Wybitny amerykański fizyk Albert Michelson stwierdził pod koniec XIX wieku, że „wszystkie ważniejsze fundamentalne prawa i fakty fizyczne zostały już odkryte i tak mocno ugruntowane, że możliwość zastąpienia ich innymi w wyniku nowych odkryć jest bardzo mała”. Te słowa powinny być cytowane studentom na wszystkich uczelniach świata. Od czasu kiedy zostały wypowiedziane, nauka weszła w złoty wiek odkryć, które całkowicie przemodelowały nasz obraz świata.
Przykładem może być choćby geofizyka, która wydaje się być nauką o niezwykle stabilnym i zrównoważonym rozwoju, bez rewolucyjnych przełomów naukowych. A jednak także i w tej dziedzinie naukowcy nie ustrzegli się przed nadmierną pewnością siebie. Do początków XX wieku w tym środowisku panowało głębokie przekonanie, że zarówno położenie, jak i obecny kształt kontynentów oraz oceanów jest niezmienny od czasu, kiedy setki milionów lat temu (nikt nie domyślał się, że nasza planeta jest znacznie starsza) skorupa ziemska ostygła. Jedyne zmiany jakie dopuszczano to zmiana linii wybrzeży spowodowana erozją i ruchami piasków. Dopiero w 1912 roku niemiecki geolog Alfred Wegener przedstawił w swojej książce pt. „O pochodzeniu kontynentów i oceanów” (niem. „Die Entstehung der Kontinente und Ozeane”) koncepcję nieustannego i bardzo wolnego ruchu płyt kontynentalnych. Niemieckim wydawcom hipoteza ta wydawała się tak niedorzeczna, że odmówili jej publikacji. Na jej druk zdecydował się dopiero pewien wydawca angielski w 1924 roku.
Wyśmiana hipoteza
Środowisko naukowe przyjęło teorie Wegenera z nieukrywaną drwiną. Na niemieckim geofizyku nie pozostawiono suchej nitki. Koncepcja kontynentów jako gigantycznych pływających wysp wydawała się równie niedorzeczna jak pogląd, że ziemia jest płaska i znajduje się na skorupie wielkiego żółwia. Poważną luką w hipotezie Wegenera był przede wszystkim brak opisu mechanizmu dryfowania kontynentów. Naukowiec potraktował swoją teorię w kategoriach bardziej intuicyjnych niż ściśle naukowych. Jednak, mimo zmasowanego ataku, znalazło się kilku przedstawicieli świata nauki, którzy zainteresowali się koncepcją Wenegera, ponieważ jego argumenty wydały im się przekonujące. Dlaczego? Ponieważ Weneger zwrócił uwagę na pewien oczywisty fakt, którego nikt dotąd nie zauważył, choć miał to cały czas przed oczami patrząc na mapę świata. Kiedy bowiem z niej wytniemy kontynenty i odpowiednio połączymy ze sobą, to obrzeża lądów będą do siebie niemal idealnie pasowały. Szczególnie zachodnie wybrzeże Afryki niemal idealnie pasuje do wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej co dowodzi, że oba kontynenty tworzyły niegdyś jeden ląd. Z kolei wybrzuszenie na zachodnim wybrzeżu Afryki Północnej idealnie pasuje do „wnęki” jaką stanowi Morze Karaibskie z jego pasującymi niczym puzzle do siebie wyspami.
W 1924 roku koncepcja kontynentów jako gigantycznych pływających wysp wydawała się równie niedorzeczna jak pogląd, że ziemia jest płaska i znajduje się na skorupie wielkiego żółwia.
Krytycy od razu powiedzieli, że to może być po prostu czysty przypadek, taki jak choćby podobieństwa jakie ludzie mają do siebie chociaż pochodzą z różnych i bardzo odległych regionów naszej planety. Ale Weneger miał jeszcze inne argumenty w zanadrzu, że kontynenty faktycznie nieustannie od siebie odsuwają. Jednym z nich były skamieliny tych samych gatunków prehistorycznych zwierząt odkrywane na lądach oddzielonych od siebie morzami i oceanami. Te zwierzęta nie mogły pokonać setek lub tysięcy mil morskich, żeby założyć nowe stada na innych wyspach czy kontynentach. Do dzisiaj podobieństwo wielu żyjących gatunków żyjących na oddzielonych oceanami kontynentach jest żywym dowodem na słuszność hipotezy Wenegera.