Überkuh, czyli nadkrowa Hitlera. Pradawne zwierzęta miały pokazać potęgę Niemiec

Wymarły pradawny tur do dziś rozgrzewa wyobraźnię biologów i historyków. Kiedyś rozgrzewał jeszcze bardziej, bo hitlerowcy postanowili go odtworzyć. Niestety, w miejsce tura wyszła krowa.

Publikacja: 05.09.2024 21:00

Otwarcie Niemieckiej Wystawy Myśliwskiej w Europahaus. Hermannowi Göringowi (trzeci z lewej) towarzy

Otwarcie Niemieckiej Wystawy Myśliwskiej w Europahaus. Hermannowi Göringowi (trzeci z lewej) towarzyszy m.in. Lutz Heck (pierwszy z lewej). Berlin, 4 maja 1934 r.

Foto: akg/be&w

W miejscowości Jaktorów nad rzeką Pisią Tuczną leży wielki głaz. Ma ponad 8,5 m obwodu. Na jego powierzchni widać tajemniczy rysunek jakiegoś rogatego stworzenia i częściowo zatarty napis: „Tur – Bos primigenius Bojanus, przodek bydła domowego, przeżył na terenie rezerwatu Puszczy Jaktorowskiej do roku 1627”. Jest to pomnik najprawdopodobniej ostatniego tura, a raczej turzycy, jaka żyła na Ziemi. Ostatnia samica, mimo królewskiej ochrony, padła z przyczyn naturalnych w wieku lat 30.

Podjęta przez polskiego króla próba była pierwszą na świecie czynną ochroną tura. Działania podjął Władysław II Jagiełło. Kontynuowali ją wszyscy jego następcy z dynastii Jagiellonów i Wazów. Dostrzegali oni, że wraz z rozwojem rolnictwa powierzchnia puszcz kurczy się, co oznacza ograniczenie środowiska życia turów, które zniknęły z Europy Zachodniej (w X w. z Francji, na przełomie XI i XII w. z Niemiec, od XIV w. występowały już tylko na terenie Polski, Prus Wschodnich i Litwy), a przecież wcześniej zamieszkiwały lasy prawie całej Europy, a ponadto: Indie, Afrykę Północną i Bliski Wschód.

Czytaj więcej

Reintrodukcja: ambitne zamiary, niewiadome skutki

Pierwsze tury pojawiły się na Ziemi około 2 mln lat temu na obszarze, który dziś zajmują Indie, a ok. 250 tys. lat temu rozprzestrzeniły na tereny dzisiejszej Europy. Ten wymarły przodek bydła domowego miał przeciętnie 3 m długości, do 2 m w kłębie i ważył od 800 do 1000 kg, a jego wizerunki znaleziono w rysunkach naskalnych, m.in. w Lascaux we Francji, Bihimbetce w Indiach oraz Catalhoyuk w centralnej Turcji.

Juliusz Cezar w dziele „Wojna galijska” pisał o nim: „Co do wielkości są nieco mniejsze od słoni, a z wyglądu, maści i kształtu przypominają byki. Są one bardzo silne i szybkie, i nie oszczędzają – jak dojrzą – ani człowieka, ani zwierzęcia. […] zwierzęta te, schwytane nawet jako młode nie potrafią przyzwyczaić się do człowieka i nie dają się obłaskawić”.

Eksperymentalne „tury” Hecka w parku przyrody Drömling w Saksonii-Anhalt, Niemcy. Dziś w Europie żyj

Eksperymentalne „tury” Hecka w parku przyrody Drömling w Saksonii-Anhalt, Niemcy. Dziś w Europie żyje około 2000 zwierząt tego gatunku

Michael Schroeder/Shutterstock

Wspominał o nich również Pliniusz Starszy w „Historii naturalnej”: „Uri, potężne, silne zwierzę i zwinne, które nie znający się na rzeczy nazywają bawołem, podczas gdy prawdziwe bawoły żyją w Afryce i przypominają wyglądem raczej krowy albo jelenie”.

Ostatnie masowe polowanie na tury zorganizowano 14 lutego 1410 r.

Niegdyś uważano, że stado chronione przez króla wyzdychało z powodu chorób, którymi zaraziło się od domowego bydła. Dziś ta opinia się zmienia. Prawdopodobnie pula genetyczna odizolowanej populacji była zbyt mała. To ograniczyło możliwość adaptacji i zmniejszyło jej odporność.

Tury imponowały rozmiarem i robiły wrażenie. Wystarczy wyobrazić sobie ważące tonę zwierzę, które z pianą na pysku i przekrwionymi ślepiami atakuje ostrymi rogami kształtu liry o długości 80 cm. Musiało być to wyzwanie dla myśliwego z oszczepem. Jednak to nie oni je wytępili, a postępująca urbanizacja i wycinanie lasów.

Czytaj więcej

Bezsensowny spór o Grunwald

Ostatnie masowe polowanie na tury zorganizowano 14 lutego 1410 r., gdy polsko-litewskie wojska szykowały się na Grunwald. Później ta atrakcja była zarezerwowana jedynie dla królów i książąt. Za złamanie prawa groziła śmierć, a nad bezpieczeństwem stada czuwali specjalnie wybrani leśnicy, którzy jako przywilej królewski otrzymali ziemię wolną od czynszów. Za to mieli „turów doglądać, siana z Jaktorowa od poddanych odbierać, a tym sianem w zimie tury opatrywać, liczbę turów znać i panu staroście co kwartał oznajmiać”. Chłopi nie mogli się nawet zbliżać do stada, o wypasaniu bydła w lesie czy koszeniu trawy w pobliżu, nie wspominając. Pomimo starań króla liczba zwierząt spadała. „Turów starych jest 8, młodych turów 3, krów starych 22, cieląt 5” – czytamy dane z 1562 r. (w: Władysław Szafer, „Z historii ochrony tura w Polsce”). W 1601 r. było ich już tylko 4: „Dawali nam sprawę łowcy, że ich przed tym więcej, lecz powietrzem zarażeni od inszego bydła nie mało ich pozdychało”.

Samice, o które we wrześniu samce toczyły krwawe, a czasem nawet śmiertelne walki, były dużo mniejsze

Dojrzały osobnik tura przypominał rasy bydła dziś uważanego za stare, np. rasy szkockie. Umaszczenie miał brunatnoczerwone w sezonie letnim i szarobrunatne w okresie zimowym. Prawdopodobnie miał na grzbiecie jaśniejszą pręgę, a na czole kępkę rudych kędziorów. Samice, o które we wrześniu samce toczyły krwawe, a czasem nawet śmiertelne walki, były dużo mniejsze. W miocie, który pojawiał się w maju, na świat przychodziły co najwyżej dwa osobniki.

Tury najchętniej zamieszkiwały podmokłe łąki na brzegach wód i prawdopodobnie, tak jak łoś, umiały pobierać pokarm, zanurzając łeb pod powierzchnię wody. Odżywiały się różnymi gatunkami traw, liśćmi, żołędziami. Na terenie Europy nie miały żadnych naturalnych wrogów. Tylko cielętom czasem mogły zagrażać wilki. Na innych terenach mogły je atakować lwy oraz lamparty śnieżne.

Tur rozgrzewał wyobraźnię nie tylko ówczesnych naukowców, ale także literatów

Tur wyginął, ale nadal rozbudzał wyobraźnię. Opisu gatunku na podstawie szkieletu dokonał po raz pierwszy Ludwik Henryk Bojanus w 1827 r. i to on kategorycznie obalił od lat pokutującą tezę, że tur i żubr są jednym gatunkiem. Potwierdził to pod koniec XIX stulecia profesor August Wrześniowski na podstawie analiz czaszek zwierząt.

Okazuje się, że tur rozgrzewał wyobraźnię nie tylko ówczesnych naukowców, ale także literatów. „Nagle ozwał się przeraźliwy głos mosiężnych trąb, a na ów znak otworzyła się krata naprzeciw cesarskiego podium i na arenę wypadł wśród wrzasków bestiarów potworny tur germański, niosący na głowie nagie ciało kobiece” – rozpoczął opis walki tura z Ursusem Henryk Sienkiewicz w „Quo vadis”. Nie wiadomo, czy to przypadkiem nie jego opis potężnego zwierza podziałał na wyobraźnię niemieckich naukowców i mistyków faszyzmu.

Czytaj więcej

Krzysztof Kowalski: Tur już ożył

W 1920 r. bracia Heinz i Lutz Heckowie, niemieccy zoologowie, postanowili przekuć marzenia w rzeczywistość. Natychmiast podjęli próbę odtworzenia wymarłego gatunku. Obaj byli dyrektorami ogrodów zoologicznych, pierwszy w Monachium, drugi w Berlinie. Bracia zakładali, że jeśli gen, którego pojęcie wprowadził do botaniki Wilhelm Johannsen w 1909 r., rozwijając koncepcję dziedziczenia cech przez Grzegorza Mendla, jest obecny w starych rasach bydła, to da się go odbudować, eliminując cechy nabyte dzięki udomowieniu. Zdaniem Lutza Hecka dzięki krzyżowaniu i odpowiedniej selekcji „zwierzęta mogą powrócić po tym, jak były nieobecne nawet przez wieki. Wymarłe gatunki mogą ponownie żyć”. Najwyraźniej marzyła im się jakaś odmiana eugeniki, która z zanieczyszczonej krwi krów odtworzy pragermańskiego tura. Być może z powodu tej wizji Jan Żabiński, dyrektor warszawskiego zoo, nazywał Lutza Hecka „Führerem ochrony przyrody”. Zadanie Hecków nie było łatwe. Naukowcy musieli opierać się na skąpej liczbie zachowanych szkieletów, a podstawą ich pracy były średniowieczwsne opisy i ryciny.

Badacze zaczęli poszukiwać ras, których geny, według nich, bo przecież nikt jeszcze nie miał pojęcia, jak wygląda ani czym jest genom, mogą być przydatne w odtworzeniu tura

„Tur miał się odrodzić jako symbol powrotu do pragermańskich korzeni. Zdaniem Hecka, uosabiał germańską siłę i żywotność” – czytamy w artykule „Wojna ze zwierzętami” Patrycji Cembrzyńskiej. Nieważne, że danych nie było, ważna była chęć. Badacze zaczęli poszukiwać ras, których geny, według nich, bo przecież nikt jeszcze nie miał pojęcia, jak wygląda ani czym jest genom, mogą być przydatne w odtworzeniu tura. Wybrali 15 ras, które przez lata krzyżowali, mieszając krowy korsykańskie z hiszpańskimi bykami bojowymi, szkockie bydło górskie z węgierskim bydłem stepowym. Wzmacniali cechy właściwe, osłabiali te, które uważali za zbędne. Po 12 latach prac, w 1932 r., wymyślili coś z grubsza przypominającego tura. Na świat przyszedł pierwszy „prawie tur”.

Prezentacja „tura leśnego” z hodowli dyrektora ogrodu zoologicznego Lutza Hecka. Berlin, 1937 r.

Prezentacja „tura leśnego” z hodowli dyrektora ogrodu zoologicznego Lutza Hecka. Berlin, 1937 r.

ullstein bild/Getty Images

Był to buhaj Glachi, reprezentant bydła rasy Heck. Jak piszą Piotr Guliński i Ewa Salamończyk z Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, bydło „było chorowite, miało kruche kości, brak mu było siły i umiejętności przetrwania – wymagało karmienia przez człowieka”. Wyhodowane bydło wykazywało pewne podobieństwo do tura, ale raczej tego z paeolitu. Wprawdzie miało olbrzymie rogi, ale było mniejsze i byle jakie. Pragermański król puszczy wyglądał niestety inaczej. A miało być tak pięknie...

„Nowe tury” zwane przez złośliwych „krowami Hitlera”

Hermann Göring, Heinrich Himmler czy wreszcie sam Adolf Hitler zaczytani w „Pieśni o Nibelungach” poszukiwali pogańskich obrzędów mających przywołać germańskiego ducha. Okultyzm i siły magiczne miały przynieść zwycięstwo w wojnie i panowanie nad światem. Ich zaangażowanie w mistyczne obrzędy i rytuały było tak duże, że w Wewelsburgu, zamku Himmlera, utworzono centrum nazistowskiej religii. Odbywały się tam nie tylko śluby w stylistyce pogańsko-okultystycznej, ale nawet pogrzeby, których ryt tworzył sam Himmler. Natomiast Göring z fascynacji mitologią germańską nadał córce imię Edda (taki tytuł nosi najstarszy zabytek piśmiennictwa islandzkiego).

Naziści uważali, że pierwotny las oddaje potęgę teutońskiego ducha. Skoro tak, to i zamieszkujące je zwierzęta powinny być pradawne. Zapewne po to, by pokazać światu potęgę Niemiec mogących podporządkować sobie wszystko, łącznie ze światem przyrody, postanowili wypuścić bydło Hecka na wolność, aby zobaczyć, co się stanie. Było to ważne tym bardziej, że Hermann Göring był zapalonym myśliwym i chciał sobie zapolować na dzikiego pragermańskiego tura w jego naturalnym środowisku, jedynego odpowiedniego przeciwnika dla rzekomej germańskiej „rasy panów”. I to on osobistą opieką otoczył projekt.

Czytaj więcej

Jesienią 1938 r. stado Hecków zostało wypuszczone w należącym do Göringa rezerwacie leśnym Rominten (dziś: Puszcza Romincka). Właściciel lasu nie był zadowolony. Krowy przeszkadzały w dokarmianiu jeleni, a lokalni mieszkańcy skarżyli się na agresję zwierząt, które ich atakowały.

Był jednak w granicach Rzeszy obszar leśny na tyle duży, by mogły tam zamieszkać „nowe tury”, zwane przez złośliwych „krowami Hitlera”. To Puszcza Białowieska, którą wkrótce miano połączyć z Puszczą Augustowską i Puszczą Knyszyńską. Miał to być największy na świecie całkowicie dziki i naturalny obszar leśny. Dostęp do niego mieli mieć tylko hitlerowscy łowczy.

Największy koszt tej koncepcji poniosła miejscowa ludność. Rozpoczęły się przesiedlenia, masowe egzekucje. Burzono wsie, palono sady, zasypywano studnie i grabiono majątki. Wysiedlono 7000 osób, zamordowano ponad 500. Wszystko po to, aby puszcza była dostatecznie dzika i pierwotna – nieskażona ludzką ingerencją i obecnością.

W 1942 r. wypuszczono tam zdziczałe krowy Hecka, które błyskawicznie zaadaptowały się do nowych warunków i bez dokarmiania wytrzymywały mroźne zimy

W 1942 r. wypuszczono tam zdziczałe krowy Hecka, które błyskawicznie zaadaptowały się do nowych warunków i bez dokarmiania wytrzymywały mroźne zimy – a przynajmniej tak twierdziła faszystowska propaganda. Dzielnie się też mnożyły na chwałę III Rzeszy i zasiedlały dzikie leśne ostępy. Pod koniec wojny utracono jakąkolwiek kontrolę nad tym bydłem. Pomimo braku opieki potrafiło ono jednak samodzielnie przetrwać.

Niemiecki wysiłek odtworzenia pragermańskiego zwierza ostatecznie zakończyła Armia Czerwona. Gdy dotarła z misją wyzwolicielską, wybiła prawie całe stado, nazywając je „nazistowskimi krowami”. Z pomocą przyszła im wygłodniała miejscowa ludność, która dzięki zwierzętom mogła przetrwać. Jednak jeszcze w 1946 r. widywano pojedyncze sztuki błąkające się po puszczy. Później o hitlerowskiej karykaturze tura, która tak naprawdę była biedną krowiną, słuch zaginął. Choć niezupełnie.

Dziś w Europie żyje około 2000 zwierząt tego gatunku. Niewielkie stadka utrzymywane były w ogrodach zoologicznych w Niemczech, a także w Holandii, Francji i Belgii. W 1980 r. holenderski ekolog Frans Vera na terenach położonych na północ od Amsterdamu w rezerwacie przyrody Oostvaardersplassen rozpoczął eksperyment polegający na wykorzystaniu bydła Hecka do renowacji polderów. Bydło zostało sprowadzane w celu odtworzenia ekologii użytków zielonych. Społeczeństwo miało pozytywnie ocenić ich status dzikich zwierząt, a one żyły swobodnie na ogrodzonym polu o powierzchni 5600 ha. Niestety, roślin było zbyt mało, co spowodowało, że duże roślinożerne „o mało co tury” umierały z głodu.

W 2006 r. powstała Polska Fundacja Odtworzenia Tura

W Polsce zwierzęta z hodowli Hecków, sprowadzone z Holandii, można oglądać w zagrodzie na terenie pałacu w Kurozwękach.

W 2006 r. powstała Polska Fundacja Odtworzenia Tura. Na ich profilu społecznościowym możemy przeczytać, że „została założona przez Prof. Mirosława S. Rybę (...) w celu prowadzenia badań naukowych dążących do przywrócenia do życia wymarłych gatunków zwierząt w szczególności tura (Bos primigenius), który od wieków był symbolem siły i wytrwałości”. Jak informują Piotr Guliński i Ewa Salamończyk, naukowcy z Katedry Biochemii i Biotechnologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu oraz Instytutu Genetyki Człowieka PAN, analizują materiał genetyczny pochodzący z kopalin. Badacze sprawdzają, czy tur był naprawdę przodkiem bydła domowego. Starają się stworzyć krowie „drzewo genealogiczne”. Być może, jeśli cechy badanego DNA okażą się interesujące i kompletne, naukowcy podejmą próbę odtworzenia prawdziwego tura w miejsce hitlerowskiej krowy. Ale ten temat nas już nie interesuje, bo to nie jest kwestia przeszłości, a raczej science fiction.

W miejscowości Jaktorów nad rzeką Pisią Tuczną leży wielki głaz. Ma ponad 8,5 m obwodu. Na jego powierzchni widać tajemniczy rysunek jakiegoś rogatego stworzenia i częściowo zatarty napis: „Tur – Bos primigenius Bojanus, przodek bydła domowego, przeżył na terenie rezerwatu Puszczy Jaktorowskiej do roku 1627”. Jest to pomnik najprawdopodobniej ostatniego tura, a raczej turzycy, jaka żyła na Ziemi. Ostatnia samica, mimo królewskiej ochrony, padła z przyczyn naturalnych w wieku lat 30.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Otto Skorzeny – wielki oszust, który zmyślił większość swoich wyczynów wojennych
Historia świata
Polacy i Turcy: przeciwnicy, ale nie wrogowie
Historia świata
Krystyna Skarbek - szpieg wszech czasów, polski skarb w Londynie
Historia świata
Zadziwiająca koalicja opowiadająca się za dyktaturą. Prosowiecki rząd generała Rómmla
Historia świata
Wstrząs pod wyspą Honsiu. Czego uczy nas sejsmologia?
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne