Rakietowe nieszczęścia Sowietów

Dochodzenie w sprawie tragicznego incydentu rakietowego wykazało, że na wieś Przewodowo spadły fragmenty rakiety S-300 skonstruowanej jeszcze w ZSRR. Jak się okazuje, sowiecki program zbrojeniowy obfitował w katastrofy, które pochłonęły tysiące śmiertelnych ofiar. Warto jednak podkreślić, że współczesny arsenał Putina byłby znacznie skromniejszy, gdyby nie decydujący wkład hitlerowskich uczonych.

Publikacja: 04.01.2024 21:00

Jurij Gagarin przed startem w kosmos (Wostok 1, 12 kwietnia 1961 r.) spotkał się z marszałkiem Kirił

Jurij Gagarin przed startem w kosmos (Wostok 1, 12 kwietnia 1961 r.) spotkał się z marszałkiem Kiriłłem Moskalenką i Siergiejem Korolowem

Foto: Mil.ru

Na wieść o tym, że amerykańska armia zniszczyła japońskie miasta, Hiroszimę i Nagasaki, bronią atomową, Stalin doznał szoku. Błyskawicznie zrozumiał, że ZSRR nie stanie się supermocarstwem. Bez arsenału jądrowego plany ekspansji komunizmu na świecie były pustym frazesem. Na nic dziesiątki tysięcy czołgów, luf artylerii i milionowe armie. Na nic tysiące zakładów zbrojeniowych, skoro jeden amerykański nalot mógł unicestwić Stalinowi cały potencjał militarny, a na dodatek zniszczyć Moskwę, czyli zabić jego samego.

Spopielić Amerykę

Stalin ze strachu już latem 1945 r. rzucił wszystkie posiadane środki do skonstruowania własnej superbomby. Na czele programu atomowego postawił wszechmocnego szefa NKWD Ławrientija Berię. Po czterech latach morderczej pracy setek szpiegów, tysięcy naukowców i milionów więźniów Gułagu nadeszła upragniona chwila. 29 sierpnia 1949 r. na poligonie w Semipałatyńsku ZSRR dokonał eksplozji ładunku nuklearnego. Na wieść o tym w szok wpadli Amerykanie, którzy utracili globalny monopol atomowy. Tak zaczął się wyścig zbrojeń, który trwał przez cały okres zimnej wojny.

Tyle że jeśli chodzi o Sowietów, euforia była przedwczesna. Szybko okazało się, że armia Stalina nie ma odpowiednich „nosicieli”, które byłyby w stanie zaatakować terytorium Stanów Zjednoczonych. USA wprost przeciwnie. Supernowoczesna flota powietrzna mogła dostarczyć ładunki jądrowe do ZSRR w trojaki sposób. Dysponowała bombowcami międzykontynentalnymi, bazami lotniczymi w Europie, a ponadto samolotami pokładowymi lotniskowców. Tymczasem Moskwa nie dysponowała odpowiednim arsenałem z powodu zapóźnienia technologicznego. W pierwszym momencie Stalin postawił na półśrodki. Sowiecki przemysł zbrojeniowy skopiował amerykańską „latającą fortecę” Boeing B-29 o zasięgu 5 tys. km. Pozwalała zbombardować zachodnią Europę, ale Stany Zjednoczone pozostawały nadal poza ich zasięgiem. Technologia uzupełniania paliwa w locie była w powijakach, dlatego Moskwa rozpoczęła budowę tajnych baz na biegunie północnym. Samoloty miały startować z pokrywy lodowej Arktyki, co ze względu na ekstremalne warunki klimatyczne i pogodowe okazywało się ogromnie kłopotliwe i zawodne. Aby maszyna skradziona Amerykanom i ukryta pod oznaczeniem Tu-4 mogła w ogóle wystartować, musiała wcześniej rozgrzewać silniki przez sześć godzin.

Beria otrzymał więc nowe tajne zadanie kierowania projektem rakietowym. Tylko budowa międzykontynentalnych pocisków zapewniała wyrównanie parytetu militarnego ze Stanami Zjednoczonymi. Jedynie potężne rakiety uzbrojone w głowice atomowe mogły zetrzeć z powierzchni ziemi amerykańskie miasta. Sowiecka armia bez wahania przyjęła doktrynę nuklearnej agresji o terrorystycznym charakterze. W przypadku wybuchu III wojny światowej miała uderzyć przede wszystkim na USA, odcinając europejskich sojuszników z NATO od pomocy zza Atlantyku. Mogła tego dokonać jedynie pierwszym zaskakującym atakiem. Stalin wydał polecenie skonstruowania odpowiednich rakiet, które przenosiłyby głowice o sile wybuchu tysiące razy przewyższającej bomby zrzucone na Japonię. Wobec zamiaru spopielenia całego terytorium wroga precyzja uderzenia była kwestią marginalną.

Hitlerowscy dobroczyńcy

Powodzenie kluczowego etapu wyścigu militarnego ziściło się po dekadzie. Stalin zmarł w 1953 r., a kilka miesięcy później jego następca Nikita Chruszczow zamordował Berię. Jednak dopiero 21 sierpnia 1957 r. z tajnego ośrodka Bajkonur zbudowanego na pustyniach Kazachstanu na orbitę wzleciała rakieta R-7. Po pokonaniu tysięcy kilometrów planowo zakończyła lot na sowieckim wybrzeżu Pacyfiku. Kilka miesięcy później ten sam pocisk wyniósł na orbitę pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. W 1961 r. na pokładzie udoskonalonej wersji Wostok-1 w przestrzeń kosmiczną poleciał pierwszy człowiek – Jurij Gagarin. Tak czy inaczej to test R-7 w 1957 r. rozpoczął epokę „gwarantowanego, wzajemnego unicestwienia jądrowego” ZSRR i USA.

Radziecka rakieta R-7 Sojuz w Muzeum Kosmosu w Samarze

Radziecka rakieta R-7 Sojuz w Muzeum Kosmosu w Samarze

Mikhail (Vokabre) Shcherbakov

Konstruktorem pocisku był Siergiej Korolow. W latach 30. XX stulecia wraz z Walerijem Głuszką należał do rakietowej elity, dzięki której Sowieci znaleźli się w światowej czołówce. Po czym Korolow padł ofiarą stalinowskich czystek. Skazany na przymusową pracę w łagrze cudem nie zginął od chorób i głodu. Życie zawdzięczał Berii, który w 1941 r. po ataku III Rzeszy na gwałt potrzebował uzdolnionych inżynierów. Zatem to bolszewicki terror stał się najważniejszym powodem technologicznego opóźnienia czerwonego imperium. Stalin wymordował najlepsze kadry techniczne. Straconego czasu nie dało się nadrobić i Moskwa musiała pójść na skróty.

Podczas II wojny światowej liderem badań rakietowych została III Rzesza, czego dowodami były bombardowania Londynu i Antwerpii pociskami V-1 i V-2. Hitlerowcy położyli również fundament pod rakiety sterowane, w tym systemy przeciwlotnicze. Z ich wiedzy obficie skorzystał Pentagon. Zasługi Wernhera von Brauna dla NASA są dobrze udokumentowane. Dzięki niemu już w 1953 r. USA wystrzeliły pierwszy pocisk balistyczny na poligonie Redstone (Alabama). Natomiast rola hitlerowskich naukowców w programie rakietowym Stalina była skrzętnie ukrywana.

Tymczasem w październiku 1946 r. kilkuset niemieckich naukowców i kilka tysięcy wykwalifikowanych robotników zostało deportowanych do centralnej Rosji. Przymusowej przeprowadzce towarzyszyła ewakuacja kilkudziesięciu biur konstrukcyjnych i demontaż wielu kompletnych fabryk. Ojcami systemów S-300, Iskander i Kalibr byli zatem naziści. Bez nich arsenał ZSRR, a dziś Putina, wyglądałby skromniej.

Inaczej wyglądało również traktowanie. Początkowo niemieccy naukowcy zostali aresztowani przez Smiersz, umieszczeni w zapieczętowanych pociągach i wysłani do tajnych, a więc zamkniętych ośrodków badawczych. Był to wynik niepowodzeń zespołu Korolowa, który nie umiał nawet poprawnie złożyć V-2 z gotowych elementów. Pierwsze starty wykazywały odchylenie rakiet od wyznaczonych kursów o 180 km. Dopiero sprowadzeni naziści opanowali sytuację, a przede wszystkim uruchomili produkcję sowieckich kopii własnych pocisków, oznaczonych jako R-1. Nastąpiło to jednak dopiero w 1950 r., ponieważ sowiecki przemysł długo nie był w stanie skopiować precyzyjnych podzespołów. Według amerykańskich historyków Lance’a Kokonosa oraz Iana Johnsona Stalin zapłacił za to Niemcom więcej niż własnym naukowcom.

Naziści mieszkali w willach, mieli służbę oraz dostali swobodę poruszania po całym ZSRR. Kilku wiodących inżynierów zostało wyróżnionych tzw. nagrodami stalinowskimi ufundowanymi przez dyktatora (jako odpowiedniki premii noblowskich). Reżim zapewniał więc nominalnym jeńcom luksusy niedostępne własnym poddanym. Nic dziwnego, że po opracowaniu R-1 inżynier Helmut Gröttrup skonstruował pocisk średniego zasięgu G-4. Rakieta zawierała szereg rewolucyjnych udoskonaleń, takich jak system obrotowych dysz stabilizujących lot, możliwość startu z podziemnych sztolni, a przede wszystkim uzbrojenia w głowice atomowe.

Radziecki bombowiec strategiczny Tupolew Tu-4 w Centralnym Muzeum Sił Powietrznych Federacji Rosyjsk

Radziecki bombowiec strategiczny Tupolew Tu-4 w Centralnym Muzeum Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej w Monino

Fifg/Alamy Stock Photo/BE&W 

Wzorując się na G-4, Sowieci wdrożyli do produkcji rakietę R-3, z której w prostej linii wywodzi się słynny pocisk Scud. Dziś wiadomo także, że bez rozwiązań Gröttrupa Korolow nie skonstruowałby międzykontynentalnej rakiety R-7. Tymczasem podczas tzw. kubańskiego kryzysu rakietowego w 1962 r., gdy świat stanął na krawędzi III wojny światowej, Chruszczow mógł uderzyć w Amerykę 42 pociskami tego typu. Jednocześnie praca nazistów potwierdziła kluczową prawidłowość: Sowieci ogromnym nakładem środków byli zdolni jedynie do replikowania i stopniowego powiększania nazistowskiego projektu V-2. Dopiero gdy w 1957 r. osiągnęli taką umiejętność, odizolowali hitlerowców od prac konstrukcyjnych, a następnie odesłali do NRD. Inne grupy niemieckich ekspertów rakietowych pozostały jednak w ZSRR jeszcze dwa lata, konstruując radary, a przede wszystkim systemy orbitalnego naprowadzania. To dzięki nim w kosmos wystartował i szczęśliwie powrócił Jurij Gagarin. Brak niemieckiej myśli technicznej natychmiast zemścił się na sowieckim programie rakietowym.

Niedielińska katastrofa

W lipcu 1959 r. w Moskwie gościł wiceprezydent USA Richard Nixon. Wspólnie z Nikitą Chruszczowem otworzył wystawę amerykańskiej gospodarki. Eksponaty cieszyły się wśród moskwian niezwykłą popularnością. Napór chętnych powstrzymywały kordony milicji. Sowieci mogli spróbować coca-coli i oglądać kolorową telewizję. Rosjanie zasiadali w rozkosznych cadillacach, a sprzęt ogrodowy, taki jak kosiarki, wprawiał ich w osłupienie. Integralną częścią ekspozycji była modelowa „kuchnia jednorodzinnego domu amerykańskiego robotnika”, która budziła zachwyt i zazdrość u rosyjskich kobiet. Słowem: zwiedzający poczuli się jak na Marsie. Od widoku robotów kuchennych, zmywarek, pralek i odkurzaczy w Chruszczowie zagotowała się krew. Każdy mógł zobaczyć, jak wielka przepaść dzieli poziom życia obywateli komunistycznego raju robotników i chłopów z poziomem życia przeciętnego Amerykanina. Gensek prowokował gościa opowieściami o rakietowej potędze ZSRR, bo miał w ręku tylko militarny argument. Obrażany Nixon nie wytrzymał i rzucił kąśliwą uwagę: „Może macie rakiety, ale my jadamy mięso, a wy kapustę!”.

We wrześniu na zaproszenie Dwighta Eisenhowera Chruszczow rewizytował USA. Wstrząśnięty dostatkiem rzucił słynne hasło: „Dogonimy i przegonimy Amerykę!”. Rok później chciał przekuć słowa w czyn. Jedyną płaszczyzną były zbrojenia. Zespół Korolowa kończył pracę nad pociskiem potężniejszym od R-7. Rakieta R-16 miała wystraszyć Waszyngton na śmierć. Gensek słał na Bajkonur szyfrogram za szyfrogramem. Politbiuro żądało sukcesu, który Chruszczow miał ogłosić 7 listopada 1960 r. – w kolejną rocznicę bolszewickiego puczu.

Odpowiedzialnym za program był główny marszałek artylerii i dowódca strategicznych wojsk rakietowych Mitrofan Niedielin. Pod presją utraty stanowiska poganiał konstruktorów i techników. Wciąż nie działały poprawnie bloki startowe uruchamiające poszczególne stopnie pocisku. Ponieważ napęd stanowiła płynna mieszanka, obsługa na przemian tłoczyła i wypompowywała silnie żrące paliwo, które w końcu doprowadziło do nieszczęścia. Rozszczelnieniu uległy zbiorniki. Ciecz dostała się do instalacji elektrycznych. Tymczasem Niedielin – ponaglany przez Chruszczowa – postawił wszystko na jedną kartę. Rozkazał zlekceważyć wszelkie procedury startowe. Sam dał fatalny przykład. Zamiast z bunkra pracami dowodził z krzesła oddalonego od pocisku o 20 m.

24 października 1960 r., 30 minut przed startem planowanym na godz. 19.00, zakończono kolejne tankowanie. Wówczas doszło do samoczynnego uruchomienia silnika drugiego członu pocisku. To z kolei spowodowało nieoczekiwane odpalenie ładunków pirotechnicznych inicjujących oddzielenie obu stopni i podpaliło zbiorniki paliwa pierwszego członu. Nastąpił wybuch całej rakiety. Eksplozja była gigantyczna. Według odtajnionych danych zginęło 126 osób personelu technicznego. Z Niedielina nie zostało nic poza stopionym orderem Bohatera ZSRR.

Katastrofę wywołało tyleż kompletne zlekceważenie zasad bezpieczeństwa, co konstrukcja rakiety na paliwo ciekłe. W tym samym czasie Amerykanie przeszli już na zasilanie twardymi substancjami chemicznymi w postaci granulatów. Czynnikiem, który bezpośrednio zadecydował o koszmarze, była polityczna mania wiązania sukcesów z ważnymi dla komunizmu datami. Dane o katastrofie natychmiast utajniono. Ujrzały światło dzienne dopiero w 1989 r. Był to początek długiego pasma wypadków uzbrojenia. Wypadek na Bajkonurze udowodnił, że państwo totalitarne nie jest w stanie wygrać technologicznej konkurencji z Zachodem. Tylko demokracja, która chroni wolność i prawa jednostki, promuje kreatywność oraz innowacyjność.

Innym z drastycznych przykładów była katastrofa na kosmodromie Plesieck. 18 marca 1980 r. podczas startu wybuchła rakieta nośna Wostok-2M, która wynosiła na orbitę satelitę wojskowego. Oficjalnie w eksplozji zginęło 50 osób. W rzeczywistości nie przeżył nikt ze 144 techników. Wypadek spowodował niewłaściwy komponent filtrów paliwa rakietowego, którym był nadtlenek wodoru.

W ZSRR wypadkom ulegały nie tylko pociski orbitalne, ale także rakiety zainstalowane na okrętach podwodnych. 3 października 1986 r. kadłub atomowego krążownika rakietowego K-219 patrolującego Trójkąt Bermudzki rozpruł silny wybuch. Eksplodował moduł napędowy pocisku z głowicą jądrową. Na szczęście w powietrze wyleciała tylko jedna z 16 sztolni startowych rakiet. Większość załogi uratowano, ale okręt po trzydniowych próbach opanowania pożaru zatonął na głębokości 5 km.

Kosmiczne, morskie i powietrzne wypadki bardzo zawodnych konstrukcji o sowieckim rodowodzie każą patrzeć z trwogą na obecne projekty militarne Rosji, które są ich kontynuacją. W 2018 r. podczas orędzia do narodu Putin ujawnił prace nad obiektem Buriewiestnik. To pocisk, który nie wykorzystuje balistycznych trajektorii lotu, a jego napędem jest zminiaturyzowany reaktor jądrowy. Nowy pocisk miałby dlatego nieograniczony zasięg i mógłby latać praktycznie miesiącami. Tymczasem według amerykańskiego wywiadu w 2019 r. podczas prób Buriewiestnika doszło do wypadku. Wybuchł reaktor jądrowy, który skaził radioaktywnie poligon na Morzu Archangielskim. W wyniku napromieniowania zginęło sześciu konstruktorów.

Na wieść o tym, że amerykańska armia zniszczyła japońskie miasta, Hiroszimę i Nagasaki, bronią atomową, Stalin doznał szoku. Błyskawicznie zrozumiał, że ZSRR nie stanie się supermocarstwem. Bez arsenału jądrowego plany ekspansji komunizmu na świecie były pustym frazesem. Na nic dziesiątki tysięcy czołgów, luf artylerii i milionowe armie. Na nic tysiące zakładów zbrojeniowych, skoro jeden amerykański nalot mógł unicestwić Stalinowi cały potencjał militarny, a na dodatek zniszczyć Moskwę, czyli zabić jego samego.

Pozostało 96% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia świata
Nowy Front w USA. John F. Kennedy, cz. V
Historia świata
O królu, który piekł ciastka i bił wikingów
Historia świata
Zdradziecki zamach na templariuszy. Złożona operacja przeciw potężnej formacji
Historia świata
W poszukiwaniu Eldorado. Polowanie na legendę
Historia świata
Próchnica zębów: odwieczny problem nie tylko u ludzi