Lee Miller: od modelki do fotoreporterki wojennej

Tym, co wyróżnia „Lee. Na własne oczy” w reż. Ellen Kuras, są doskonałe kadry i poruszająca do głębi postać głównej bohaterki. Jak to osiągnięto? Mająca polskie korzenie Kuras, uznana w hollywoodzkim środowisku filmowym operatorka, tym razem odpowiadająca za reżyserię, zdjęcia do filmu powierzyła Pawłowi Edelmanowi, a do roli Lee Miller zaprosiła oscarową Kate Winslet.

Publikacja: 19.09.2024 21:00

Kadr z filmu „Lee. Na własne oczy” w reż. Ellen Kuras. Kate Winslet jako korespondentka wojenna Lee

Kadr z filmu „Lee. Na własne oczy” w reż. Ellen Kuras. Kate Winslet jako korespondentka wojenna Lee Miller

Foto: Materiały prasowe Monolith Films

Początkowe sceny filmu nie zapowiadają nadciągającego dramatu. Są lekkie i zwiewne niczym sukienki grupy przyjaciółek jadących eleganckim autem drogą nad francuskim wybrzeżem. Młode kobiety śpiewają, śmieją się, przekomarzają – po prostu cieszą się życiem. Jest wśród nich Lee Miller, w którą wyjątkowo przekonująco wciela się Kate Winslet. Tu dygresja: choć Winslet zyskała sławę dzięki pierwszoplanowej roli w obsypanym Oscarami „Titanicu” (1997), to jej kunszt aktorski doceniono dopiero ponad dekadę później – otrzymała nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej za wykreowanie postaci Hanny, która w czasie wojny współuczestniczyła w zagładzie Żydów („Lektor”, 2008). Nie przepadam za sposobem gry Winslet, ale w „Lee” aktorka okazała się wiarygodna w każdej minucie. Na pewno duża w tym zasługa reżyserki Ellen Kuras, a nade wszystko operatora Pawła Edelmana. To jego zbliżenia, z odpowiednim światłocieniem, sprawiają, że widzimy, jak Winslet „gra twarzą” – słowa są zbędne, widać całą gamę emocji. A tych w filmie nie brakuje.

Tytułową bohaterkę poznajemy w 1938 r., wówczas jest już uznaną modelką i fotografką „Vogue’a”. Lee Miller (właściwie: Elisabeth Miller, ur. w 1907 r.), pochodząca z zamożnej rodziny Amerykanka, we Francji zyskuje uznanie wśród artystycznej bohemy: poeci piszą dla niej wiersze, jej portrety kilkukrotnie maluje sam Pablo Picasso.

Czytaj więcej

Fotografie Lee Miller: Piersi na talerzu

Cierpienie, ból i determinacja na zdjęciach Lee Miller

Gdy wybucha II wojna, Lee wyjeżdża do Londynu, by także dzięki jej zdjęciom opinia publiczna mogła zobaczyć skutki barbarzyńskich nalotów Luftwaffe na stolicę Anglii. Nawiązuje współpracę z brytyjskim oddziałem „Vogue’a”, fotografuje zniszczone miasto i jego mieszkańców. Jej zdjęcia ukazują cierpienie, ból, ale też determinację londyńczyków.

W 1944 r., po lądowaniu aliantów w Normandii, Lee wyrusza do wciąż okupowanej Europy jako korespondentka wojenna. Jest kobietą, co od razu ustawia ją w gorszej pozycji wobec kolegów po fachu. Ale za wszelką cenę chce pokazać światu tragiczną prawdę o ludzkim wymiarze wojny. Swój obiektyw skupia na twarzach tych, którzy bezpośrednio doświadczyli wojennego koszmaru. Są wśród nich zarówno ranni żołnierze, jak i cywile. Punktem kulminacyjnym okazuje się wizyta w wyzwolonych przez aliantów nazistowskich obozach koncentracyjnych w Buchenwaldzie i Dachau. Lee – wstrząśnięta do głębi stosami martwych ciał, ale też widokiem kobiet i dzieci wychudzonych i zaszczutych przez hitlerowców, – robi serię swoich najlepszych zdjęć. Pisze przejmującą korespondencję. Lecz brytyjski „Vogue” tego nie opublikuje... zrobi to później amerykańskie wydanie czasopisma. Tyle że to będzie zaledwie kilka ujęć. A Lee wykonała ich tysiące! Skąd to wiemy?

Czytaj więcej

Lee Miller. Film o pierwszej fotoreporterce wojennej wkrótce w kinach. Była aniołem i demonem

60 tysięcy negatywów, 20 tysięcy odbitek i stykówek na strychu Lee Miller

Dopiero po śmierci Lee Miller (w 1977 r.) jej syn, Antony Penrose, na strychu rodzinnej posiadłości odkrył archiwum ok. 60 tys. negatywów i 20 tys. odbitek i stykówek zdjęć wykonanych przez Lee. Część odnalezionych fotografii umieszczono na stronie internetowej poświęconej artystce, część trafiła do kilku jej biografii, m.in. pióra samego Penrose’a („The Lives of Lee Miller”; 1988), który notabene za życia matki nie wiedział o jej karierze fotoreporterki wojennej. Dzięki jego zaangażowaniu w wielu państwach odbyły się wystawy retrospektywne dzieł jego matki, m.in. w brytyjskim Imperial War Museum.

Od 13 września w kinach wyświetlany jest film oparty na motywach napisanej przez Penrose’a biografii. Ale nie jest to laurka, tylko wielowymiarowy portret kobiety, która po wojnie swoją determinację w dążeniu do prawdy przypłaciła depresją i alkoholizmem. A zawodowe środowisko po prostu się od niej odwróciło.

Film ma także ciekawą formę. Rozgrywa się w dwóch wymiarach czasowych: ktoś przeprowadza wywiad z Lee w 1977 r., my zaś widzimy też jej wspomnienia. Tylko kim jest ów rozmówca i czy to na pewno jest wywiad? Końcowe sceny porażają siłą ukazanej w nich prawdy... Warto wybrać się do kina.

Początkowe sceny filmu nie zapowiadają nadciągającego dramatu. Są lekkie i zwiewne niczym sukienki grupy przyjaciółek jadących eleganckim autem drogą nad francuskim wybrzeżem. Młode kobiety śpiewają, śmieją się, przekomarzają – po prostu cieszą się życiem. Jest wśród nich Lee Miller, w którą wyjątkowo przekonująco wciela się Kate Winslet. Tu dygresja: choć Winslet zyskała sławę dzięki pierwszoplanowej roli w obsypanym Oscarami „Titanicu” (1997), to jej kunszt aktorski doceniono dopiero ponad dekadę później – otrzymała nagrodę Amerykańskiej Akademii Filmowej za wykreowanie postaci Hanny, która w czasie wojny współuczestniczyła w zagładzie Żydów („Lektor”, 2008). Nie przepadam za sposobem gry Winslet, ale w „Lee” aktorka okazała się wiarygodna w każdej minucie. Na pewno duża w tym zasługa reżyserki Ellen Kuras, a nade wszystko operatora Pawła Edelmana. To jego zbliżenia, z odpowiednim światłocieniem, sprawiają, że widzimy, jak Winslet „gra twarzą” – słowa są zbędne, widać całą gamę emocji. A tych w filmie nie brakuje.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Geneza systemu dwupartyjnego w USA
Historia świata
Nie tylko Putin. Ukraina spaloną ziemią Stalina
Historia świata
Masakra w My Lai
Historia świata
Samolot z gumy i lotnik na sznurku. Odkrywcze projekty
Historia świata
Krzysztof Kowalski: Szukać trzeba do skutku