Krwawiący czarnoziem. Lwów, spleciona historia Ukraińców i Polaków

Lwów to podróż przez dwie współżyjące ze sobą i ścierające się mitologie narodowe: Ukraińców i Polaków. Historia jednak w Ukrainie trwa dalej i również we Lwowie krwią pisze się jej nowy, współczesny rozdział.

Publikacja: 11.07.2024 21:00

Ogród Kościuszki, w tle gmach Dyrekcji Kolejowej. Lwów, lata 20. XX w.

Ogród Kościuszki, w tle gmach Dyrekcji Kolejowej. Lwów, lata 20. XX w.

Foto: Stacja Muzeum/East News

Jak wiele historycznych miast, tak i Lwów opiera swe początki na pojedynczych wzmiankach w źródłach oraz na przez wiele pokoleń przekazywanej tradycji. Nie ulega jednak wątpliwości, że istotnie gdzieś w latach 50. XIII stulecia Daniel Halicki, król Rusi w latach 1253–1264, założył tu gród obronny i na cześć swojego syna Lwa nazwał go Lwów.

Utracone królestwo Daniela Halickiego

Daniel Halicki, ów ambitny i sprawny władca, opierając się na sojuszach z Zachodem, dążył do przejęcia schedy po niedawno upadłej Rusi Kijowskiej. I to nie bez sukcesów – został nawet koronowany przez legata papieskiego na króla Rusi. Żywo zabiegał o wsparcie katolickich władców w krucjacie przeciwko Mongołom, którzy po zniszczeniu Rusi Kijowskiej wciąż gnębili okoliczne księstwa, nie pomijając Daniela i jego Księstwa Halicko-Włodzimierskiego. Papież, działając na rzecz krucjaty, oczekiwał, że nowy król Rusi przejdzie w zamian na katolicyzm. Do krucjaty jednak nigdy nie doszło. Czy gdyby los potoczył się inaczej, Daniel Halicki oraz jego poddani związaliby się z Rzymem i światem Zachodu, zrywając z prawosławiem na dobre? Tego nie sposób ocenić. Niemniej dzisiaj na placu Halickim we Lwowie stoi konny pomnik założyciela miasta. Na pomniku wyryto: „Król Daniel”, a nad napisem umieszczono trójząb – symbol niepodległej Ukrainy. Postawiono go stosunkowo niedawno, w 2001 r. Przedstawia Daniela Halickiego jako protoplastę niezależnej ukraińskiej państwowości.

Czytaj więcej

"Historyczna nazwa Rosji to Moskwa". Kto i dlaczego dokonał gigantycznego oszustwa?

Z tą państwowością jednak sprawa okazała się dość skomplikowana. Wciąż stopniowo rozdrabniające się księstwa ruskie nie potrafiły stawić czoła mongolskiemu dyktatowi. Tymczasem ich zachodni i północni sąsiedzi – Królestwo Polskie, Królestwo Węgier i Wielkie Księstwo Litewskie – łakomie spoglądali na dzisiejszą Ukrainę. Dziedzictwu Daniela Halickiego nie pomogła również natura. Bezpośrednia po nim linia męska rodu wygasła już na jego prawnuku Lwie II, a tron Księstwa Halicko-Włodzimierskiego objął Bolesław Jerzy II – syn księżniczki halickiej, ale zarazem i Piast, najstarszy syn księcia mazowieckiego Trojdena I. Gdy Bolesław Jerzy II zginął otruty przez bojarów, Kazimierz Wielki najechał Ruś Halicką i zajął Lwów. Po latach tarć z Litwą i Węgrami terytorium Księstwa Halickiego ze Lwowem weszło w skład Korony, a Księstwa Włodzimierskiego (Wołyń) – Litwy. Kijowszczyznę natomiast i inne rozległe ziemie ukrainne wchłonęła Litwa. Tym samym Lwów już niecałe 90 lat po swoim powstaniu znalazł się pod polskim panowaniem, a ziemie współczesnej Ukrainy weszły w skład – jednoczących się i katolickich – Polski i Litwy.

Lwów. Między Polską a Rusią

Ustanowiony stolicą województwa ruskiego Lwów rozwijał się w Koronie wyjątkowo prężnie. Położony w strategicznym handlowo i militarnie punkcie prędko urósł w dobrobyt i nabrał politycznie kluczowego znaczenia dla państwa. Stał się również istotnym centrum kulturalnym i edukacyjnym Rzeczypospolitej, o czym dobitnie świadczy fakt, iż to we Lwowie powstał trzeci, po Krakowie i Wilnie, polski uniwersytet. U początków XVII w. otwarto tu Kolegium Jezuickie, które kształciło elity pochodzące z terenów będących skrzyżowaniem Polski i Rusi, katolicyzmu i prawosławia. Tak oto w tych samych murach Kolegium lwowskiego jezuici w podobnym okresie nauczali poetyki, retoryki i gramatyki dwóch szczególnych Rusinów: Jeremiego Wiśniowieckiego i Bohdana Chmielnickiego. W przypadku pierwszego jezuickie nauki padły na żyzny grunt; mimo wyraźnego sprzeciwu prawosławnych rodziców, a zwłaszcza matki, Jeremi Wiśniowiecki, jak wielu innych ukrainnych magnatów, przeszedł na katolicyzm obrządku łacińskiego, a swoją polityczną przyszłość związał z Rzeczpospolitą. Chmielnicki tymczasem, jak wiemy, okazał się wyjątkowo niepokornym uczniem. Obaj później mieli zbrojnie stanąć naprzeciw siebie w 1648 r., dokonując przy tym wielkiego zamieszania w Ukrainie i całym regionie Europy. Postawa Wiśniowieckiego w zwalczaniu powstania Chmielnickiego, chociaż bezwzględna i często okrutna, zyskała mu wielką sympatię szlachty, która w dowód uznania zasług wybrała na króla jego syna Michała Korybuta. Chmielnicki natomiast na zawsze przeszedł do pamięci Ukraińców jako ich bohater walki o niepodległość i suwerenność. Jego imieniem dzisiaj nazwane są miasta, ulice i place Ukrainy, a jego wizerunek zdobi ukraiński banknot o nominale 5 hrywien. A Jan II Kazimierz, inny bohater tamtych zdarzeń, w 1661 r. nadał lwowskiemu Kolegium Jezuickiemu rangę akademii.

Lwów służył Rzeczypospolitej bez przerwy jako stolica województwa ruskiego aż do 1772 r., a więc pierwszego rozbioru Polski. Wówczas znalazł się pod panowaniem Habsburgów, a dwór wiedeński przypomniał sobie o średniowiecznym księstwie Daniela Halickiego, nadając swym nowym nabytkom nazwę Królestwa Galicji i Lodomerii. Ów zabieg oczywiście polegał na latynizacji nazwy Księstwa Halickiego i Włodzimierskiego, a jego celem było przede wszystkim uzasadnienie aneksji mającej swe źródło w rzekomym prawie Habsburgów do tych ziem jako spadkobierców Królestwa Węgier, którego niektórzy władcy istotnie tytułowali się „rex Galiciae et Lodomeriae”.

Galicja: polsko- -ukraiński kocioł narodowy

Burzliwy okres zaborów konsolidujący polską tożsamość narodową wokół narodowowyzwoleńczych starań również odcisnął mocny i wciąż widoczny ślad na Lwowie. Ewoluującą w XIX w. polską mitologię narodową szczególnie czuć, gdy spaceruje się po Cmentarzu Łyczakowskim. Pośród grobów wielu wybitnie zasłużonych ludzi dla polskiej i lwowskiej kultury, nauki czy przemysłu, leżą również takie postaci, jak: Seweryn Goszczyński, wieszcz i jeden z inicjatorów powstania listopadowego; Konstanty Ordon, przedwcześnie uśmiercony przez Mickiewicza w „Reducie Ordona”; Maria Konopnicka, autorka „Roty”, czy wreszcie Władysław Bełza, twórca słynnego „Katechizmu Polaka”, którego nie zna na pamięć mało który Polak. Można też tam oczywiście natrafić na zbiorowe mogiły lwowskich powstańców listopadowych i styczniowych.

Stopniowo liberalizująca się po Wiośnie Ludów monarchia habsburska nadała Galicji szeroką autonomię, której centrum politycznym stał się właśnie Lwów – jako stolica regionu. Od 1861 r. obradował tu Sejm Krajowy Galicji, a jej namiestnikami z nadania cesarza najczęściej bywali polscy dygnitarze. Sejm mieścił się w obecnym imponującym gmachu głównym Uniwersytetu Lwowskiego, naprzeciwko pomnika Agenora Gołuchowskiego, pierwszego namiestnika Galicji. Za pomnikiem rozpościera się piękny i najstarszy park Lwowa. Podczas II RP nosił on imię Tadeusza Kościuszki. Dzisiaj jego patronem jest Iwan Franko, ukraiński wieszcz związany ze Lwowem, którego pomnik w 1949 r. zastąpił ten Gołuchowskiego.

Autonomia galicyjska sprzyjała polskim ruchom politycznym oraz kulturowym i wielu aktywistów, zwłaszcza po porażce powstania styczniowego, przeniosło swoje działania na obszar zaboru austriackiego, wiążąc swe patriotyczne nadzieje z Habsburgami. Wschodnia Galicja również jednak stała się centrum ukraińskiego ruchu narodowego, którego aktywność w granicach Imperium Rosyjskiego była surowo tępiona przez Romanowów. O ile w samym Lwowie Ukraińców aż do 1945 r. było znacznie mniej niż nawet Żydów, nie mówiąc o Polakach, to pośród ludności wiejskiej regionu Ukraińcy stanowili często dominujący element. Organizowani i uświadamiani narodowo przez takich działaczy, jak historyk Mychajło Hruszewski czy wspomniany pisarz Iwan Franko, Ukraińcy zaczęli domagać się większych wpływów w edukacji, kulturze i administracji Galicji, marząc przy tym o własnym niepodległym państwie. Naturalnie przeciwne Polakom plany i aspiracje Ukraińców wobec Galicji wytworzyły animozje polsko-ukraińskie, prowadząc do licznych kryzysów i wieszcząc przyszłą konfrontację. Tak w 1908 r., na fali okołowyborczych tarć między polskimi i ukraińskimi narodowcami, ukraiński działacz i student Myrosław Syczynski, przyjęty na audiencję przez ówczesnego namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, śmiertelnie postrzelił polskiego dygnitarza. Lwowski gmach, w którym miał miejsce zamach, oznaczony jest od 2014 r. tablicą upamiętniającą czyn Syczynskiego, głoszącą, iż zamachowiec ukarał „szowinistycznego namiestnika Potockiego śmiercią za krwawy terror wobec ukraińskiego narodu i fałszerstwa wyborcze”.

Czas wyborów i konfrontacji

U progu wielkiej wojny, pośród rosnących w siłę i ścierających się nacjonalizmów na dawnych Kresach Wschodnich RP, kwestie narodowe wyznaczały swoistą linię podziału nawet w rodzinach. Arcyciekawym i zarazem charakterystycznym tego przykładem są bracia Szeptyccy – Andrzej i Stanisław. Wywodzili się ze starej rusińskiej szlachty, która gdzieś w odmętach historii uległa polonizacji i przeszła na katolicyzm. Ich dziadkiem ze strony matki był nie kto inny jak Aleksander Fredro. Otóż Andrzej jako grekokatolicki arcybiskup lwowski i halicki stał się duchowym i politycznym przywódcą Ukraińców, działającym na rzecz ukraińskiej emancypacji narodowej; jego rodzony brat Stanisław został generałem oraz ministrem wojny II RP. W trakcie I wojny światowej Andrzej usilnie zabiegał za granicą o utworzenie niepodległej Ukrainy. Tymczasem jego brat Stanisław odrzucił propozycję stanięcia na czele ukraińskich Strzelców Siczowych, wyznając, że czuje się Polakiem, i dołączając niebawem do Legionów Polskich. Podobnych przykładów w rodzinach na Kresach było sporo, czy to w kontekście ukraińskim, białoruskim, czy litewskim.

Andrzej Szeptycki służył jako arcybiskup halicki i lwowski przez długie 44 lata w ciężkim dla Ukraińców okresie 1900–1944. Swój autorytet duchowy niezmiennie wykorzystywał na rzecz politycznego wsparcia Ukraińców w sprawach wielkich i małych. Zasłużył się również podczas Holokaustu, ratując przed zagładą wielu Żydów. Polakom jednak arcybiskup Szeptycki kojarzy się również z ambiwalentną postawą wobec ukraińskich ultranacjonalistów, którzy dokonali czystek etnicznych na ludności polskiej podczas II wojny światowej. Tymczasem w zachodniej Ukrainie Szeptycki to postać monumentalna, podobnych gabarytów co Jan Paweł II czy Stefan Wyszyński w polskim kontekście. W samym Lwowie liczne muzea, kościoły, ulice czy skwery są pełne kultu Szeptyckiego, a lwowski archikatedralny sobór św. Jura (siedziba grekokatolickiego metropolity halickiego) przypomina raczej mauzoleum Andrzeja Szeptyckiego. Na wniosek Werhownej Rady (ukraińskiego parlamentu) Czerwonohrad, miasto położone kilkanaście kilometrów od granicy polskiej, zmieni niebawem swoją sowiecką nazwę właśnie na Szeptycki. Miasto to zwało się przed czasami sowieckimi Krystynopol – na cześć Krystyny Potockiej, żony Feliksa Kazimierza Potockiego, jego założyciela. Czyż te zmieniające się nazwy jednego miasteczka nie mówią nam więcej o prądach dziejowych wstrząsających tą ziemią niż niejedna monografia naukowa?

Upadające u końca I wojny światowej imperia zaborcze otworzyły ścieżkę ku niepodległości wielu narodom regionu, a Lwów stał się miejscem kluczowej konfrontacji między Polakami a Ukraińcami. Stolica dawnej Galicji została chwilowo przejęta przez ukraińskich Strzelców Siczowych i ogłoszona stolicą Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej w listopadzie 1918 r. Miejscowa ludność polska masowo dobyła jednak broni i wyparła ukraińskie wojska, broniąc przed nimi Lwowa, aż przybyła z odsieczą regularna polska armia i na dobre włączyła Lwów do granic II RP. Oddolny czyn zbrojny polskich lwowian przerodził się w legendę, a ze względu na wielu młodych ludzi, którzy wtedy walczyli i polegli, obrońców Lwowa nazwano Orlętami Lwowskimi. To im właśnie poświęcone jest patriotyczne mauzoleum – cmentarz Orląt Lwowskich znajdujący się przy Cmentarzu Łyczakowskim.

Orlęta Lwowskie w nowej odsłonie

Cmentarz Orląt Lwowskich to ciekawy obraz współczesnej polsko-ukraińskiej debaty. Każdy jego najdrobniejszy element był przedmiotem długich i mozolnych negocjacji. Za Sowietów cmentarz zdewastowano. Po szczęśliwym upadku ZSRR, w 1991 r., Polska jako pierwszy kraj uznała niepodległą Ukrainę. Niebawem rozpoczęto rozmowy o odbudowie cmentarza Orląt Lwowskich. Oprócz polskiego i ukraińskiego rządu stroną była również rada miejska Lwowa, szczególnie uwrażliwiona na punkcie polsko-ukraińskich animozji. Napięte negocjacje dotyczyły dwóch kluczowych elementów tego polskiego ołtarza ojczyzny na ziemiach obcych.

Pierwszy – symboliczna mogiła pięciu żołnierzy w centralnym, odosobnionym punkcie z wyrytym mieczem i napisem. Za II RP ów napis brzmiał: „Nieznanym bohaterom poległym w obronie Lwowa i Ziem Południowo-Wschodnich”. W 1998 r. rządy Polski i Ukrainy uzgodniły nowe hasło: „Nieznanym żołnierzom poległym w walce o niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej 1918–1920”. To jednak nie spodobało się lwowskim radnym, którzy sami wyryli: „Nieznanym polskim wojakam poległym w wojnie polsko-ukraińskiej”. Ostatecznie w 2005 r. mogiłę odsłonięto z koncyliacyjnym tekstem: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”.

Drugi spór dotyczył łuku chwały, który stoi u podnóża cmentarza. Przed wojną strzegły go dwa lwy, jeden trzymający tarczę z lwem, herbem Lwowa, pod którą widniał napis: „Zawsze wierny”. Drugi lew dzierżył tarczę z godłem Polski oraz hasłem: „Tobie Polsko”. Dzisiaj te lwy trzymają tarczę jedynie z herbem Lwowa i nie ma tam żadnych napisów. Ponadto zostały one przykryte skrzyniami. Skrzynie wielokrotnie zdejmowano i zakładano, a w 2019 r. zwiała je wichura. 20 maja 2022 r. lwy na łuku chwały uroczyście odsłonił mer Lwowa Andrzej Sadowy w dowód wdzięczności narodowi polskiemu za pomoc okazaną ukraińskim uchodźcom w trakcie rosyjskiej inwazji. Tak oto dzięki wspólnym wysiłkom polskiego narodu i rządu cmentarz Orląt Lwowskich świeci całym swym majestatem, a jego odnowione oblicze to nie tylko spuścizna dziejów, ale i nowy wyznacznik polsko-ukraińskich stosunków.

Niepodległość za wszelką cenę

Podczas II RP Lwów był trzecim co do wielkości miastem Polski (po Warszawie i Łodzi), a jego kluczowa rola w polskiej nauce i kulturze wciąż kwitła. Z lwowskim Uniwersytetem im. Jana Kazimierza (nazwanym tak w międzywojniu) związani byli słynni matematycy lwowscy, jak Stefan Banach czy Stanisław Ulam. Ze Lwowa pochodzili również tacy wybitni twórcy, jak Zbigniew Herbert, Adam Zagajewski czy Wojciech Kilar. Sprawa ukraińska jednak pozostawała napięta i coraz niebezpieczniejsza.

Endecka wizja tworzenia państwa narodowego dwukrotnie wygrała z piłsudczykowską ideą federalnej Rzeczypospolitej. Pierwszy raz: przy podpisaniu traktatu ryskiego po wojnie polsko-bolszewickiej w 1921 r., uznawanego przez Ukraińców za rozbiór Ukrainy. Po raz drugi: już przy prowadzeniu polityki narodowościowej przez władze II RP. Narzucona Ukraińcom asymilacja narodowa, rozmaite wykluczenia czy urzędowe osiedlanie Polaków na ziemiach etnicznie zdominowanych przez Ukraińców – wszystko to dawało raczej odwrotne rezultaty niż te zamierzone, wzbudzając nienawiść i radykalizm Ukraińców. W takiej atmosferze narodziły się organizacje ultranacjonalistyczne spod znaku Bandery. Jedyną słuszną ścieżką do uzyskania upragnionej przez Ukrainę niepodległości miały być odtąd terroryzm, przemoc fizyczna i bezkompromisowość. Teatrem działań natomiast, przy stalinowskim terrorze w USRR, mogła być jedynie dzisiejsza zachodnia Ukraina czy też ówczesna południowo-wschodnia Polska.

Podczas I wojny światowej o niepodległą Ukrainę walczyli Strzelcy Siczowi, których strukturę, profil ideowy i kulturę można porównywać do naszych Legionów Polskich. To oni pierwsi przyjęli czerwono-czarną flagę jako swój sztandar. Owa flaga, która pojawiła się na słynnym i wspaniałym obrazie Ilji Repnina „Kozacy piszą list do sułtana”, symbolizuje krew ukraińską (czerwień) przelaną na ukrainny czarnoziem (czerń). Strzelcom Siczowym również towarzyszył ich własny „Hymn Pierwszej Brygady” – narodowowyzwoleńcza pieśń „Tam na łące czerwona kalina”. I tę flagę, i tę pieśń w trakcie II wojny światowej przejęli członkowie OUN i UPA, wzgardzając przy tym zbyt łagodnymi metodami „starców” z pokolenia Strzelców Siczowych i przyjmując ultranacjonalistyczne czy wręcz faszystowskie metody w walce o niepodległą Ukrainę. Co prawda, ta „nowa” metoda okazała się ostatecznie nieskuteczna, ale za to jej wykonanie kosztowało dziesiątki tysięcy polskich i żydowskich ofiar czystek etnicznych, których krew strumieniami zalała zachodnioukraiński czarnoziem.

I właśnie tego najcięższego elementu ukraińskiej mitologii narodowej nie sposób przeoczyć, gdyż jest on we Lwowie mocno obecny. Otóż Lwów bezsprzecznie stanowi współczesne centrum ukraińskiego nacjonalizmu. Wizerunek Stepana Bandery zdobi kamienice i murale, a różne gadżety z jego podobizną można nabyć na bazarach czy w sklepach pamiątkowych. Zwłaszcza złowrogi dla Polaka może być spacer ulicą Kopernika, która u swego końca wchodzi w aleję nazwaną na cześć przywódcy OUN-B. Podobnie ma się rzecz z wszechobecną czerwono-czarną flagą, która dla Polaków ma jednoznaczne skojarzenia z ukraińskim ultranacjonalizmem.

Oba te symbole tymczasem budzą kontrowersje nie tylko za granicą, ale i w samej Ukrainie, odzwierciedlając poniekąd różnice tożsamościowe między regionami. Według sondażu Kijowskiego Instytutu Socjologii postać Bandery cieszy się największą sympatią na terenach dawnej Galicji (77 proc. opinii pozytywnych), podczas gdy najbardziej negatywny stosunek odczuwają do niego mieszkańcy Donbasu (73 proc. zdań negatywnych). Różnica więc jest ogromna. Podczas gdy Ukraińcy z Tarnopoloszczyzny, Lwowszczyzny i Iwanofrankiwszczyzny szczególnie oburzają się na Ukraińców ze wschodu z powodu ich niechęci do ukraińskiego języka i niejednoznacznego stosunku do Rosji, tak ci ze wschodu wyzywają zachodnich Ukraińców od „banderowców”.

Tłumacząc ów kult nacjonalistów, miejscowi wskazują na skomplikowany kontekst historyczny oraz na ich bohaterskie poświęcenie w walce o niepodległą Ukrainę. Tak więc w nowym mauzoleum patriotycznym na Cmentarzu Łyczakowskim, znajdującym się tuż przy wejściu na cmentarz Orląt Lwowskich, obok Strzelców Siczowych czy poległych żołnierzy w walce z separatystami i Rosją w Donbasie, z honorami pochowani są nie tylko OUN-owcy, ale także członkowie SS-Galizien.

Ku współczesności

To, czego nie potrafili zrealizować narodowcy, błyskawicznie zdołał uczynić Stalin. Wskutek brutalnych przesiedleń powojennych Lwów stał się ostatecznie ukraińskim miastem, Wilno – litewskim, a Gdańsk i Wrocław – polskimi. Żelazna dłoń towarzysza Józefa Wissarionowicza z impetem przesunęła narody na zachód i zamknęła je w homogenicznych społeczeństwach, kończąc tym samym stulecia bliskiego i burzliwego współżycia. Oprócz sowieckich blokowisk nie wydaje się jednak, by te czasy zostawiły trwalsze ślady we lwowskim krajobrazie. Jednym z niewielu są mogiły czerwonoarmistów na Cmentarzu Łyczakowskim. Zamiast krzyży – czerwone gwiazdy, zamiast płaskorzeźb – fotografie. Niemal wszystkie z napisem: „Tu leży bohater ZSRR, który wyzwalał naród ukraiński spod jarzma polskich panów”. Ukraiński przewodnik z humorem kwituje napisy na tych grobach słowami, iż tak wtedy, jak i teraz – przyszli „wyzwalać” bez żadnego zaproszenia.

Zachodnia Ukraina i Lwów były najmocniejszymi ogniskami niepodległościowych manifestacji w czasach, gdy Gorbaczowowska pierestrojka grzebała Związek Radziecki. Narodziny niepodległej państwowości ukraińskiej przywitano tu więc z wielkim entuzjazmem. W 1992 r. na dawnym Wale Hetmańskim, a obecnym prospekcie Swobody, pośród wiwatujących tłumów uroczyście odsłonięto pomnik Tarasa Szewczenki, narodowego wieszcza Ukrainy.

Czy podobne tłumy towarzyszyły otwarciu pomnika Adama Mickiewicza na tej samej ulicy niecałe 100 lat wcześniej? Być może. Dzisiaj wciąż tam stoi, chociaż przykryty rusztowaniem mającym chronić go przed rosyjską bombą. Historia jednak się nie skończyła i we Lwowie odsłonięto także pierwszy memoriał Bohaterów Niebiańskiej Sotni, upamiętniający tych, którzy zginęli podczas rewolucji godności na kijowskim majdanie na przełomie lat 2013 i 2014.

Ukraina: misja w toku

Niepodległościowa symbolika jest istotnie bardzo żywa we Lwowie. Tym bardziej że to miasto to dzisiaj przede wszystkim wojna, a patriotyczna narracja ma również podtrzymać na duchu Ukraińców. Przykładem jest jezuicki kościół św. Piotra i Pawła. Leży w nim Stanisław Jabłonowski, jeden z bardziej zasłużonych hetmanów w dziejach RP. Świątynię tę zamieniono na grekokatolicki kościół Sił Zbrojnych Ukrainy garnizonu lwowskiego. Zdobią ją teraz patriotyczno-religijne sztandary, obrazy oraz rzędy wizerunków poległych żołnierzy, przelewających swą krew na polach bitew z Rosją od 2014 r. Ulice są pełne kalekich weteranów i żandarmów; ci z teczkami w rękach mają szczególnie srogą aurę – w każdej chwili mogą legitymować mężczyzn i tym w wieku poborowym wręczać błyskawiczne powołanie do wojska. Widmo nagłej zsyłki na front istotnie krąży i straszy wielu lwowian, którzy mimo patriotycznego uniesienia naturalnie lękają się śmierci lub kalectwa.

Wojna Putina nie złamała ducha Ukrainy i Lwowa. Mnóstwo tu ludzi na ulicach, szczególnie młodych. Bez wątpienia Lwów to centrum imigracji wewnętrznej – jako najbardziej oddalona od frontu ukraińska metropolia. Oprócz wzmożenia patriotycznego widać również przejawy unijnych aspiracji Ukrainy. Istotnie, wszędzie pełno nie tylko flag niebiesko-żółtych i czerwono-czarnych, ale i błękitnych unijnych. Ponadto nikt tu głowy nie chowa w piasek i życie toczy się swoim rytmem. Mimo godziny policyjnej restauracje, bary i słynne kawiarnie lwowskie wypełnione są często radosnymi i energicznymi ludźmi. Nawet alarmy bombowe nie robią już zbytniego wrażenia na mieszkańcach Lwowa, przyzwyczajonych do ciągłego zagrożenia. Ukraina żyje. Choć nie wszystkie jej dzieci. Wojna zabiera tych, którzy bronią ojczyzny. Z goryczą obserwuje się pogrzeby poległych w walce żołnierzy. Nad zazwyczaj głośnymi i ruchliwymi okolicami kościoła panuje wtedy cisza i swoiste napięcie. Wielu przechodniów ustawia się wokół kordonu pogrzebowego. Pośrodku matka poległego wraz z jego siostrą bądź żoną. Odziane w strój żałobny, w szlochu, z asystą orkiestry wojskowej, z całym kordonem pogrzebowym w ciszy ruszają do wnętrza kościoła na nabożeństwo żałobne.

Bardzo możliwe, że świeżo pogrzebany ukraiński żołnierz spocznie na najnowszym obiekcie Cmentarza Łyczakowskiego. Na graniczącym z cmentarzem pustym polu wzniesiono Pole Marsowe, gdzie chowani są żołnierze ziemi lwowskiej polegli w wojnie z Rosją. To wyjątkowe miejsce, gdzie patos poświęcenia ojczyźnie miesza się z nieszczęściem i cierpieniem rodzin, zwykłych ludzi. Całe pole wypełnione jest rzędami grobów naszpikowanych flagami niebiesko-żółtymi i czerwono-czarnymi, sztandarami oddziałów, wstęgami i ikonami. Niemal w każdym rzędzie grobów można ujrzeć rodziny poległych – matki, żony, rodzeństwo czy dzieci. Siedząc na ławkach cmentarnych, pogrążeni w zadumie, płaczu lub modlitwie przeżywają osobiste straty poniesione na rzecz walki z rosyjskim agresorem.

Na każdej mogile na Polu Marsowym znajdują się: zdjęcie poległego żołnierza, data śmierci oraz patriotyczno-religijne napisy. Najbardziej zasłużeni upamiętnieni są hasłem „Heroj Ukrajiny”, które wiąże się z najwyższym odznaczeniem państwowym. Każdy grób to oddzielna indywidualna historia przedwcześnie złamanego życia wskutek zawirowań najnowszej historii. Wiele tu grobów poległych przed ukończeniem 20. roku życia. Są i świeże mogiły sprzed kilku dni czy tygodni. Na samym skraju cmentarza ktoś energicznie kopie nowe groby, które już czekają na kolejne ofiary wojny. A dalej, za murem, kolejna pusta połać ziemi. Czy również ją niebawem wypełnią oflagowane mogiły? Nic obecnie nie wskazuje na to, aby wojna miała się prędko skończyć. Tymczasem na łyczakowskim Polu Marsowym ukraińska krew wciąż wartko wsiąka w ukrainny czarnoziem.

Cmentarz Orląt Lwowskich to część Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie

Cmentarz Orląt Lwowskich to część Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie

Pastwa/adobestock

Daniel Halicki, król Rusi w latach 1253–1264, założyciel Lwowa

Daniel Halicki, król Rusi w latach 1253–1264, założyciel Lwowa

wikipedia

Jak wiele historycznych miast, tak i Lwów opiera swe początki na pojedynczych wzmiankach w źródłach oraz na przez wiele pokoleń przekazywanej tradycji. Nie ulega jednak wątpliwości, że istotnie gdzieś w latach 50. XIII stulecia Daniel Halicki, król Rusi w latach 1253–1264, założył tu gród obronny i na cześć swojego syna Lwa nazwał go Lwów.

Utracone królestwo Daniela Halickiego

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Ten straszny Bonaparte, Piotr Bonaparte. Nazwisko było zmorą i kulą u nogi
Materiał Promocyjny
Jak wykorzystać potencjał elektromobilności
Historia świata
Thomas Midgley. Jeden człowiek, dwa wielkie wynalazki i dwie globalne katastrofy
Historia świata
Korespondencja między Hitlerem a Mussolinim. O wojnie zdecydowała zdrada
Historia świata
Szczątki istoty praludzkiej sprzed 3,3 mln lat. Lucy – praciotka ludzkości
Materiał Promocyjny
Financial Controlling Summit - Controlling w świecie cyfrowych transformacji
Historia świata
Bogusław Chrabota: Legenda bitew Bułgarii
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy