5 grudnia 1945 r., około godziny 15.45, wieża kontroli lotów w Fort Lauderdale na Florydzie odebrała komunikat: „Nie widać lądu. Wygląda na to, że zboczyliśmy z kursu”. Potem nastąpiła cisza. Personel rozpoczął obserwację kierunku, z którego powinna nadlecieć eskadra bombowców torpedowych Grumman TBF Avenger dowodzona przez porucznika Charlesa C. Taylora. Samoloty kilkadziesiąt minut wcześniej opuściły bazę lotniczą U.S. Naval Air Station Fort Lauderdale, aby odbyć rutynowy lot szkoleniowy o kryptonimie „Lot 19”. Następne komunikaty z samolotów były coraz bardziej niepokojące: „Nie możemy być pewni, gdzie jesteśmy”, a po 10 minutach: „Nie możemy znaleźć zachodu. Wszystko jest nie tak. Nie możemy być pewni żadnego kierunku. Wszystko wygląda dziwnie, nawet ocean”. Kontakt znowu urwał się, by powrócić po kolejnych 20 minutach. Drżący, graniczący z histerią głos któregoś z pilotów oznajmił: „Nie możemy powiedzieć, gdzie jesteśmy... wszystko jest... nic nie widać. Sądzimy, że możemy być około 225 mil na północny wschód od bazy...”. Przez kilka chwil pilot bełkotał niespójnie, zanim wypowiedział ostatnie słowa, jakie zostały wypowiedziane przez któregokolwiek z uczestników „Lotu 19”: „Wygląda na to, że wchodzimy w białą wodę... Jesteśmy całkowicie zagubieni”.
Czytaj więcej
Czy trójkąt bermudzki to tylko wytwór ludzkiej wyobraźni? A może za zniknięcie setek łodzi, statków i samolotów odpowiedzialne są jakieś tajemnicze siły?
Kontakt z pięcioma bombowcami torpedowymi odbywającymi lot szkoleniowy w trójkącie Floryda–Bermudy–Puerto Rico urwał się. Na ratunek zaginionym 14 lotnikom natychmiast wysłano dwie latające łodzie Martin PBM Mariner i hydroplan PBY Catalina. To był dalszy ciąg tragedii. Jeden z tych samolotów zniknął bez śladu podobnie jak poszukiwane bombowce. Zaginęło kolejnych 13 osób. Zaangażowane siły rosły. W powietrze wzbiło się ponad 300 samolotów, wodę patrolowały okręty wojenne, straż przybrzeżna, a nawet prywatne jachty. Bezskutecznie. Nie znaleziono nawet śladu po zaginionych pilotach i ich ratownikach. Nie była to pierwsza tragedia na tym obszarze i nie ostatnia. Jednak to zaginięcie całej eskadry bombowców wywarło tak duże wrażenie na obserwatorach, że dzięki niemu tajemnica Trójkąta Bermudzkiego rozbudziła wyobraźnię całego świata.
Katastrofa za katastrofą
Prawdopodobnie Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który wspominał o „dziwnych, tańczących na horyzoncie światłach” w pobliżu Bermudów. Załoga również nie potrafiła wytłumaczyć tego zjawiska. Wprawdzie żeglarze podróżujący do Nowego Świata nie lubili tego kawałka oceanu, ale rejestry morskie nie wyróżniały go w żaden szczególny sposób.
Jak twierdzi Lawrence David Kusche, w książce „The Bermuda Triangle Mystery – Solved” (Tajemnica Trójkąta Bermudzkiego – wyjaśniona), pierwszą znaną ofiarą „diabelskiego trójkąta” był Thomas Lynch Jr., jeden z sygnatariuszy deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych. Jego statek zaginął w okolicach Bermudów w 1779 r. Według tego samego źródła 21 lat później zaginęła na tych wodach 40-działowa fregata „Insurgent” i w tym samym roku amerykański szkuner „Pickering” z 90 osobami na pokładzie. Wraz z upływem lat tych zaginięć odnotowano więcej. Na przykład w 1814 r. zaginął amerykański slup wojenny „Wasp” ze 140 osobami na pokładzie, w 1815 r. – „Epervier” wiozący traktat kończący wojnę berberyjską, w 1824 r. – szkuner „Wildcat” i 31 osób, w 1855 r. znaleziono porzucony przez załogę szkuner „James B. Chester”, a w 1909 r. zaginął jacht „Spray” (płynął nim Joshua Slocum, pierwszy człowiek, który samotnie opłynął świat).