Na początku był teatr. W marcu 1966 r. na scenie Ambassador Theatre na Broadwayu miała miejsce premiera sztuki Jamesa Goldmana pod tytułem „Lew w zimie”. Nie był to oszałamiający sukces, ale też nie porażka – recenzje nie były przesadnie pochlebne, z drugiej strony spektakl wystawiano ponad 90 razy, a na amerykańskie i europejskie sceny powraca do dzisiaj. Umiarkowane powodzenie pierwszej wersji scenicznej nie zaważyło jednak na losach sztuki Goldmana. Wprost przeciwnie, opowieść o bożonarodzeniowym spotkaniu Henryka II Plantageneta z żoną i synami, które przekształca się w wyrafinowaną konfrontację ambicji, emocji i postaw, zaintrygowała producentów filmowych i w rezultacie dramaturg otrzymał propozycję przerobienia tekstu na scenariusz. Zrealizowana na podstawie tego scenariusza amerykańsko-brytyjska produkcja w reżyserii Anthony’ego Harveya zdobyła trzy Oscary, a była nominowana w kolejnych czterech kategoriach. Jedną ze statuetek otrzymał sam Goldman.
Krytycy zwracali uwagę przede wszystkim na wysmakowany obraz skomplikowanych relacji rodzinnych pierwszych Plantagenetów oraz fenomenalne kreacje, jakie stworzyli Peter O’Toole jako Henryk II i Katharine Hepburn jako Eleonora Akwitańska, a także debiutujący Anthony Hopkins jako Ryszard. Obchodząca w roku premiery filmu 61. urodziny Hepburn zdobyła za tę rolę trzecią statuetkę dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej. Dama amerykańskiego kina nagrodę potraktowała z dystansem, natomiast nagrodzoną rolę uważała za istotną w swojej karierze; być może także dlatego, że – jak wieść głosi – była potomkinią wielkiej królowej.
„Lew w zimie” zasłużył na wyróżnienie ze względów artystycznych, ale doceniono również walory historyczne
„Lew w zimie” zasłużył na wyróżnienie ze względów artystycznych, ale doceniono również walory historyczne. Akcja rozgrywa się w grudniu 1183 r. w Chinon, gdzie Henryk II zwołuje swoich synów i zaprasza żonę. Takie spotkanie nie miało miejsca. Anachronizmem, choć uroczym, jest udekorowana choinka, bo ten zwyczaj dotarł pod angielskie dachy znacznie później. Frapujące dialogi głównych bohaterów filmu to także fikcja. Ani Giraldus Cambrensis, czyli Gerald z Walii, mnich lingwista, ani kanonik erudyta William z Newburgh, autor „Historia Rerum Anglicarum”, być może najbardziej obiektywny kronikarz tych czasów, nie pozostawili zapisów aż tak szczegółowych. Ale istota dramatu została w filmie oddana wiernie i zgodnie ze świadectwami z epoki: inicjatorami najpoważniejszych kryzysów w okresie panowania Henryka II byli ludzie mu najbliżsi, ale prawdziwym źródłem tych konfliktów był jego styl sprawowania władzy.
Twórca potęgi Anglii, „przystępny, łaskawy, uległy, dowcipny i błyskotliwy, nikomu nie ustępował w grzeczności”, jak stwierdzał Gerald z Walii, lecz zarazem „zawzięty w stosunku do tych, którzy nie dali się okiełznać”, zwykł traktować członków rodziny i przyjaciół jako instrumenty w rozgrywkach politycznych, oczekując przy tym pełnego podporządkowania się jego woli. Ci jednak podporządkować się nie zamierzali, a w dodatku mieli własne plany. Twórcy filmu skondensowali intensywność, brutalność i wielowymiarowość wieloletnich sporów w relacji z jednego fikcyjnego epizodu. Dzięki temu powstało dzieło o sile alegorii i uniwersalnej wymowie, a zarazem rzetelnie ukazujące charakter ważkich historycznie rodzinnych zatargów. Aby jednak lepiej zrozumieć, co i dlaczego zdarzyło się na zamku w Chinon, warto przypomnieć, jakie wydarzenia poprzedziły to spotkanie.