Europejczycy dziwią się, dlaczego Amerykanie nie wybierają swojej głowy państwa w wyborach bezpośrednich? Po co potwierdzać decyzję wyborców poprzez głosowanie Kolegium Elektorów, których liczba jest przecież różna w każdym stanie? Dlaczego np. stosunkowo nieduży terytorialnie stan New Jersey może oddelegować aż czterokrotnie więcej elektorów niż siedemdziesięcioośmiokrotnie większa terytorialnie Alaska? Odpowiedź jest prosta: ponieważ stan New Jersey ma dziesięć razy więcej ludności niż Alaska.
Jak działa system elektorski w USA?
17 września 1787 r. 39 z 55 delegatów uczestniczących w konwencji konstytucyjnej podpisało w Filadelfii projekt Konstytucji Stanów Zjednoczonych, który miał zostać następnie przekazany wszystkim ówczesnym 13 stanom do ratyfikacji. Każdy stan, w zależności od liczy ludności, mógł wyznaczyć adekwatnie do liczby okręgów wyborczych do Kongresu odpowiednią liczbę swoich przedstawicieli na tę konwencję konstytucyjną. W sumie było ich 70, ale nie wszyscy dotarli do Filadelfii. Sposób, w jaki ratyfikowano ustawę zasadniczą, stał się odtąd wzorem dla wyborów prezydenckich.
Zgodnie z postanowieniami artykułu II Konstytucji Stanów Zjednoczonych wszelka władza wykonawcza przysługuje prezydentowi. Osoba pełniąca tę funkcję jest zatem najwyższym reprezentantem narodu, ale także szefem rządu i zwierzchnikiem sił zbrojnych. Wzorowany na amerykańskim ustrój republiki prezydenckiej obowiązuje niemal we wszystkich państwach półkuli zachodniej – z wyjątkiem Kanady, Belize i większości państw karaibskich. W Europie trudno nam czasami zrozumieć Amerykanów, ponieważ we wszystkich państwach Starego Kontynentu mamy ustrój parlamentarno-gabinetowy, w którym głowa państwa nie kieruje pracami rządu. W Polsce bezpośrednio wybieramy jedynie prezydenta, który – ujmując to w największym skrócie – ma w wielu obszarach zakres władzy znacznie mniejszy niż premier. Jeżeli w wyborze amerykańskiego prezydenta doszukujemy się niedemokratycznych defektów, to co powinniśmy powiedzieć o wyborze człowieka, który de facto rządzi w Polsce?
Skoro amerykański system elekcyjny wydaje się komuś niejasny, to obowiązująca w polskim systemie wyborczym metoda D’Hondta jest po prostu ciemnym labiryntem. Ileż wspólnego ma ona z demokracją bezpośrednią, skoro np. pozwala na wybór do parlamentu jedynie osób z list komitetów wyborczych, które przekroczyły próg wyborczy?
W USA głosy elektorskie są rozdzielane dla poszczególnych stanów na podstawie spisu ludności. Każdemu stanowi zostaje przydzielona liczba głosów elektorskich odpowiadająca dwóm miejscom w senacie USA i liczbie okręgów wyborczych do Izby Reprezentantów Kongresu USA. Ta druga liczba jest zależna od zmian populacyjnych na danym obszarze.