Już antyczni stratedzy odkryli fundamentalny czynnik psychologiczny: siła armii zależy od morale żołnierzy, a to z kolei mierzone jest ich zaufaniem do towarzyszy broni. Dlatego powierzenie życia mordercom lub gwałcicielom, czyli pobór kryminalistów, był wynikającą z desperacji ekstremalną koniecznością. Choć taka metoda wzmocnienia armii kojarzy się z sowieckimi i niemieckimi jednostkami karnymi II wojny światowej, prekursorami Stalina i Hitlera byli Chińczycy.
Rekruci w kajdanach
W V w. p.n.e. państwo Yue toczyło wojnę z królestwem Wu. Przed decydującą bitwą władca Yue rozmieścił skazańców w pierwszym szeregu armii. Zgodnie z historycznym przekazem więźniowie rzucili się z krzykiem na wroga, po czym tuż przed liniami nieprzyjaciela poderżnęli sobie jednocześnie gardła. Zastraszający atak psychologiczny był możliwy dzięki temu, że król Yue wziął jako zakładników rodziny straceńców. Co ciekawe, armia Państwa Środka ponownie wykorzystała więźniów podczas wojny z Japonią w 1937 r. Mostu Marco Polo – stanowiącego bramę do ówczesnej stolicy Nankinu – broniła 36. Dywizja Kuomintangu zrekrutowana z więźniów. Po zdobyciu miasta w odwecie za opór Japończycy zmasakrowali ludność cywilną, zabijając nawet 300 tys. osób.
Czytaj więcej
Rosjanie zmieniają warunki służby więźniów w rosyjskiej armii - odnotowuje think tank z USA, Instytut Studiów nad Wojną (ISW), powołując się na informacje BBC.
Z kolei w XVIII i XIX w., w dobie wojen o europejską supremację, po skazańców sięgała regularnie Anglia. Gdy na takie potrzeby opróżniono więzienia, a marynarzy nadal brakowało, do rekrutacji wzięła się Królewska Marynarka Wojenna. Przez kraj przetoczyła się fala gangów rekrutacyjnych. Podczas łapanek zatrzymywano wszystkich mężczyzn. Tych, których nie było stać na wykup, dostarczano w kajdanach na pokłady okrętów. Komisarze wojskowi działali niezwykle efektywnie, ponieważ otrzymywali wynagrodzenie za każdego rekruta. Pozwalały im na to specjalne ustawy parlamentu. Dały marynarce wojennej prawo zaciągania ludzi znających się na sprawach morskich w każdym miejscu i czasie. Gangi rekrutacyjne były szczególnie aktywne podczas konfrontacji z Napoleonem Bonaparte. W latach 1793–1815 ogołociły z mężczyzn wybrzeża Anglii, Walii i Szkocji. Większość „marynarzy” była włóczęgami i bezdomnymi, o których nie miał się kto upomnieć. Jednak ofiarami procederu stawali się często spokojni chłopi, rzemieślnicy i drobni kupcy, mający nieszczęście znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Drastycznym przykładem był smutny los marynarza floty handlowej, który w 1803 r. powrócił do walijskiego portu po dwuletnim rejsie. Następnego ranka został rekrutem marynarki wojennej. W kolejnych latach rząd Jego Królewskiej Mości rozszerzył praktykę przymusowego werbunku na potrzeby armii lądowej. „Dobrowolnych” rekrutów mobilizowano również w więzieniach, stawiając przed alternatywą stryczka lub służby wojskowej. Wybór był raczej oczywisty, dlatego podczas kampanii hiszpańskiej korpus Wellingtona składał się w jednej piątej z przedterminowo zwolnionych przestępców. Bili się dzielnie i Anglicy pokonali Francuzów. Ceną były masowe rabunki, gwałty, a nawet morderstwa dokonane przez „wyzwolicieli” na hiszpańskich i portugalskich cywilach.
Przed takim samym wyborem brytyjski wymiar sprawiedliwości postawił swoich podopiecznych w czasie I wojny światowej. Sądy dawały oskarżonym wybór między więzieniem lub wycieczką na front. Identyczną propozycję otrzymywali skazani, których w zamian za służbę wojskową ułaskawiano. Państwo odnosiło same korzyści. W trudnych warunkach wojennych zmniejszały się nakłady finansowe na system penitencjarny. Równocześnie władze pozbywały się niepożądanych jednostek ze społeczeństwa, co odciążało policję. Również wielu funkcjonariuszy zgłosiło się na front. Co ważne, brytyjska armia umiała wyciągnąć wnioski ze służby kryminalistów – nie wszystkich uważano za dobrych żołnierzy. Szczególnie nielubiani przez towarzyszy broni byli złodzieje. W okopach im nie ufano, ponieważ okazywali się egoistami „grającymi” tyko na siebie. Także przestępcy seksualni byli złym wyborem. Działając w złości lub furii, stawali się niebezpieczni dla własnych oddziałów. Natomiast z punktu widzenia dowództwa owa nieobliczalność czyniła z nich idealnych uczestników krwawych starć wręcz.