Salman Rushdi - skazany na śmierć przez Chomeiniego

Atak nożownika na autora „Szatańskich wersetów” Salmana Rushdiego w sierpniu ubiegłego roku odświeżył pamięć o pisarzu i wyroku śmierci, jaki zapadł na niego przeszło 30 lat temu.

Publikacja: 05.10.2023 21:00

Działacze, pisarze i dziennikarze na wiecu PEN America na rzecz poparcia dla Salmana Rushdiego dzień

Działacze, pisarze i dziennikarze na wiecu PEN America na rzecz poparcia dla Salmana Rushdiego dzień po ataku nożownika na pisarza. Nowy Jork, 19 sierpnia 2022 r.

Foto: lev radin/Shutterstock

Jest to historia, w której nic nie jest takie, jakie się wydaje. Jakby żywcem wyjęta z książek Rushdiego. I na taką literacką opowieść zresztą przekuta. „Zadzwoniła do mnie na prywatny numer domowy, nie wyjaśniając, skąd go wzięła. Co to za uczucie, spytała, dowiedzieć się, że został pan właśnie skazany na śmierć przez ajatollaha Chomeiniego? – wspominał pierwszy odebrany tego dnia telefon Rushdie w wydanej niemal ćwierć wieku później, mocno zbeletryzowanej autobiografii. – Był wtorek, słoneczny dzień w Londynie, lecz jej pytanie przesłoniło światło. Nie jest przyjemne, odpowiedział, nie wiedząc tak naprawdę, co mówi. A pomyślał sobie: już nie żyję. (...) Odłożył słuchawkę i zbiegł po schodach z pracowni na piętrze wąskiego szeregowca w Islington, gdzie mieszkał. Okna w salonie miały drewniane okiennice i w niedorzecznym odruchu pozamykał je i zaryglował. Potem zamknął na klucz drzwi wejściowe” – czytamy.

Wtorek, 14 lutego 1989 r., dopiero się zaczynał. Niby walentynki, ale małżeństwo Rushdiego z amerykańską pisarką Marianne Wiggins zmierzało do smutnego finału. W odległym o tysiące kilometrów Teheranie wydano fatwę z wyrokiem śmierci, ale Rushdie miał lada chwila nagranie live w radiu, którego nie dało się przełożyć. A potem pogrzeb najbliższego bodaj przyjaciela, brytyjskiego pisarza i podróżnika, Bruce’a Chatwina. Te dwa zobowiązania postanowił wypełnić. – Niech to piekło pochłonie – zdecydował. – Idziemy.

Pożegnanie Chatwina przypominało zlot brytyjskiego PEN Clubu. Obok mów wygłaszanych przez kolejnych uczestników ceremonii w jej tle rozbrzmiewały szepty kierowane do Rushdiego – wszyscy już bowiem słyszeli. „Martwimy się o ciebie” – przekazywał Martin Amis. „Podejrzewam, że w przyszłym tygodniu spotkamy się tu z twojego powodu, Salman” – żartował posępnie Paul Theroux. Po latach Rushdie miał się odciąć: „Jesteś jednak lepszym pisarzem niż prorokiem” – pisał do Theroux. Ale gehenna pochodzącego z Bombaju literata miała potrwać kolejne trzy dekady z okładem i w sierpniu nieomal dobiegła końca. Rushdie raz jeszcze wywinął się jednak śmierci i ledwie kilkanaście godzin po otrzymaniu kilkunastu ciosów nożem znowu sarkastycznie komentował dramatyczny incydent w Nowym Jorku. Trudno się dziwić ironii: całe zamieszanie wokół „Szatańskich wersetów” jest splotem intryg wyjątkowo zawiłych i bardzo odległych od fabuły tej powieści.

A miało być o imigrantach

Przelatujący u brzegów Sussex samolot pasażerski rozpada się w powietrzu na kawałki wskutek terrorystycznego zamachu. Pośród spadających szczątków maszyny ku ziemi leci też dwóch pasażerów, Gibreel Farishta i Saladin Chamcha, gwiazdor kina bollywoodzkiego oraz osiadły od lat na Wyspach Brytyjskich lektor i aktor dubbingujący. Będą jedynymi ocaleńcami z katastrofy, ale też trudno mieć pewność, czy rzeczywiście ocaleli, ponieważ w trakcie upadku zapoczątkowana zostanie ich przemiana. Po wypadku jeden zacznie się stawać aniołem, drugiemu zaczną rosnąć rogi.

„Szatańskie wersety” Rushdie zapowiadał w wywiadach niemal od momentu, w którym skończył poprzednią swoją powieść – „Wstyd”. Jak wspominał, pomysł na to, jak ją poprowadzić, jak uformować wszystkie wątki i wizje, przyszedł mu do głowy właśnie podczas jednej ze wspólnych wypraw z Chatwinem. Musiała to być niezwykła podróż, „Szatańskie wersety” bowiem to dla koneserów literatury strawa wyjątkowa: krytycy dopatrywali się tu wpływów realizmu magicznego spod znaku Márqueza, są tu też konstrukcje, które luźno nawiązują do powieści szkatułkowych, realistyczne opisy imigranckich dzielnic w miastach Albionu, romans bez happy endu i elementy powieści z kluczem.

Z jednej strony czytelnik śledzi losy Farishty i Chamchy, z drugiej zaś wciągany jest w psychodeliczne wizje i sny bohaterów – a tam m.in. szatan dyktuje postaci wzorowanej na Mahomecie wersety, które niemalże mają trafić do kanonu nowej religii, pojawiają się boginie, którym w czasach przedislamskich cześć oddawali mieszkańcy Mekki, w domu publicznym pracują prostytutki o imionach, jakie w Koranie noszą żony Proroka, a Londynem trzęsie ukryty Imam, postać niezbyt dyskretnie nawiązująca do Chomeiniego. W kilkusetstronicowym tomie nie są to długie sekwencje, ale też trudno byłoby je nazwać wtrąceniami.

Innymi słowy – Rushdie w pigułce. Pisarz zapowiadał co prawda, że to będzie powieść o smutkach i niedolach imigracji: oderwaniu od ojczyzny i jej rytuałów, próbach asymilacji w nowej kulturze, zderzeniach ludzi z subkontynentu z zimnym i hedonistycznym Albionem. Ale też autor „Szatańskich wersetów” niemal od początku kariery potrafił „pójść po bandzie”. Jego kąśliwe opisy indyjskiej politycznej dynastii Nehru w „Dzieciach Północy” skończyły się pozwem złożonym przez rodzinę córki Jawaharlala Nehru (pierwszego przywódcy Indii), Indiry Gandhi. Opublikowany w 1983 r. „Wstyd”, równie prześmiewcza opowieść o niepodległym Pakistanie, władze w Islamabadzie wpisały do indeksu książek zakazanych. Fetowany i nagradzany na Zachodzie literat musiał z rodzimego Bombaju przenieść się na Wyspy Brytyjskie. A przy okazji zmienił wydawcę: Penguin za transfer z uprzedniego wydawnictwa wypłacił Rushdiemu rekordową, jak na ówczesne realia, zaliczkę: przeszło pół miliona dolarów.

Nienawiść w epoce przed Facebookiem

– Toż to absurd, żeby jakaś powieść mogła wywołać zamieszki. To jakiś dziwaczny pogląd współczesności – bagatelizował Rushdie w rozmowie z indyjskim dziennikarzem Shrabanim Basu, na krótko przed publikacją „Szatańskich wersetów”, we wrześniu 1988 r. Ale w jego ojczyźnie czujni redaktorzy wyczuwali zapach nadchodzącej burzy. Redaktor indyjskiego Penguina Khushwant Singh przeczytał manuskrypt powieści i przestrzegał centralę, że są w niej obraźliwe odniesienia do Koranu, a Mahomet jest portretowany jako oszust. Indyjski oddział Penguina wymigał się od publikacji książki pod własną marką.

Przeczucia Singha w pełni się sprawdziły: wojna z powieścią Rushdiego zaczęła się w Indiach. Już tydzień po publikacji władze w New Delhi umieściły książkę na indeksie. W czołowym dzienniku na subkontynencie, „The Times of India”, pojawiła się arcykrytyczna recenzja pióra jednego z posłów partii Janata (mimo podobieństwa nazwy niezwiązanej z rządzącą dziś Indiami partią BJP, Bharatiya Janata Party). „Jak niemal wszyscy wrogowie tej powieści, autor recenzji jej nie przeczytał – komentuje Kenan Malik, badacz literatury i polityki z University of Surrey, w swojej książce »From Fatwa to Jihad. The Rushdie Affair and its Legacy«. – A na kontrargumenty odpowiadał: nie muszę brnąć przez brudny ściek, żeby wiedzieć, czym jest brud”.

Zarówno recenzja, jak i kolejne polityczne interwencje w sprawie obrazoburczej literatury były zasługą aktywistów z organizacji Jamaat-e-Islami. To z kolei ugrupowanie założył u progu lat 40., jeszcze przed podziałem subkontynentu, Sayyid Abul A'la Maududi, radykalny duchowny, filozof, trochę publicysta, trochę działacz, trochę patron przyszłych dżihadystów. Zmarły w 1979 r. Maududi mógłby jednak być dumny: Jamaat rozrósł się do rozmiarów ponadnarodowych, z silnymi oddziałami w Indiach, Pakistanie i – poprzez diasporę z obu tych krajów – w Wielkiej Brytanii. Rushdie zadarł z Jamaat już na kartach „Wstydu” i organizacja bynajmniej nie puściła mu krytycznych fragmentów tamtej powieści w niepamięć. A że w Indiach lada chwila miały się zacząć wybory do parlamentu, to potencjalne głosy 150-milionowej muzułmańskiej społeczności były na wagę wielu miejsc w tym zgromadzeniu, co zachęcało partie takie jak Janata, a nawet rządzący Indyjski Kongres Narodowy Gandhich, do nagonki na pisarza.

Co równie istotne, globalny rozwój Jamaat oliwiły pieniądze i swoisty patronat Saudyjczyków, realizowany poprzez Islamic Foundation, organizację założoną przez wysłanników Rijadu na Wyspach. Jak twierdzi Malik, to pracownicy saudyjskiej organizacji z Indii popchnęli swoich odpowiedników w brytyjskim Leicester do działania. Stąd popłynęły fotokopie najbardziej kontrowersyjnych fragmentów powieści do działaczy w Wielkiej Brytanii, ambasad państw muzułmańskich w Londynie, oddziałów organizacji we wszystkich krajach, a wreszcie do Arabii Saudyjskiej, gdzie wkrótce pracownicy IF zorganizowali briefing dla rządu i dyplomatów na temat „Szatańskich wersetów”. Tam też zapadła decyzja o sformowaniu United Kingdom Action Committee on Islamic Affairs (UKACIA) – nieformalnej komisji, która miała zorganizować i przeprowadzić kampanię przeciw „najbardziej napastliwej, brudnej i abuzywnej książce napisanej kiedykolwiek przez wroga islamu”.

Saudyjskie zabiegi rychło doprowadziły do wprowadzenia zakazów sprzedaży i kolportażu książki w Pakistanie, Republice Południowej Afryki, Egipcie, Bangladeszu, Malezji, Sri Lance i Sudanie (w 1989 r. do tej grupy dołączyły jeszcze: Kenia, Tanzania, Indonezja, Tajlandia, Singapur i Wenezuela). Na tym pierwszym etapie protesty przybrały formę zasypywania wydawnictwa Penguin telefonami z żądaniami wycofania powieści ze sprzedaży. W brytyjskim Bolton, a potem w Bradford, miejscowi aktywiści związani z Jamaat podczas demonstracji palili egzemplarze książki. I tu najwyraźniej sytuacja zaczęła się powoli wyrywać spod kontroli saudyjskich patronów, którzy – zdaniem Malika – chcieli kampanii nieprzesadnie głośnej, ot na tyle, by książkę wycofano ze sprzedaży, a saudyjska interwencja została zauważona przez muzułmanów z całego świata.

Choć o wynalazku takim jak Facebook nikt nawet nie śmiał marzyć, to muzułmanie – zwłaszcza brytyjscy – nie byli wcale na bakier z nowoczesną technologią: swoje protesty coraz częściej i śmielej rejestrowali kamerami wideo, a nagrania rozsyłali do aktywistów w innych krajach, co pozwalało ominąć rządowe zakazy odnoszenia się do powieści i podburzało kolejne gorące głowy.

Kulminacja nastąpiła 12 marca 1989 r., gdy rozjuszony 10-tysięczny tłum Pakistańczyków ruszył na Amerykańskie Centrum Kultury w Islamabadzie, demolując m.in. biuro American Express. Pakistańskie siły porządkowe zareagowały bezpardonowo: w kontrataku zginęło sześć osób.

„Nie warto odpowiadać na bzdury”

Według jednej z wersji tej historii Chomeini oglądał wieczorne poniedziałkowe wiadomości i śmierć demonstrantów w Pakistanie. Poruszony wezwał natychmiast swojego sekretarza i podyktował fatwę – pisze Malik. Ale jednocześnie demontuje ten mit.

Jesienią 1988 r. „Szatańskie wersety” pojawiły się w irańskich księgarniach i na straganach bez większych problemów. Chodziło przecież o pisarza, którego „Wstyd” doczekał się w rewolucyjnym Iranie nagrody literackiej. W grudniu – gdy na subkontynencie i Wyspach trwały już protesty – literacki magazyn „Kayhan Farangi” donosił, że powieść „zawiera szereg fałszywych interpretacji islamu i przynosi błędny wizerunek Proroka i Koranu. Kreśli też karykaturalny i zaburzony obraz islamskich reguł, czemu nie towarzyszy nawet cień artystycznego podejścia”. Napomykano też, że poprzednia powieść Rushdiego była lepsza, a z „Szatańskich wersetów” wieje nudą. Ale też recenzent nie wspomina o bluźnierstwie, nie nawołuje do zakazu sprzedaży, ani nawet nie odradza lektury.

W owym czasie częstym gościem w Teheranie był Ghayasuddin Siddiqui, aktywista muzułmański z londyńskiego Instytutu Muzułmańskiego, organizacji podobnej do struktur Jamaat czy Islamic Foundation, ale w pełni finansowanej przez Irańczyków. Jak wspominał, jesienią 1988 r. w Teheranie – tak w restauracjach, jak i ministerstwach – chętnie i często rozmawiano o powieści Rushdiego. „Ale nie było jakiejś wrogości do tej książki. Ba, w prasie były nawet pozytywne recenzje” – wspominał. Mało tego, jeszcze 13 lutego, gdy Chomeini miał rzekomo siadać przed telewizorem, Siddiqui na teherańskim lotnisku czekał na samolot do Londynu. Tam znalazł go ówczesny szef ministerstwa przewodnictwa islamskiego (osiem lat później dosyć liberalny prezydent Iranu) Mohammad Chatami. Chciał dopytać, co londyńscy muzułmanie sądzą o „Szatańskich wersetach”.

Rano jednak Irańczycy usłyszeli w radio fatwę: „W imię Boga miłosiernego, litościwego. Wszyscy należymy do Allaha i do niego wrócimy. Informuję wszystkich nieustraszonych muzułmanów na świecie, że autor »Szatańskich wersetów«, które zostały przygotowane, wydrukowane i opublikowane przeciwko islamowi, Prorokowi i Koranowi, oraz wydawcy, którzy mieli świadomość, co książka zawiera, są skazani na śmierć”. Potem następuje zachęta dla wszystkich śmiałków, by czynili, co trzeba, by zostać męczennikami – a kto nie może zabić Rushdiego sam, niech przynajmniej umożliwi to tym, którzy mogą.

Wygląda na to, że ajatollah zaskoczył wszystkich, włącznie z całym kierownictwem rewolucji islamskiej. „Chomeini miał z całą pewnością świadomość, jaka jest treść »Szatańskich wersetów«, od co najmniej kilku tygodni – pisze na łamach biografii irańskiego przywódcy Baqer Moin. – Powieść była doskonale znana wykształconym kręgom Irańczyków. Pierwsze jej kopie pojawiły się w Iranie we wrześniu 1988 r., wkrótce po publikacji. Recenzje i cytaty z niej pojawiały się na falach perskojęzycznych stacji radiowych z całego świata, których Imam regularnie słuchał, a także na łamach irańskiej prasy. Co więcej, pewien duchowny podobno spędził miesiąc, z własnej inicjatywy analizując treść książki i pisząc 700-stronicową polemikę, którą – wraz ze streszczeniem – złożył w biurze Chomeiniego. Imam miał ją zbyć, mówiąc: świat zawsze był pełen lunatyków, którzy opowiadają bzdury, nie warto odpowiadać na takie rzeczy” – opisuje biograf.

Rywale znad Zatoki

Skąd zatem ten drastyczny zwrot? Wiadomo – polityka. Co najmniej od II wojny światowej aż po dzień dzisiejszy o rząd dusz w świecie muzułmańskim rywalizują dwie regionalne potęgi: sunnicka Arabia Saudyjska i szyicki Iran. Przez wiele lat szyici – jako odstępcy, a według sunnickich radykałów wręcz heretycy – byli w tej rywalizacji na słabszej pozycji. Ale rewolucja islamska w 1979 r. zmieniła układ sił: oto muzułmanie w masowym proteście pozbyli się dyktatora i zastąpili jego reżim czymś, co przypominało demokrację (przynajmniej fasadowo), a jednocześnie w pełni odwoływało się do Koranu i wiary. Jeszcze w tym samym 1979 r. w Mekce grupa buntowników zajęła Wielki Meczet, cel pielgrzymek muzułmanów z całego świata, i przez dwa tygodnie – przy euforycznych komentarzach z Teheranu – odpierała z powodzeniem nieporadne ataki sił rządowych.

Wzburzeni muzułmanie demonstrują przeciwko Salmanowi Rushdiemu po ukazaniu się jego „Szatańskich wer

Wzburzeni muzułmanie demonstrują przeciwko Salmanowi Rushdiemu po ukazaniu się jego „Szatańskich wersetów”. Bejrut, 26 lutego 1989 r.

Foto: NABIL ISMAIL / AFP

Irańczycy i Saudyjczycy zderzali się potem wielokrotnie. Podczas ośmioletniej wojny z Irakiem Saddama Husajna (w latach 1980–1988) Saudyjczycy byli przychylni dla świeckiego satrapy z Bagdadu. W Afganistanie obie strony postawiły na inne formacje mudżahedinów, co mogło mieć znaczenie dla wojny domowej, która wybuchła po rejteradzie Armii Radzieckiej. Mniejszości sunnickie w Iranie traktowane są z podejrzliwością, mniejszości szyickie na Półwyspie Arabskim (w samej Arabii Saudyjskiej, ale też np. w Jemenie) są traktowane jak piąta kolumna Teheranu. Szyici są większością w rządzonym przez sunnicką monarchię Bahrajnie, co potęguje tam napięcia. Po obaleniu Saddama szyicka większość przechwyciła rządy w Bagdadzie i nie wypuszcza ich z rąk do dziś. W Libanie szyici są największą grupą społeczną, tyle że system polityczny skonstruowany jeszcze w latach 30. XX wieku w ograniczonym stopniu dopuszcza ich do głosu. Innymi słowy, Teheran nie mógł pozwolić, by to Rijad decydował o tym, co świat muzułmański ma sądzić o sprawie tak ważnej, jak skandal wokół „Szatańskich wersetów”.

Jest jeszcze czynnik wewnętrzny. Wojna z Irakiem dobiegła końca, Irańczycy byli nią zmęczeni, społeczeństwo zostało przeorane wojennymi ofiarami – w tym konflikcie to Saddam miał nowoczesną technikę, Irańczycy bronili się tłumami męczenników rzucanymi na pola minowe – gospodarka była w gruzach. W przywództwie rewolucji zaczęła się szerzyć zdrada: chęć poprawy stosunków z Zachodem. Ciążył ku niej ajatollah Hosejn Ali Montazeri, przez lata najbliższy Chomeiniemu i szykowany na następcę, który swój liberalizm przypłacił dożywotnym aresztem domowym, utrzymanym nawet po śmierci Chomeiniego. Prezydent Ali Chamenei (ostatecznie następca Chomeiniego w funkcji najwyższego przywódcy, rządzący krajem do dziś ajatollah) bąknął coś o tym, że fatwę można odwołać, jeśli Rushdie przeprosi – co skończyło się gwałtowną reprymendą imama i kąśliwymi uwagami o nikłej wiedzy teologicznej prezydenta. Za zwolennika poprawy relacji uchodził też Ali Haszemi Rafsandżani, weteran irańskiej polityki i przyszły prezydent (1989–1997), nazywany przez rodaków „Rekinem” z uwagi na swoją umiejętność zakulisowego rozprawiania się z przeciwnikami we frakcjach irańskiego establishmentu.

Jeżeli rzeczywiście – jak przypuszczają dziś historycy i politolodzy – fatwa Chomeiniego miała utrącić pojednawcze inicjatywy i utrzeć nosa liberałom, którzy chcieli zdradzić ideały rewolucji, to imam trafił w dziesiątkę. Wyrok śmierci na Rushdiego na długie lata stał się jednym z licznych argumentów w arsenale amerykańskich, saudyjskich czy izraelskich polityków, którym konflikt z Teheranem jest na rękę.

Przelotny powiew nadziei

Gdy wyrok Chomeiniego szedł w eter, imam miał przed sobą niecałe cztery miesiące życia. Zmarł jednak dosyć niespodziewanie, jego serce zatrzymało się gdzieś w tej samej chwili, gdy na plac Tienanmen zaczęły wjeżdżać czołgi, a Polacy zaczynali się budzić przed pierwszymi wolnymi wyborami po komunizmie.

Władze w Teheranie do dziś borykają się z tą fatwą, jak z żadną inną. Ten sam polityk, który wypytywał londyńskich aktywistów o powieść na lotnisku w Teheranie – Mohammad Chatami – jako prezydent uczynił najwięcej, by się tego stygmatu pozbyć: „To był największy krok w obszarze poprawy stosunków z Europą, wynegocjowany przez szefa irańskiej dyplomacji Kamal Charazziego i jego brytyjskiego odpowiednika, Robina Cooka”. Teheran publicznie wezwał, by nie kierować się fatwą, nazwał ją osobistym poglądem ajatollaha, a nie polityką państwa. „Rząd Islamskiej Republiki Iranu nie ma intencji i jakiegokolwiek zamiaru podejmowania działań, które groziłyby życiu autora »Szatańskich wersetów«, czy kogokolwiek związanego z jego pracą” – miał oświadczyć Charazzi, co przypomina politolog z National Iranian American Council Trita Parsi w książce „Treacherous Alliance. The Secret Dealings of Israel, Iran and the U.S.”. To był chyba też ten moment, w którym pisarz zaczął stopniowo wychodzić z ukrycia. Napisał powieść „Śalimar klaun”, która w dużej mierze uderzała w religijny radykalizm i motywowany islamem terroryzm, zaczął się pojawiać w filmach (pamiętny epizod w „Bridget Jones”) czy na publicznych spotkaniach. Po 33 latach atak w Nowym Jorku musiał być dla Rushdiego gromem z jasnego nieba.

Salman Rushdie, brytyjski pisarz i eseista pochodzenia indyjskiego

Salman Rushdie, brytyjski pisarz i eseista pochodzenia indyjskiego

Foto: lev radin/Shutterstock

Ale irańska pieriestrojka to już także pieśń przeszłości: lata 90. i prezydentura Chatamiego były najprawdopodobniej najbardziej optymistycznym okresem w porewolucyjnym Teheranie. Kilka lat temu okazało się, że ustanowiona przez jedną z religijnych fundacji z Teheranu nagroda za głowę Rushdiego – zawrotne w tamtym czasach 3 miliony dolarów (lub milion dla niewiernego, który wykona zadanie) – wciąż w oczach wielu jest aktualna. Część powiązanych z radykalnymi frakcjami irańskiej polityki mediów przeprowadziła w 2016 r. w Iranie zbiórkę funduszy, z której dołożyła do nagrody jeszcze 600 tysięcy dolarów. Dziś Teheran, rządzony obecnie przez jastrzębią ekipę, odcina się formalnie od próby zamordowania pisarza w Nowym Jorku, ale jednocześnie rządowe media nie szczędzą niedoszłemu zabójcy komplementów.

Kenan Malik jest zaś przekonany, że fatwa Chomeiniego była kolejnym – wcale niemałym – kamyczkiem, który dorzucono do rosnącej góry radykalizmów, jakie ostatecznie przerodziły się w kampanię terroru spod znaku Al-Kaidy i powiązanych z nią organizacji. Wśród aktywistów i radykalnych duchownych byli i tacy, którzy zostawili swoje odciski palców na rosnącym w siłę ruchu talibów, inspirowali londyńskich zamachowców z 7 lipca 2005 r., organizowali kampanię protestów przeciw karykaturom Proroka opublikowanym w 2005 r. w duńskim dzienniku „Jyllands Posten”. Globalne polowanie na Rushdiego dało im posmak siły, nakręciło ambicje, zintensyfikowało kontakty. I do dziś zapewne zniechęca pisarzy do naruszania religijnych tabu.

Ruhollah Musawi Chomeini (1902–1989), przywódca Iranu w latach 1979–1989

Ruhollah Musawi Chomeini (1902–1989), przywódca Iranu w latach 1979–1989

Foto: Prachaya Roekdeethaweesab/ Shutterstock

Historia świata
„Gorączka złota” w średniowiecznej Europie
Historia świata
Człowiek nie pochodzi od małpy
Historia świata
Krwawy sen o Himmlerstadt: „Action Zamość”
Historia świata
Jak zwężano bramę do Stanów Zjednoczonych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia świata
Pierwszy Cesarz i jego zmartwychwstała armia
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska