Franklin Delano Roosevelt. Pechowiec
Wokół prezydenckiej choroby narosło przez lata wiele mitów. Jego biografowie powtarzają różne, sprzeczne ze sobą historie. Sam Roosevelt przekonywał, że w sierpniu 1921 r. zachorował na polio w czasie rodzinnych wakacji, kiedy żeglował po wodach zatoki Fundy w Kanadzie. Podobno któregoś dnia przypadkowo wpadł do bardzo zimnej wody, a niedługo potem pobiegł pomagać w gaszeniu pożaru na jednej z pobliskich wysepek. Rozgrzany od żaru ognia postanowił ponownie schłodzić się w wodach zatoki. Wtedy miał dostać szoku termicznego, porażenia i paraliżu nóg. Nie wiemy, czy była to prawda o szlachetnym polityku, który kosztem swojego zdrowia pospieszył z pomocą potrzebującym, czy może legenda wymyślona na potrzeby kampanii politycznych. Pewne jest, że we wrześniu 1921 r. nowojorscy lekarze zdiagnozowali u niego wirusowe zapalenie rogów przednich rdzenia kręgowego, nazywane chorobą Heinego-Medina, którą od łacińskiej nazwy poliomyelitis anterior acuta potocznie nazywa się polio.
Od kilku lat uważa się, że była to błędna diagnoza. W 2003 r. prestiżowy brytyjski magazyn „Journal of Medical Biography” przedstawił raport brytyjskich i amerykańskich naukowców: Armonda Goldmana, Elizabeth Schmalstieg, Daniela Freemana i Daniela Goldmana pt. „Co było przyczyną paraliżu Franklina Delano Roosevelta” („What was the cause of Franklin Delano Roosevelt’s paralytic illness”). Naukowcy dowiedli, że 32. prezydent Stanów Zjednoczonych wcale nie chorował na chorobę Heinego-Medina, ale na zespół Guillaina-Barrégo, czyli ostrą zapalną demielinizacyjną polineuropatię, chorobę o charakterze autoimmunologicznym.
W 1932 r. mało kto wiedział, że kandydujący na urząd prezydenta Franklin Delano Roosevelt porusza się na wózku inwalidzkim
wikipedia
Roosevelt miał zatem prawdziwego pecha. Choroba ta, choć może spotkać każdego i w każdym wieku, zdarza się u zaledwie dwóch osób na 100 tys. Gdyby Roosevelt został przyjęty do nowojorskiego szpitala zaraz po pierwszych objawach, byłaby szansa na uratowanie jego sprawności ruchowej. Ale nowojorski szpital przyjął go pod opiekę dopiero po kilku dniach. Spędził tam aż trzy miesiące. Jednak dzięki intensywnej rehabilitacji zdołano mu uratować wzrok i sprawność ruchową rąk i dłoni przed całkowitym paraliżem. Niepełnosprawność zmieniła go jednak nie do poznania. Niegdyś niezwykle sprawny i wysportowany mężczyzna teraz stał się przykutym do wózka inwalidą.
Jednak narzekanie i depresja nie były częścią jego charakteru. Wielu na jego miejscu by się załamało, kiedy on postanowił zignorować własną ułomność i aż trzykrotnie startował w najtrudniejszej konkurencji – w wyścigu do Białego Domu. Przez lata jego kalectwo było skrzętnie ukrywane. Mało który z jego wyborców wiedział w 1932 r., że głosuje na człowieka poruszającego się na wózku inwalidzkim. Jego sztab wyborczy, a później sztab Białego Domu doszedł do perfekcji w aranżowaniu jego wystąpień publicznych tak, aby nikt z widzów nie domyślił się, że prezydent nie może stać na własnych nogach. F.D. Roosevelt pozował do zdjęć, siedząc w swojej limuzynie. Dziennikarze uznali to za objaw ekstrawagancji, a wyborcy za zamiłowanie do motoryzacji. Nawet podczas przemówień do połączonych izb amerykańskiego Kongresu prezydent został posadzony na specjalnie podwyższonym krześle, by robić wrażenie, że wygłasza mowę na stojąco.
Kochanka Franklina
To choroba uczyniła go człowiekiem skrytym. Nie wyrażał swoich poglądów w sposób stanowczy jak inni politycy. Dzięki temu każdy mógł w nim widzieć tego, kogo chciał. Jego światopogląd zdawał się być pełen sprzeczności. Z jednej strony bronił wyniesionych z domu rodzinnego amerykańskich wartości wolnościowych, z drugiej jednak wyraźnie sympatyzował z poglądami lewicowymi. Nie potępiał Związku Radzieckiego tak, jak to czynili inni amerykańscy prezydenci. Wydawał się skłonny do akceptacji tego państwa i przekonywał swoje otoczenie do akceptacji komunistów we wspólnocie międzynarodowej. Doskonale wyczuwał to Stalin, który darzył amerykańskiego prezydenta pewną zdystansowaną sympatią. Roosevelt uznał pierwsze spotkanie z sowieckim dyktatorem za jedno z najważniejszych wydarzeń w swojej karierze politycznej. Obdarzony ironicznym poczuciem humoru i ostrożny w wyrażaniu konkretnych deklaracji spodobał się cynicznemu satrapie. „Z tym człowiekiem będziemy mogli się dogadać” – szeptał Stalin Mołotowowi do ucha w czasie spotkania w Teheranie. Churchill jako zacięty antykomunista przyglądał się tym umizgom z niepokojem. Mimo że F.D. Roosevelt był najdłużej urzędującym prezydentem w historii, nikt z jego otoczenia nie umiał zdefiniować ani jego osobistego stanowiska w sprawie polityki zagranicznej, ani zapatrywań na kwestie społeczne.