Był cichym, małomównym facetem z prowincji – tak o 30. prezydencie Stanów Zjednoczonych mówili jego współpracownicy. On sam tak to skwitował: „Jeżeli nie będziesz nic mówić, nie będą wymagali, żebyś to powtarzał”. Rzeczywiście był oszczędny w słowach. W tym także w prezentacji swojego programu politycznego. Ten bowiem sprowadzał się do bardzo amerykańskiej zasady: „Zarabiaj pieniądze i pozwól na to innym”.
Zapytany przez członków American Society of Newspaper Editors o główny cel swojej administracji, odpowiedział natychmiast: „Główny interes Amerykanów polega na robieniu interesów” (ang. „The chief business of the American people is business”). W jego optyce na świat Ameryka miała być krajem całkowitej wolności gospodarczej. Być może dlatego w czasie jego prezydentury nie wprowadzono żadnych przepisów ograniczających wolny rynek. Był to też czas wyjątkowego rozkwitu przedsiębiorczości i zamożności.
Czytaj więcej
158 lat temu Izba Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych przyjęła XIII poprawkę do Konstytucji USA znoszącą niewolnictwo i nadającą obywatelstwo amerykańskie wszystkim ludziom urodzonym na terytorium tego państwa.
Kładł się jednak na nim pewien bardzo poważny cień. Swobody gospodarcze nie szły w parze z liberalizacją obyczajowości. Konserwatyści wierzyli, że Ameryka zwalczy swoją największą plagę społeczną, za jaką uważano pijaństwo. Wprowadzając prohibicję alkoholową, wylano dziecko z kąpielą. Jak grzyby po deszczu powstawały gangi i liczne odmiany mafii zajmujących się czarnorynkowym obrotem alkoholu. Po czasach dobrobytu prezydentury Coolidge’a pozostało jedynie wspomnienie nieustannych wojen gangsterskich nękających zarówno miasta, jak i prowincje Stanów Zjednoczonych. To była złota epoka żniw takich bandziorów jak Al Capone czy Lucky Luciano.
Prohibicja – fiasko dobrych chęci
Pierwszą organizacją domagającą się powszechnej prohibicji był utworzony w 1789 r. Ruch na rzecz Wstrzemięźliwości. Założyło go 200 pobożnych farmerów ze stanu Connecticut, którzy głęboko wierzyli w nauki amerykańskiego lekarza, pisarza i pedagoga Benjamina Rusha. Sam doktor Rush, postać niezwykle ceniona i poważana, której podpis widnieje nawet wśród sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, uważał alkohol za przyczynę chorób ciała i umysłu.