Izmael, jeden z głównych bohaterów powieści „Moby Dick” Hermana Melville’a, wyznaje: „(…) jeśli o mnie idzie, to trapiony jestem wiecznotrwałą tęsknotą za tym, co dalekie. Lubię żeglować po zakazanych morzach i lądować u dzikich wybrzeży”. Ten cytat mógłby posłużyć za motto filmu Kubricka i to w podwójnym sensie. W wymiarze estetyki i narracji bowiem „2001: Odyseja kosmiczna”, która miała premierę w 1968 r., wprowadzała kino spod znaku fantastyki naukowej na naprawdę „zakazane morza”. Przez 25 pierwszych i 23 ostatnie minuty filmu nie pada ani jedno słowo. W sumie w trwającym niemal dwie i pół godziny widowisku przez niemal 90 minut widzowie nie słyszą żadnego dialogu.
W wymiarze estetyki i narracji bowiem „2001: Odyseja kosmiczna”, która miała premierę w 1968 r., wprowadzała kino spod znaku fantastyki naukowej na naprawdę „zakazane morza”
Brakuje tu również pierwszoplanowych bohaterów w konwencjonalnym rozumieniu, a tym bardziej charakterystycznej dla wielu ówczesnych produkcji science fiction wartkiej akcji i komiksowej scenografii. W zamian reżyser zaoferował realistyczną wizję podróży kosmicznej, wykreowaną przy użyciu nowatorskich efektów specjalnych, a przede wszystkim majestatyczną harmonię muzyki i obrazu, dzięki której film zaliczany jest dzisiaj do najwybitniejszych dzieł w historii kina – nie tylko w ramach gatunku. Otwierająca go scena koniunkcji Księżyca, Ziemi i wschodzącego Słońca, „zanurzona” dźwiękowo w początkowym fragmencie poematu symfonicznego „Tako rzecze Zaratustra” Richarda Straussa, wciąż odbierana jest jako dotknięcie metafizyki. A nie jest to jedyna w filmie scena o takiej sile oddziaływania.
„2001: Odyseja kosmiczna” inspirowana opowiadaniami Arthura C. Clarke’a
Co jednak istotniejsze, film zaskakiwał oryginalnością również w warstwie fabularnej. Źródłem inspiracji były wczesne opowiadania późniejszego klasyka literackiej fantastyki i wizjonera Arthura C. Clarke’a, zwłaszcza jedno z nich – „Posterunek” z 1948 r., a scenariusz przygotowali wspólnie Kubrick i sam pisarz (który równocześnie rozpoczął pracę nad powieścią pod tym samym tytułem). Zamierzenie było ambitne – reżyser zdradził pisarzowi, że pragnie opowiedzieć o „relacji człowieka z Wszechświatem”. I to się udało. Całość dzieli się na cztery części przedstawiające kolejno: ewolucję hominidów, odkrycie tajemniczego obiektu na powierzchni Księżyca, wyprawę w stronę Jowisza i jej kontynuację – w stronę nieskończoności. Wszystkie epizody łączy prostokątny czarny monolit obcego pochodzenia, który pojawia się w kluczowych fragmentach opowieści, by, jak się wydaje, wywrzeć nieokreślony wpływ na mieszkańców Ziemi. Niejednoznaczna symbolika artefaktu pozostaje przedmiotem debat kinomanów, naukowców, a nawet teologów.
Niekonwencjonalne rozwiązania zaproponowane w filmie zostały uznane przez wielu widzów i krytyków za zbyt ekstrawaganckie. Podczas pokazu premierowego część zaproszonych gości opuściła salę, dopytując się z irytacją, co właściwie oglądali. Dzieło, nominowane w kilku najważniejszych kategoriach, zostało ostatecznie nagrodzone tylko jednym Oscarem – za wspomniane efekty specjalne. O tonacji negatywnych recenzji (ale i kierunkach interpretacji filmu) świadczyć może fakt, że Kubrick określał je jako „dogmatycznie ateistyczne, materialistyczne i przyziemne”. Clarke zaś odpowiadał autorom nieżyczliwych wypowiedzi z wyrozumiałością mędrca: „Gdybyście w pełni zrozumieli »2001...«, znaczyłoby to, że ponieśliśmy porażkę”.