Tora! Tora! Traktat

Twierdzenie, że Pearl Harbor nie spadło z nieba, w kontekście ataku lotniczego brzmi trochę niezręcznie. Mimo to lepsze faux pas od fałszywej narracji nagłego konfliktu. Nieuchronność starcia była strategicznym dogmatem z obu stron Pacyfiku od początku stulecia, za czym szły dziesięciolecia gry w sztabowe szachy, rachunków sił i szacowania ryzyka.

Publikacja: 23.03.2023 22:00

Atak na statki zacumowane po obu stronach wyspy Ford krótko po rozpoczęciu ataku na Pearl Harbor. Zd

Atak na statki zacumowane po obu stronach wyspy Ford krótko po rozpoczęciu ataku na Pearl Harbor. Zdjęcie wykonane z japońskiego samolotu torpedowego

Foto: Wikimedia Commons, domena publiczna

Zasadniczo wojna zaczęła się w 1919 r. od wbicia łopaty pod budowę bazy wojennej na hawajskim atolu, a pierwszą bitwę stoczono 20 lat przed jej zbombardowaniem – i to w najbardziej przewrotny sposób, bo na konferencji rozbrojeniowej.

Jak na obiecaną erę wiecznego pokoju zachowanie morskich potęg po Wielkiej Wojnie było mocno schizofreniczne. Przecież jedyna siła, która im zagrażała – niegdyś potężna Hochseeflotte – z honorem legła na dnie pod Orkadami, natomiast ryzyko konfliktu w bliskiej przyszłości było znikome.

Jednak zaufanie aliantów wyglądało jeszcze mizerniej. Największe floty zbroiły się kompulsywnie, jakby wciąż był rok 1910. Marynarka Królewska, choć utrzymała światowy prymat, żądała ośmiu pachnących farbą pancerników i czterech nowych krążowników liniowych. Japonia podbiła stawkę, planując wodowanie po osiem jednostek obu rodzajów – a każdy większy niż którykolwiek z poprzednich. Jednak co począć, gdy Stany Zjednoczone zamierzały posiadać pół setki samych pancerników, a większość prosto spod igły?

W powietrzu wisiał znajomy zapach przedwojennego wyścigu zbrojeń, ale w zachodnich gabinetach pokój był mniejszym zmartwieniem. Ktoś musiał opłacić kosztowne żelastwo, a zubożali podatnicy nie byli skorzy, problem faworyzował więc Japonię – znacznie mniej podatną na kaprysy wyborców. Jak w długiej perspektywie utrzymać dominującą pozycję, ale nie wydać pieniędzy? Polityka wciąż nie zna lepszego sposobu niż traktaty rozbrojeniowe.

Amerykański prezydent Warren Harding stawał na głowie, by zwołać konferencję przed Brytyjczykami, przy czym prestiż był drugorzędną stawką. U siebie Waszyngton miał drobną przewagę negocjacyjną, a bez owijania w bawełnę – gospodarze bezwstydnie śledzili komunikację ambasad z ich stolicami, jak w złotej erze Sowietów. Amerykanie wiedzieli, czego ich partnerzy chcieli, a zwłaszcza o czym za żadne skarby nie mogli powiedzieć, zanim usiedli przy stole.

Ekskluzywny klub potęg morskich, do którego z uprzejmości dołączyły Francja i Włochy, zawarł w lutym 1922 r. porozumienie. Traktat ustalał parytet wielkości flot mierzony liczbą posiadanych pancerników i krążowników. Także jednostkowy tonaż i uzbrojenie nowych okrętów podlegał ograniczeniu. Żeby utrzymać równowagę sił, nikt nie mógł budować nowych jednostek przed złomowaniem poprzednich. Jednak mimo sukcesu żadne państwo nie opuściło konferencji zadowolone – prócz gospodarzy.

Wprawdzie Brytyjczycy mogli mieć siły równe amerykańskim, ale stracili pozycję największej potęgi morskiej, a rozległe imperium dzieliło tę samą liczbę okrętów między kilka mórz i trzy oceany. Kolonialna Francja obeszła się flotą dwie trzecie mniejszą niż Royal Navy, za to identycznej wielkości, co włoska, choć w 1922 r. Rzym wciąż nie miał nic do obrony oprócz własnego „buta”.

Głównie zaś – w stopniu zaskakującym nawet Waszyngton – traktat usankcjonował amerykańską supremację na Pacyfiku. Ustalono parytet sił obu mocarstw w stosunku 3 do 5, ale ograniczenia – wymyślone specjalnie dla Tokio – szły znacznie dalej. Porozumienie zakazało budowy i wzmocnienia starych fortyfikacji brzegowych na Dalekim Wschodzie, a Wielką Brytanię wprost zmuszono do wypowiedzenia traktatu sojuszniczego z Japonią, który obowiązywał od 1902 r. i wplątał cesarstwo w wojnę z Niemcami. Ostatni warunek najlepiej świadczy o klimacie wzajemnego zrozumienia i zaufania panującym na konferencji.

Czemu Japonia podpisała ten niekorzystny układ? Pewnie uznała porozumienie za gambit szachowy, gdyż jednostronne wyjście z traktatów jest aktem wrogości, jakiego przed zdobyciem przewagi lepiej unikać. W końcu porozumienie zmuszało także Amerykanów do ograniczeń, z których byliby zwolnieni bez japońskiego podpisu. Oficerowie cesarskiej marynarki – często po studiach za Pacyfikiem, jak Yamamoto – zbyt dobrze znali amerykański potencjał, by ufać w sukces jawnego wyścigu zbrojeń. Uznano, że traktaty lepiej omijać, niż zrywać, a zręczna taktyka łamie największe potęgi, co Japonia już raz przećwiczyła w Port Artur.

Strategia wyglądała rozsądnie, szczególnie wobec luk celowo zostawionych w traktacie. Przykład? Układ nie nakładał ograniczeń na nowy rodzaj okrętów, uznanych za doświadczalne. Z powodu rygorów rozbrojeniowych budowany akurat w japońskiej stoczni krążownik zjechał z pochylni jako lotniskowiec „Akagi”. Po 16 latach od wodowania jednostka była okrętem flagowym admirała Nagumo podczas ataku na Pearl Harbor.

Zasadniczo wojna zaczęła się w 1919 r. od wbicia łopaty pod budowę bazy wojennej na hawajskim atolu, a pierwszą bitwę stoczono 20 lat przed jej zbombardowaniem – i to w najbardziej przewrotny sposób, bo na konferencji rozbrojeniowej.

Jak na obiecaną erę wiecznego pokoju zachowanie morskich potęg po Wielkiej Wojnie było mocno schizofreniczne. Przecież jedyna siła, która im zagrażała – niegdyś potężna Hochseeflotte – z honorem legła na dnie pod Orkadami, natomiast ryzyko konfliktu w bliskiej przyszłości było znikome.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Cud nad urną. Harry Truman, cz. IV
Historia świata
Niemieckie „powstanie” przeciw Hitlerowi. Dziwny zryw w Bawarii
Historia świata
Popychały postęp i były źródłem pomysłów. Jak powstawały akademie nauk?
Historia świata
Wenecki Kamieniec. Tam, gdzie Szekspir umieścił akcję „Otella"
Historia świata
„Guernica”: antywojenny manifest Pabla Picassa
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO