Dzieło Yimou z 2016 r. to jak dotychczas najdroższe i zrealizowane z największym rozmachem wspólne przedsięwzięcie kinematografii amerykańskiej i chińskiej. Twórcy oczekiwali zatem nie bez przyczyny, że film odniesie równie spektakularny sukces. Nie odniósł. Widzowie byli rozczarowani, bo kosztowny obraz w każdym z wymiarów filmowej rozrywki oferował tylko przeciętność: niezbyt ekscytujące widowisko, pozbawioną oryginalności i nieco dziecinną fabułę, umiarkowanie intrygujące postacie. W jednym z wywiadów odtwórca głównej roli Matt Damon przyznał nawet, że jego córka, przekomarzając się z nim w rozmowach o tej produkcji, miała w zwyczaju przekręcać jej tytuł i nazywać ją „Murem”, ponieważ, jak twierdziła, „nie było w tym filmie nic wielkiego”. Krytycy formułowali znacznie poważniejsze zarzuty. Wskazywali mianowicie, że opowieść o dramatycznych przygodach dwóch europejskich najemników, wędrujących po XI-wiecznych Chinach, by wykraść sekret wytwarzania prochu, nie tylko nie odpowiada wiedzy historycznej, co filmowi tego typu można jeszcze wybaczyć, ale także powiela anachroniczny i dyskryminujący zdaniem ekspertów schemat narracyjny, zgodnie z którym to biali Europejczycy, w dodatku podejrzanej konduity, ratują potężną pozaeuropejską cywilizację, jakby ta nie mogła poradzić sobie sama.