III Rzesza: rasowe i cywilizacyjne „wyniesienie” niemieckiego narodu

„Jesteśmy w samym środku powolnego tworzenia państwa totalnego” – powiedział Führer namiestnikom Rzeszy na początku lipca 1933 r. Na froncie wewnętrznym pozycja Hitlera nieustannie się umacniała. Niemcy były teraz państwem jednopartyjnym.

Publikacja: 09.07.2024 18:38

Adolf Hitler ze swoimi siostrzenicami – Geli (z lewej) i Elfriede Raubal

Adolf Hitler ze swoimi siostrzenicami – Geli (z lewej) i Elfriede Raubal

Foto: Wikipedia

Zadaniem na najbliższą przyszłość było, jak twierdził [Hitler], zbudowanie „bazy prawnej” dla tegoż „totalnego państwa narodowosocjalistycznego”. Tydzień później NSDAP została ogłoszona jedyną partią polityczną Rzeszy. Na drugą połowę roku zaplanowano całą serię działań, które miały zapewnić całkowitą penetrację państwa przez partię. W większości okazały się one nieskuteczne, dlatego pewne sprawy pozostały niedokończone aż do ostatnich dni Rzeszy. Pod koniec września 1933 roku Hitler ogłosił zamiar „stopniowego wprowadzenia partii narodowosocjalistycznej do władz federalnych”. Rudolf Hess, zastępca przywódcy NSDAP, zaczął odgrywać coraz istotniejszą rolę w posiedzeniach rządu i samym procesie sprawowania władzy. W grudniu tendencja ta znalazła wyraz w Ustawie o zapewnieniu jedności partii i państwa, która już samym swym tytułem ucieleśniała ideę pełnej symbiozy.

Jednak mimo podjęcia tak zdecydowanych kroków Hitler nie uważał, by totalna nazyfikacja państwa była lekarstwem na wszelkie bolączki. Pragnął utrzymać odpowiednią wydajność administracji i gospodarki, więc nie mógł pozwolić, by ważne stanowiska obejmowali ignoranci z partyjnego nadania. To dlatego większą część lata i jesień 1933 roku spędził, przekonując liderów NSDAP, że na poziomie lokalnym forsowanie nazistowskich idei nie może być ważniejsze niż sprawne funkcjonowanie gospodarki i władzy. Zapytany przez Hessa, czy cały „aparat państwowy” powinien być obsadzony wyłącznie przez członków partii, odparł zwięźle, że „nie jest to konieczne”. Powodem sceptycyzmu Führera w tej kwestii był ogólny kryzys tożsamości, który dotknął ruch nazistowski wiosną i latem tego roku. Do tej pory NSDAP, choć spora, zawsze była mniejsza od SPD. W wyobraźni Hitlera była ona elitarną grupą, zahartowaną przeciwnościami losu, a zatem w pełni uprawnioną do sprawowania przewodniej roli w Trzeciej Rzeszy.

„Głęboka transformacja wewnętrzna”: NSDAP w natarciu

Niemniej gdy sięgnęła po władzę, a zwłaszcza po marcowych wyborach do Reichstagu, zaczęli do niej masowo napływać karierowicze nazywani sarkastycznie „ofiarami marca”, choć w rzeczywistości najwięcej kandydatów zgłosiło się w maju. Hitler obawiał się „uburżuazyjnienia” partii i rozcieńczenia jej siły przez oportunistów. Już w „Mein Kampf” przewidział ten problem, dobitnie odróżniając rewolucyjnych „członków” od bardziej biernych „stronników”; wyobrażał sobie nawet, że gdy tylko partia przejmie władzę, przyjmowanie nowych członków zostanie wstrzymane. Tymczasem teraz, po sukcesie wyborczym, nie było nawet jasne, jaką rolę powinna w przyszłości odgrywać organizacja partyjna. Nie mogła sprawować rządów, bo od tego miała swych przedstawicieli na najważniejszych stanowiskach w państwie i licznych instytucjach. Nie mogła też skupić się na propagandzie, która była domeną Goebbelsa i jego ministerstwa. 1 maja 1933 roku NSDAP wydała komunikat, iż do 1937 roku zaprzestaje przyjmowania nowych członków. Była w tym jednak oczywista sprzeczność. Jak partia miała przeniknąć wszystkie sfery życia i władzy, jednocześnie zamykając drzwi przed kolejnymi kandydatami?

Czytaj więcej

Adolf Hitler – twór Reichswehry

Hitler rozwiązał ten problem, realizując w Niemczech program głębokiej transformacji wewnętrznej. Jak tłumaczył – cokolwiek grubiańsko, zważywszy na fakt, że zwracał się do komisarzy Rzeszy – „ujednolicanie” wszystkiego zwyczajnie nie miało sensu w sytuacji, gdy brakowało „właściwych ludzi” do prowadzenia takich działań. Na pozór była to prosta sugestia, iż ważne jest znajdowanie najlepszych kandydatów na kluczowe stanowiska, a nie sięganie po zasłużonych działaczy partyjnych. Z drugiej jednak strony chodziło mu o coś znacznie ważniejszego: domniemaną potrzebę fundamentalnej przemiany niemieckiego społeczeństwa. Führer nie oczekiwał, że Niemcy jedynie dostosują się do zaistniałej sytuacji; pragnął, by przyjęli nowy porządek i byli gotowi go utrwalać, a do tego potrzebna była głębsza „spójność rasowa”. Właśnie to miał na myśli, gdy wczesnym latem 1933 roku mówił w Kilonii do SA-manów: „Musimy nieustannie walczyć o duszę każdego Niemca”. Zasugerował też, że jego rodacy muszą nauczyć się tego, co Anglo-Amerykanie opanowali już dawno: jak osiągnąć narodową jedność nie przez groźby czy łapówki, ale instynktownie.

Hitler uważał, że w tej sprawie czeka go prawdziwe wyzwanie. Poczucie kruchości i rasowej słabości Niemiec, tak często powracające w jego pismach i wypowiedziach przez całe lata dwudzieste, prześladowało go i po roku 1933. Miał zaskakująco niepochlebną opinię o swych krajanach; był głęboko świadomy ich niewiedzy i ubóstwa. W uwagach do dowództwa Reichswehry ubolewał nad niewysokim poziomem ucywilizowania typowego „niedomytego” rekruta. „Faktem jest, że ludzi o niższym statu­sie rasowym trzeba przymuszać do kultury”, zauważył, a zaniedbanie wielu niemieckich rekrutów dowodziło jego zdaniem, że bliżej im do równie nisko sytuowanych obcokrajowców niż do rodaków. Co więcej, jak oznajmił jesienią 1933 roku podczas spotkania z czołowymi przemysłowcami, naród niemiecki miał być daleki od rasowej czystości – stanowił „naród mieszany, złożony z wielu różnych grup i frakcji”, w tym „wielu ludzi” zupełnie „nieprzystosowanych” do wyższej kultury. Nie ulega wątpliwości, że Führer kochał Niemców, ale też nie stronił od wypowiadania się o nich protekcjonalnym tonem. Rozbity rasowo, narażony na manipulacje Żydów i obcej propagandy, a także podatny na wpływy amerykańskiej kultury popularnej, niemiecki naród był w jego oczach tworem dalekim od doskonałości.

„Niegodny” element niemieckiego społeczeństwa: Żydzi i niepełnosprawni

Jednym ze sposobów stworzenia pożądanego „państwa rasowego” była eliminacja tego, co negatywne. Głównym celem Hitlera byli tu niemieccy Żydzi, w jego pojęciu agenci obcych sił i czynnik rasowego rozkładu. Systematyczne wyłączanie ich ze społeczeństwa rozpoczęło się od Ustawy o odbudowie służby państwowej z początku kwietnia 1933 roku, a na kolejne kroki nie trzeba było długo czekać. W procesie tym wzięło udział wiele organizacji i osób, ale to Hitler od początku do końca sprawował nad nim nadzór, czy to inicjując kolejne kroki, czy hamując „przedwczesne” działania nadgorliwych biurokratów albo partyjnych przywódców. Wojna przeciwko Żydom postępowała wolno – po części dlatego, że Führer nie chciał niepotrzebnej alienacji Niemiec na arenie międzynarodowej, ale także z uwagi na pewne zawiłości teoretyczne. Elimi­nacja „pełnokrwistych” Żydów to jedno, ale co począć z tak zwanymi pół- i ćwierć-Żydami? Hitler nie palił się zbytnio do potępienia setek tysięcy ludzi, w których żyłach płynęło tyle „cennej” krwi, nawet jeśli była w niej domieszka tego, co uważał za odpad. Tak czy inaczej, nawet prawa, które sam ustanawiał, pełne były sprzeczności: jako Żyda definiowano każdego, kto miał żydowskich dziadków, ale to „naukowe” kryterium oparto na przynależności religijnej rzeczonych przodków, a nie na ich rzeczywistej tożsamości rasowej, której i tak nikt nie potrafił określić.

Co ciekawe, na tym etapie nie wyczuwało się w retoryce Hitlera szczególnej niechęci do Słowian. W latach dwudziestych nie poświęcał im on zbyt wiele uwagi, a i w pierwszym okresie po przełomowym roku 1933 słowianofobia nie stanowiła ważnego elementu jego polityki. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy była niewątpliwie troska o stosunki dyplomatyczne z Polską, ale głównych powodów należy szukać w ideologii. Hitler wziął na cel Rosję nie dlatego, że uważał Słowian za niższą rasę, ale dlatego, że w jego mniemaniu Żydzi i bolszewizm uczynili to państwo bezbronnym, a obawiał się, że podobny los może spotkać też Niemcy. Co więcej, był doskonale świadomy faktu, że naród niemiecki składa się w całkiem sporej części z osób pochodzenia polskiego i czeskiego. Zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej Adolf Hitler był znacznie mniej antypolski niż niemieccy konserwatyści głównego nurtu.

Czytaj więcej

Kim są żyjący krewni Adolfa Hitlera?

Innym ważnym elementem walki przeciwko „niegodnemu” elementowi niemieckiego społeczeństwa był atak na niepełnosprawnych i cierpiących na choroby dziedziczne. W przeciwieństwie do Żydów nie byli oni w oczach Führera agentami obcych sił, a jedynie niepotrzebnym kosztem dla państwa i zagrożeniem dla fizycznego i psychicznego zdrowia narodu niemieckiego. W połowie lipca 1933 roku Hitler przeforsował Ustawę o zapobieganiu obciążonemu dziedzicznie potomstwu. Wprowadziła ona przymusową sterylizację osób cierpiących na „dziedziczne” schorzenia fizyczne i psychiczne, które mogły zostać przekazane potomstwu. Były to między innymi: ślepota, głuchota, schizofrenia, depresja maniakalna oraz deformacje fizyczne. Celem nowego prawa było, jak wyjaśnił Hitler swym ministrom, zapewnienie, że „ludzie z chorobami dziedzicznymi” nie będą „rozmnażać się w wielkiej liczbie”, podczas gdy „miliony zdrowych dzieci nie przychodzą na świat”. Kanclerz był żywo zainteresowany wprowadzeniem w życie nowych przepisów. Gdy poinformowano go o licznych zgonach podczas sterylizacji, zasugerował stosowanie radioterapii. Wydaje się, że do działania motywowała go nie tyle niechęć do niepełnosprawnych, ile troska o zdrowych. Innymi słowy, celem wojny ze „słabymi” było uczynienie Niemiec zdolnymi do wojny z „silnymi”.

Inspiracją była dla Hitlera bogata tradycja niemieckiej eugeniki, ale przede wszystkim był on pod wrażeniem modelu amerykańskiego – nie tylko tego, który realizowało Południe, ale też praw dotyczących „krzyżowania ras” i eugeniki obowiązujących w całych Stanach. W amerykańskim „Eugenic News” napisano nawet, że „dla znawcy dziejów sterylizacji eugenicznej w Ameryce tekst niemieckiego statutu jest niemal kopią amerykańskiego modelu prawa sterylizacyjnego”. Jednym z autorytetów był dla Hitlera Leon Whitney, którego książkę „The Case for Sterilization” specjalnie sobie zamówił, ale najpoważniejszym źródłem inspiracji pozostał Madison Grant, autor „The Passing of the Great Race”. Grant nie był szczególnie popularny wśród nazistów, bo sceptycznie wypowiadał się o Niemcach, ale Hitler napisał do niego, że uważa jego pracę za „swą biblię”. Führer nie zamierzał natomiast naśladować ­Stanów Zjednoczonych w kulcie palenia tytoniu, jednym z ważnych elementów „­amerykańskiego snu”. Nie pozwalał, by palono w jego obecności, a zakaz ten dotyczył nawet najbliższych współpracowników i Ewy Braun. Z jego woli niemieccy uczeni przeprowadzili badania szkodliwych skutków używania tytoniu, w wyniku których zakazano palenia w biurach i poczekalniach (z marnym skutkiem) oraz wydzielono w pociągach wagony dla niepalących.

Modernizacja kolei i lotnictwa, „auto dla ludu” i radioodbiorniki

Hitlerowi nie wystarczyło jednak zwalczanie szkodliwych czynników. Jeżeli Trzecia Rzesza chciała odnieść zwycięstwo nad rasowo dominującą Anglo-Ameryką, należało też akcentować wszystko, co – rzekomo – pozytywne w niemieckim społeczeństwie. Musiało się dokonać generalne cywilizacyjne i rasowe „wyniesienie” (Hebung) Niemców, by można było wydestylować z nich najlepszy element i tym samym, jak mawiał Hitler, osiągnąć „rasową czystość”. Odwrócenie trwającego setki lat procesu demograficznego drenażu oraz stawienie czoła kulturowej i społeczno-ekonomicznej pokusie Nowego Świata wymagało od nowych włodarzy Rzeszy przedstawienia wyrazistej i atrakcyjnej wizji rasowej odnowy Niemiec.

Centralnym punktem planu rasowej destylacji i „wyniesienia” narodu były „standardy życiowe”. Hitler obawiał się – jak wynika z ostrzeżenia skierowanego do dowódców Reichswehry – że „niski standard życia” uczyni Niemców podatnymi na „bolszewizm”, ale o wiele ważniejsza była dla niego rywalizacja z Zachodem, zwłaszcza z „amerykańskim stylem życia”. Bitwa o dusze niemieckiej klasy robotniczej miała więc zostać stoczona nie ze Związkiem Radzieckim, ale ze Stanami Zjednoczonymi. Führer nie podzielał powszechnego w Niemczech kulturowego snobizmu dotyczącego cywilizacji, konsumpcji i techniki. Uważał, że dobrobyt i postęp techniczny zarówno odzwierciedlają, jak i umacniają „wartość rasową”, niski standard życia zaś przyspiesza jej degenerację i zarazem jest jej wynikiem. Dlatego też w polityce wewnętrznej nowy reżim skupiał się nie na propagandzie, lecz na konsumpcji.

Hitler rzucił więc na szalę własny prestiż i postawił sobie za punkt honoru przyspieszenie motoryzacji Niemiec. Już na początku swej kadencji wprowadził ulgę podatkową dla nowo rejestrowanych pojazdów. Wiosną 1934 roku polecił z kolei swym urzędnikom, by przyjrzeli się możliwościom rozpoczęcia produkcji niedrogiego „samochodu dla ludu”. W serii mów do przedstawicieli niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego zachwalał „psychologiczne wyzwolenie”, jakie wiązać się miało z posiadaniem samochodu, poza tym z utęsknieniem wyczekiwał chwili, w której to, co dawniej było „luksusem”, stanie się „dobrem powszechnym”. Ubolewał nad faktem, że „choć w Ameryce są w użyciu mniej więcej 23 miliony samochodów, a co roku przybywa ich od 3 do 4 milionów”, to weimarskie Niemcy zdołały wysłać na szosy zaledwie 450 tysięcy aut, w ostatnich latach zaś wyprodukowano ledwie dziesiątą część tej liczby – a przecież populacja USA była niespełna dwukrotnie większa od populacji Niemiec. Dzięki „samochodowi Forda”, ciągnął, „miliony”, a przynajmniej „setki tysięcy” ludzi zdołały „podnieść standard swego życia”. Dlatego też wezwał niemiecki przemysł do sprowadzenia „ceny zakupu i kosztów utrzymania” nowego samochodu do poziomu „odpowiadającego dochodom szerokich mas ludzkich”, jak to uczyniono w Stanach Zjednoczonych. Co ciekawe, Hitler nie wypowiadał się z podobnym entuzjazmem o ciężarówkach będących ważnym środkiem transportu towarów; znacznie większą wiarę pokładał w niemieckich kolejach. Samochód osobowy był dla niego przede wszystkim towarem konsumpcyjnym, a nie narzędziem zapewniającym mobilność.

Czytaj więcej

Sponsorzy diabła

Obok samochodów centralnym punktem nazistowskiego programu modernizacji państwa był rozwój transportu lotniczego. I w tej branży Niemcy mieli sporo do nadrobienia. Brytyjczycy i Amerykanie wyprzedzili ich zarówno w budowie lotnictwa wojskowego i morskiego, jak i cywilnego. Hitler nalegał, by transport powietrzny stał się powszechniejszy, twierdząc między innymi, że „za kilka lat nikt nawet nie pomyśli o podróży na odległość przekraczającą 500 kilometrów czymś innym niż tylko samolotem”. Szczególne miejsce w jego planie transformacji Berlina miała zająć budowa ogromnego lotniska, którą nazywał współczesnym odpowiednikiem dzieła króla Prus – alei Unter den Linden. „Lotnisko Tempelhof”, twierdził, musi być „największym i najpiękniejszym cywilnym lotniskiem na świecie”. „Nic”, napominał projektantów, „nie może wywrzeć większego wrażenia na obcokrajowcu niż przybycie na jeszcze niewybudowany południowy dworzec kolejowy albo na lotnisko ­Tempelhof”. Marzył o budowlach, które „uciszą wszelką krytykę” samym swym „pięknem i rozmiarem”. Innymi słowy: nie mów, tylko pokaż. W pozytywnym czy negatywnym sensie Stany Zjednoczone były wciąż głównym punktem odniesienia dla planów Führera.

Innym obszarem, na którym Hitler pragnął konkurować z Anglo-Ameryką, była dostępność odbiorników radiowych. W 1933 roku w całych Niemczech zarejestrowanych było zaledwie 4,3 miliona tych urządzeń, przy populacji sięgającej 66 milionów; Stany Zjednoczone i Wielka Brytania mogły się poszczycić znacznie lepszym wynikiem. Chcąc zniwelować tę przewagę, Goebbels zebrał dwadzieścia osiem firm i powierzył im zadanie masowej produkcji niedrogiego sprzętu. W rezultacie w sierpniu 1933 roku, podczas Targów Radiowych w Berlinie, zaprezentowano „odbiornik dla ludu”, a wkrótce na rynek trafiło 100 tysięcy jego egzemplarzy w cenie 76 reichsmarek za sztukę. Hasło z okolicznościowego plakatu przekonywało, że „Całe Niemcy słuchają Führera”, ale była to gruba przesada. W rzeczywistości nie więcej niż 25 procent obywateli posiadało niezbędny do tego sprzęt, a niekoniecznie wszyscy mieli ochotę chłonąć słowa przywódcy. „Odbiornik dla ludu” nie był elementem jakiegoś zamkniętego totalitarnego kręgu informacyjnego. Obsługiwał wiele kanałów – na tym zasadzał się cały pomysł – i co najmniej do wybuchu wojny mógł bez zakłóceń odbierać audycje z zagranicy. Stanowił zatem nade wszystko narzędzie konsumpcji, a nie propagandy, choć naturalnie napędzanie konsumpcji było również formą propagandy i znacznie lepszą reklamą Trzeciej Rzeszy niż przemowy i deklaracje.

Hitler nie zapominał też o znaczeniu wypoczynku, który uważał za jeden z głównych punktów swego „programu standardu życiowego”, a także rzekomego „dobrobytu rasowego” Niemiec. Już w latach dwudziestych wychwalał sposób, w jaki Amerykanie szukali kontaktu z naturą, spędzając urlopy z dala od wielkich miast. Nazistowski ruch Siła przez Radość (Kraft durch Freude) powstał po to, by zorganizować wypoczynek na masową skalę i by większa niż kiedykolwiek część społeczeństwa zyskała dostęp do niemieckich gór, jezior i plaż; oczywiście nie dotyczyło to Żydów. Raz jeszcze, jak się wydaje, wzorcem były tu Stany Zjednoczone. Hitler pozwolił się sfotografować na tle wakacyjnego górskiego pejzażu w towarzystwie trojga stosownie „nordyckich” dzieci. Nie minęło kilka lat, a nazistowski rząd oferował obywatelom turnusy wypoczynkowe, głównie w ogromnych, specjalnie z myślą o tym wybudowanych ośrodkach nad Bałtykiem, ale także – wybranym szczęśliwcom – poza granicami Rzeszy: w Norwegii i nad Morzem Śródziemnym. Jednym z celów ruchu Siła przez Radość było stworzenie alternatywy dla „amerykańskiego” modelu spędzania wolnego czasu.

Świat kobiet według Hitlera: mąż, dzieci, dom

W wizji modernizacji kraju kobiety odgrywały zdecydowanie ograniczoną rolę. „Emancypacja kobiet”, oświadczył Hitler podczas spotkania z Narodowosocjalistycznym Związkiem Kobiet (NS-Frauenschaft, NSF), to „jedynie słowa wynalezione przez żydowski intelekt”. Przeciwstawiał „świat mężczyzny”, w którym liczyły się „państwo”, „walka” i „oddanie wspólnocie”, „mniejszemu światu” kobiety, w którym było miejsce tylko na „męża, rodzinę, jej dzieci i jej dom”. Ogólnie rzecz biorąc, Hitler był przeciwny zatrudnianiu kobiet; wydawały mu się użyteczne co najwyżej jako sekretarki, ewentualnie pomoce domowe. Szczególną grozą napawały go te, które próbowały swoich sił w polityce; zapewne dlatego nie poświęcał zbytniej uwagi Reichsfrauenführerin Gertrud Scholtz-Klink. W wolnych zawodach także nie widział dla nich miejsca. Wyjątkiem były „twórczynie”, na przykład Gerdy Troost, żona architekta Paula Troosta, której Führer kilkakrotnie powierzył zmianę wyglądu swojego mieszkania. Ochoczo sponsorował też pracę Leni Riefenstahl. Akceptował również kobiety w inny sposób związane ze sztuką, choćby menedżerkę Winifred Wagner w Bayreuth czy aktorki sceniczne i filmowe. Podziwiał talent czeskiej gwiazdy ekranu Anny Ondry, żony boksera Maxa Schmelinga.

Warunkiem powodzenia wielkich planów Hitlera była jednak współpraca kobiet, zwłaszcza w kontekście demografii. „Każde dziecko”, jakie niemiecka kobieta „wydaje na świat”, obwieścił, „jest dla niej bitwą”, którą musi wygrać w imię przetrwania swego narodu. Po 1933 roku polityka pronatalistyczna stała się sercem „pozytywnej eugeniki” Hitlera. Niemcy byli zachęcani do zakładania rodzin. W ramach programów Reinhardta młode małżeństwa mogły otrzymać kredyty na zakup mebli i artykułów potrzebnych w gospodarstwie domowym, a jedna czwarta pożyczonej kwoty miała być umarzana po narodzinach każdego dziecka. Kredyty owe przysługiwały wyłącznie tym kobietom, które uprzednio pracowały zawodowo. Naziści postarali się też podnieść rangę Dnia Matki i wprowadzili odznaczenie z podpisem Hitlera przyznawane w różnych rangach, zależnych od tego, ile dzieci „niemieckiej krwi” kobiety wydały na świat. Jednocześnie pojawiły się pewne środki przymusu w celu promowania „zdrowych” urodzeń. Zakazano aborcji, lecz ułatwiono rozwody, by nakłonić kobiety do zawierania kolejnych związków i rodzenia dzieci. Homoseksualizm już był nielegalny, ale nazistom to nie wystarczyło: doprecyzowali definicję prawną aktu homoseksualnego i w rezultacie tysiące „przestępców” trafiło do więzień. Wszystkie te środki przyniosły pewne efekty. W ciągu sześciu lat liczba urodzeń wzrosła do poziomu z roku 1924, przy czym zdecydowaną większość z nich zanotowano w związkach małżeńskich. Wzrost ów nie był wszakże odbiciem zwiększonej płodności, a jedynie faktu, iż obniżył się średni wiek osób zawierających związki. Niewiele było par, które faktycznie skorzystały z zachęt finansowych, by powiększyć rodzinę.

Edukacja, sport i sztuka: „moralna odnowa” narodu

Nie tylko położenie społeczno-ekonomiczne niemieckiego narodu miało się poprawić. Władze zabiegały też o poprawę jego kondycji fizycznej i duchowej, głównie za sprawą edukacji, sportu i sztuki. Pod koniec marca 1933 roku Hitler wezwał do „politycznej detoksykacji” i „moralnej odnowy” narodu. „Cały system edukacji, teatr, film, literatura, prasa [oraz] radio” miały być „środkami do osiągnięcia tego celu”, to jest „zachowania odwiecznych wartości” narodu niemieckiego.

Szczególne znaczenie miała dla kanclerza edukacja. Zapewnił finansowanie wielu elitarnym szkołom, takim jak Narodowo-Polityczne Zakłady Wychowawcze (Napola) czy Adolf-Hitler-Schulen. Wzorem były tu brytyjskie szkoły prywatne, w których charakter młodzieży kształtuje się surową zaprawą fizyczną i psychiczną. Führer pragnął przyćmić ich osiągnięcia. „Z ich strony Eton College”, napisał później, „a z naszej Szkoły Adolfa Hitlera oraz Napola”. Dowodził, że istnieją dwa światy: do jednego należały „dzieci ludu”, do drugiego „synowie zamożnej arystokracji, tych finansowych magnatów”. Brytyjski system szkół prywatnych pozostał inspiracją dla nazistowskiej polityki edukacyjnej niemal do końca Trzeciej Rzeszy. Zachęcano do prowadzenia wymiany uczniów, zaproszono nawet delegację Eton.

Choć sam unikał aktywności fizycznej jak ognia, Hitler nalegał, by niemiecka młodzież spędzała dużą część czasu wolnego na uprawianiu sportu. Jego entuzjazm w tej materii pobudzały dwa czynniki. Po pierwsze, w osiągnięciach sportowych widział szansę na zabłyśnięcie Trzeciej Rzeszy na arenie międzynarodowej. Gdy Max Schmeling znokautował Amerykanina Steve’a Hamasa w głośnej walce w Hamburgu i pozdrowił publiczność hitlerowskim salutem, Führer był w siódmym niebie. Dziś bratanie się światowych przywódców z gwiazdami sportu jest normą, lecz wówczas Hitler, podobnie jak Mussolini, byli w tym pionierami. Po drugie, i ważniejsze, kanclerz postrzegał sport jako metodę rasowego „utwardzenia” niemieckiej młodzieży, niezbędnego z uwagi na rzekomo żałosną kondycję narodu. W przeciwieństwie do „piwnych filistrów” z dawnych dni, mówił, „niemiecki chłopiec przyszłości musi być szczupły i gibki, szybki jak chart, mocny jak wyprawiona skóra i twardy jak stal Kruppa”. Bycie „twardym” było według Hitlera najwyższą cnotą; często wspominał o niej, nawiązując do nieustępliwości Brytyjczyków. „Musimy wychować nowego człowieka, by nasz lud nie uległ rozkładowi”.

Choć Hitler widział w niemieckiej młodzieży „dzieci Sparty”, nie negował też spuścizny Aten. Sam jednak nie przejawiał zainteresowania literaturą. Nie czytał ani wierszy, ani powieści, a muzeum Goethego w Weimarze daremnie próbowało go zachęcić do złożenia wizyty; wolał odwiedzić dom Nietzschego w tym mieście. Mimo to jego decyzja o przyznaniu dotacji pozwoliła muzeum istnieć. Hitler bronił potrzeby edukacji humanistycznej, przeciwstawiając ją nauczaniu przedmiotów technicznych. Czynił to między innymi po to, by współcześni Niemcy byli kojarzeni raczej z kulturowymi zdobyczami śródziemnomorskiego antyku niż z dokonaniami prymitywnych plemion germańskich owej epoki. Nie interesował go entuzjazm Himmlera w tej kwestii. Wolał, by w „Mein Kampf” doszukiwano się związków „greckości z niemieckością” na przestrzeni dziejów.

Zainteresowanie Hitlera sztuką i artystami nie było ani powierzchowne, ani osobiste w swej naturze – było centralnym elementem jego projektu „rasowego wyniesienia”. We wrześniu 1933 roku ustanowił Izbę Kultury Rzeszy (Reichskulturkammer), której zadaniem było koordynowanie i nadzorowanie przedsięwzięć artystycznych. W tym samym roku wygłosił pierwszą mowę poświęconą kulturze – a w późniejszych latach wielokrotnie wracał do tego tematu – w której stwierdził, iż „dyspozycja” artystyczna jest elementem domniemanego „dziedzictwa” rasowego. Znajomość i delektowanie się „prawdziwą sztuką” miały według niego wspierać program rasowego „przesiewania” czy też filtrowania. „Zadaniem sztuki”, zauważył podczas debaty nad specjalnymi pełnomocnictwami, „jest wyrażanie szczególnego ducha tej epoki”, tak by „krew i rasa raz jeszcze stały się natchnieniem artystycznej intuicji”. Sztuka musiała jednak porzucić „kosmopolityczną kontemplacyjność” i zwrócić się ku celebrowaniu „bohaterstwa”. Jednym z podstawowych narzędzi naprawy rasy miała być afirmacja architektury, która jego zdaniem była „rasowym jądrem społeczeństwa”.

Uwielbienie Hitlera dla dzieł Wagnera

Innym środkiem wyrazu, który miał dla Hitlera wielkie znaczenie, była muzyka, w szczególności zaś dzieła Richarda Wagnera i jego koncepcja Gesamtkunstwerk łącząca fizyczny, duchowy i intelektualny wymiar muzyki. Führer był gościem honorowym Gewandhaus w Lipsku podczas uroczystości z okazji 50. rocznicy śmierci kompozytora. Do sierpnia 1933 roku obejrzał nie mniej niż 135 inscenizacji „Śpiewaków norymberskich”. Wbrew powszechnej opinii i licznym interpretacjom jego dzieł Hitler nie wykorzystywał utworów Wagnera do promowania antysemityzmu, ale widział w nich źródło wsparcia moralnego i inspiracji dla Niemców. Mniej więcej czternaście miesięcy po przejęciu władzy, przy okazji położenia kamienia węgielnego pod budowę pomnika Richarda Wagnera w Lipsku, wychwalał kompozytora jako człowieka „ucieleśniającego to, co najlepsze w naszym narodzie”, i wzywał „przyszłe pokolenia, by dały się wciągnąć w magiczny świat tego wielkiego poety dźwięku”.

Hitlerowi marzyło się uwznioślenie mas przez popularyzację muzyki Wagnera. Nie spieszył się jednak do współpracy z najbardziej oczywistym partnerem, czyli organizowanym przez jego przyjaciółkę Winifred festiwalem wagnerowskim w Bayreuth, było to bowiem potencjalne pole minowe. W międzynarodowej imprezie uczestniczyło wielu Żydów z zagranicy, a wśród wykonawców znajdowali się oczywiście Żydzi niemieccy. Niemożliwa była więc aryjska transformacja festiwalu z dnia na dzień bez wywołania totalnego chaosu organizacyjnego i skandalu. Poza tym Hitler chciał zbliżyć Wagnera do ludu, a nie zamknąć go w specjalnie w tym celu zbudowanej świątyni. Uparcie odmawiał więc przyznania festiwalowi w Bayreuth monopolu na muzykę kompozytora czy utrudniania konkurencyjnych realizacji w Prinzregententheater w Monachium. Mimo licznych sugestii Winifred nie zgodził się też, by „Parsifala” wystawiano wyłącznie w Bayreuth. Znani artyści zagraniczni zaczynali tymczasem bojkotować festiwal. Bodaj najsłynniejszy z żyjących wówczas dyrygentów, Arturo Toscanini, który z wielkim powodzeniem wystąpił w Bayreuth w 1930 i 1931 roku, w roku 1933 odrzucił zaproszenie Winifred Wagner, powołując się na przyczyny polityczne. Jego nazwisko figurowało na pierwszym miejscu nowojorskiej petycji wyrażającej solidarność z Żydami niemieckimi. Na początku kwietnia 1933 roku Winifred i jej córka Friedelind zostały zaproszone na obiad do Kancelarii Rzeszy. Hitler przychylił się do prośby przyjaciółki i zaapelował do Toscaniniego o zmianę decyzji, ale – co zawstydzające – otrzymał odmowną odpowiedź. Był wściekły, tym bardziej że Włoch zdecydował się wystąpić na konkurencyjnym festiwalu w Salzburgu.

Po tym upokorzeniu Hitler przestał się angażować w sprawy Bayreuth. Zignorował bilety, które Winifred przysłała mu pod koniec kwietnia w prezencie urodzinowym. Wiosną i latem 1933 roku festiwal był w głębokim kryzysie, gdyż zainteresowanie za granicą, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, wyraźnie spadło, a wraz z nim sprzedaż biletów. Hitler zmienił zdanie dopiero pod koniec czerwca i zaangażował się w ratowanie imprezy. Pozwolił Winifred zatrudnić żydowskich wykonawców, a także zatrzymał kilku Żydów w berlińskiej Staatsoper, ponieważ byli potrzebni w Bayreuth; pozostałych zwolniono. Niemal w ostatniej chwili ogłosił też, że pojawi się na festiwalu; powitano go tam z honorami. Festiwal w Bayreuth przestał jednak być ekskluzywnym międzynarodowym zgromadzeniem koneserów muzyki Wagnera, a zaczął się zmieniać w bardziej otwarte towarzysko i konformistyczne ideologicznie narzędzie nazistowskiego reżimu. Stał się również ważnym punktem w kalendarzu politycznym Hitlera, odbywał się bowiem – jakże dogodnie – tuż przed dorocznym kongresem partyjnym w pobliskiej Norymberdze. Tymczasem Führer starał się nie zrażać zagranicznych gości bardziej, niż to było konieczne. Zabronił na przykład śpiewania „Horst-Wessel-Lied”, a nawet hymnu narodowego w siedzibie festiwalu, choć wszechobecne swastyki były wystarczająco dobitnym symbolem nowej rzeczywistości. (...)

Fragment książki Brendana Simmsa „Hitler”, która ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Tytuł, skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

materiały prasowe/Dom Wydawniczy Rebis

Zadaniem na najbliższą przyszłość było, jak twierdził [Hitler], zbudowanie „bazy prawnej” dla tegoż „totalnego państwa narodowosocjalistycznego”. Tydzień później NSDAP została ogłoszona jedyną partią polityczną Rzeszy. Na drugą połowę roku zaplanowano całą serię działań, które miały zapewnić całkowitą penetrację państwa przez partię. W większości okazały się one nieskuteczne, dlatego pewne sprawy pozostały niedokończone aż do ostatnich dni Rzeszy. Pod koniec września 1933 roku Hitler ogłosił zamiar „stopniowego wprowadzenia partii narodowosocjalistycznej do władz federalnych”. Rudolf Hess, zastępca przywódcy NSDAP, zaczął odgrywać coraz istotniejszą rolę w posiedzeniach rządu i samym procesie sprawowania władzy. W grudniu tendencja ta znalazła wyraz w Ustawie o zapewnieniu jedności partii i państwa, która już samym swym tytułem ucieleśniała ideę pełnej symbiozy.

Pozostało 97% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia świata
Nowy Front w USA. John F. Kennedy, cz. V
Historia świata
O królu, który piekł ciastka i bił wikingów
Historia świata
Zdradziecki zamach na templariuszy. Złożona operacja przeciw potężnej formacji
Historia świata
W poszukiwaniu Eldorado. Polowanie na legendę
Historia świata
Próchnica zębów: odwieczny problem nie tylko u ludzi