W tym samym czasie do granic Rusi nieuchronnie zbliżało się mongolskie niebezpieczeństwo, z którego nie zdawano sobie w ogóle sprawy. Tymczasem w ramach podboju Chorezmu oddziały Czyngis-chana przekroczyły już Ural. Zimując na terenach dzisiejszego Kazachstanu, w 1216 r. uderzyły na „dzikich” Połowców. Przyczyną wojny był sojusz zawarty przez Kumanów ze śmiertelnym wrogiem Mongołów, plemieniem Merkitów. Lud wywodzący się znad Bajkału uporczywie odmawiał wejścia w skład imperium. Cofał się zatem na Zachód, aż znalazł sojuszników w Połowcach.
Aby ostatecznie wytępić niepokornych Merkitów i wspierających ich Kumanów, w 1222 r. Czyngis-chan wysłał kolejną ekspedycję. Liczyła 2 tumeny, czyli oddziały liczące po ok. 10 tys. jeźdźców. Wśród nich było tylko 4 tys. Mongołów. Resztę stanowili wojownicy innego z podbitych plemion, Tatarzy. Pech chciał, że do wojny włączyli się ruscy książęta, o czym zadecydowały koligacje. Chan Połowców – Kocjan – był teściem księcia halickiego Mścisława, który zmontował koalicję zbrojną wraz z kijowskimi i czernichowskimi Rurykowiczami. Drugi pech polegał na tym, że Mongołowie wysłali do książąt poselstwo, które obiecało pokój w zamian za wycofanie się z pomocy Kumanom. Rurykowicze nie tylko odmówili, ale w pysze zabili dyplomatów Czyngis-chana. Takiej zniewagi Karakorum (stolica imperium) nie puszczało płazem. Jasa, czyli kodeks mongolskich praw, uznawał nadużycie zaufania za niewybaczalne i surowo karane przestępstwo. W ten sposób wojna stała się nieunikniona, a los Rusi został przypieczętowany. Ostatnie nieszczęście to fakt, że mongolską ekspedycją dowodzili najbardziej utalentowani wodzowie Czyngis-chana. Byli to doskonały taktyk Subedej i dowódca łuczników Dżebe. Nie mogąc przełamać oporu Połowców, postanowili zajść ich z tyłu. Pokonując w bojach Gruzinów i Alanów, sforsowali Kaukaz, w 1223 r. pojawiając się na wołżańskich stepach. Nad rzeką Kałką drogę zagrodziły im wojska połowiecko-ruskiej koalicji liczące 80 tys. wojowników. Mongolscy wodzowie obrali taktykę wciągnięcia przeciwnika w step, a następnie rozbili pojedynczo ruskie armie. Najpierw zmasakrowali wojska Mścisława halickiego, którego zabili. Następnie po trzydniowym oblężeniu w polowym obozie pokonali Mścisława kijowskiego. Książę poddał się, bo uzyskał obietnicę, że nie zostanie stracony. Mongołowie dotrzymali słowa. Mścisława nie zabili, tylko wraz ze starszyzną związali, a na ciałach jeńców ustawili podest, na którym długo ucztowali. Ruscy woje udusili się sami. W ramach zemsty Mongołowie zniszczyli również do fundamentów gród Kozielsk i wymordowali mieszkańców. Po czym straszni jeźdźcy zawrócili na wschód. Na kilkanaście lat rozpłynęli się w stepie. Niestety, ruscy władcy nie wyciągnęli wniosków z upiornej lekcji. W najlepsze powrócili do dynastycznych wojenek.
Wielka wyprawa zachodnia
„Wojna kończy się tylko ostatecznym rozgromieniem sił przeciwnika”. Tak brzmiała strategiczna maksyma Czyngis-chana. Dlatego po jego śmierci w 1227 r. dzieło rozbicia koalicji rusko-połowieckiej kontynuowali jego następcy. Trzej synowie i wnuk Batu-chan (potomek zmarłego syna Dżocziego) podzielili między siebie imperium. Ugadej został wielkim, czyli zwierzchnim chanem, jednak wszyscy solidarnie kontynuowali ekspansję. Najpierw zakończyli podbój Chin oraz azjatyckiego imperium Dżurdżenów. Dopiero w 1235 r. wielki kurułtaj, czyli rada klanowych wodzów, podjęła decyzję o ponownym ataku na Zachód.
Nie bez przyczyny wyprawę nazwano wielką. Armia Batu-chana musiała najpierw przebyć całą Mongolię, aby osiągnąć pozycje wyjściowe w Siedmiorzeczu, czyli w Kazachstanie. Barierą były azjatyckie pustynie, dlatego wojsko ruszyło zimą, wykorzystując śnieg do pojenia koni. To konie były przecież najgroźniejszą bronią Mongołów. Każdy wojownik prowadził ze sobą trzy wierzchowce, dlatego legenda o 100 tysiącach napastników jest mocno przesadzona. Żaden step nie wyżywiłby takiej ilości zwierząt. Orientacyjnie Batu-chan prowadził za sobą 30–40 tys. kawalerzystów. Ponieważ tumeny pokonywały dziennie ok. 25 km, pochód w rejon Wołgi, czyli przebycie 5 tys. km, trwało ponad rok.
Jako pierwsi ofiarami najazdu padli Bułgarzy wołżańscy, którzy w 1223 r. jako jedyni stoczyli zwycięską walkę z mongolskim korpusem. 14 lat później w odwecie stepowi wojownicy spalili doszczętnie stolicę Bułgarów i wymordowali jej ludność. Potem wojsko rozdzieliło się na dwie armie. Pierwsza zmusiła Połowców do ucieczki na Węgry. Druga zaatakowała ruskie księstwo riazańskie. Jednak dopiero wówczas, gdy zawiodły negocjacje. Warunki mongolskie były zawsze takie same: uznanie zwierzchniej władzy imperium i opłacanie stałej daniny. Z drugiej strony, gdyby Rurykowicze wystąpili zbrojnie jako jedna siła, mogli myśleć o zwycięstwie. Niestety, ani Riazań, ani inne miasta księstwa nie doczekały się pomocy i zostały zrównane z ziemią. Książę włodzimierski, który miał ruszyć z pomocą, na wieść o zbliżającym się wrogu kazał poddanym bronić stolicy, a sam uciekł pod pretekstem organizowania pomocy. Książę Jerzy był jednak tak marnym wodzem, że dał się zaskoczyć zwiadowczemu tumenowi i poległ razem z całą drużyną.
W 1238 r. najeźdźcy powrócili nad Wołgę, gdzie przez rok odpoczywali i uzupełniali straty. Po czym zaatakowali miasto Torżok, a więc ziemie Nowogrodu. Sprytni kupcy najprawdopodobniej wykupili się ogromną daniną, dlatego impet mongolskiej armii skierował się ponownie na Kozielsk. Z identycznym skutkiem jak 14 lat wcześniej. Następnie zdobyli Czernichów i matkę ruskich miast – Kijów. Ich ludność wycięli w pień za to tylko, że śmiała się bronić. Gdy kilka lat później przez dawną stolicę Rusi podróżował papieski dyplomata, udający się z poselstwem do chana, naliczył 200 domostw i stosy czaszek na ludnych niegdyś ulicach.