Mongolia jako jednolita struktura państwowa narodziła się pod koniec XII w. Pod względem geograficznym różniła się od współczesnego państwa noszącego tę samą nazwę. Średniowieczna Mongolia kojarzy nam się z bezkresnym stepem pełnym jurt i pastwisk. W rzeczywistości kraina ta rozciągała się od pasm wielkiego Ałtaju na zachodzie, przez olbrzymie przestrzenie stepów i pustyń, aż do Wielkiego Chinganu na wschodzie. Była bardzo urozmaicona pod względem topograficznym i klimatycznym. To obszar obejmujący powierzchnię 3,2 mln km kw. – 10 razy większy od Polski.
Kraj śródlądowy, położony z dala od morza, pokryty tylko na północy gęstą tajgą. Wysokie łańcuchy górskie otaczające dawną Mongolię stanowiły naturalną barierę dla wilgotnego monsunowego powietrza. Stąd ziemie te niemal całkowicie pozbawione są rzek. Na większości obszaru krajobraz Mongolii malują jałowe stepy i półpustynie. Ten niezwykle surowy klimat charakteryzuje się ogromnymi amplitudami rocznymi i dobowymi. To jedna z największych różnic temperatur na świecie wynosząca nawet 100 st. C.
Choć step kojarzy nam się z krajobrazem nizinnym, w Mongolii ziemie położone poniżej 1000 m nad poziomem morza stanowią zaledwie 18 proc. terytorium tego kraju. To nie jest kraj stworzony dla rolnictwa. Ono po prostu nigdy tam nie mogło powstać. To surowy świat myśliwych i nomadów nieustannie poszukujących nowych pastwisk dla swoich koni, kóz, wielbłądów i owiec. Ze względu na kontrasty klimatyczne mieszkańcy tej surowej krainy żyli od tysiącleci w nieustannym ruchu. Całą swoją kulturę i filozofię życia dostosowali do wiecznej wędrówki. Ich domem była ziemia pod niebem, które w Mongolii jest bardziej błękitne niż w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. Ci koczownicy z Azji Środkowej nie wytwarzali dóbr na wymianę. Byli samowystarczalni. To, co wytworzyli w obrębie swojego gospodarstwa domowego, było przeznaczone tylko i wyłącznie na konsumpcję dla nich samych. Organizmy tych ludzi dostosowały się do diety mięsno-nabiałowej pochodzącej wyłącznie od zwierząt hodowanych wokół własnej jurty. Jednak nawet w kraju 10 razy większym od Polski nieustanny ruch i poszukiwanie nowych, obfitych w trawę pastwisk rodziło poważny problem. Nomadzi nie mają przecież wyznaczonych terytoriów. Żyją w nieustannej symbiozie z naturą. Jak nikt inny znają jej rytm i surowe reguły. Traktują wszystko pod niebem jako swoją własność. Pojęcie terytorialności, granic, przynależności państwowej czy narodowej jest im z gruntu obce. Podróż liczą w dniach, a nie jednostkach odległości. Czas płynie tu zupełnie innym rytmem niż gdziekolwiek indziej. A celem wędrówki są ziemie położone za horyzontem.
W poszukiwaniu trawy
Jednak pasterze doskonale zapamiętują bardziej żyzne pastwiska i często do nich wracają. To stwarza problem: mogą w końcu natrafić na innych, którzy także odkryli obfitość tego miejsca. Tak rodzi się konflikt o ziemię – najstarsza z ludzkich słabości. Tak tworzy się terytorialność, powstaje własność prywatna i państwo.
Jak taka społeczność może się bronić? Istnieją dwa sposoby na przetrwanie. Należy mieć wielu synów i uczyć ich sztuki walki. A kiedy ma się córki, to należy je wydać za mężczyzn z silnego klanu, z którym zawiera się sojusz obronny. Czyiś synowie zawsze zakładają rodziny z czyimiś córkami. Tylko w ten sposób można uchronić swój ród przed kazirodztwem.