Calvin Coolidge - Cichy chłopiec z Vermont

Polityką nie rządzi przypadek – powiadają Amerykanie. Prezydentura Calvina Coolidge’a dowodzi jednak, że od każdej reguły jest wyjątek.

Publikacja: 26.01.2023 19:25

Gangsterzy w czasach prohibicji w USA na nielegalnym handlu alkoholem dorobili się fortun

Gangsterzy w czasach prohibicji w USA na nielegalnym handlu alkoholem dorobili się fortun

Foto: biblioteka kongresu usa

Był cichym, małomównym facetem z prowincji – tak o 30. prezydencie Stanów Zjednoczonych mówili jego współpracownicy. On sam tak to skwitował: „Jeżeli nie będziesz nic mówić, nie będą wymagali, żebyś to powtarzał”. Rzeczywiście był oszczędny w słowach. W tym także w prezentacji swojego programu politycznego. Ten bowiem sprowadzał się do bardzo amerykańskiej zasady: „Zarabiaj pieniądze i pozwól na to innym”.

Zapytany przez członków American Society of Newspaper Editors o główny cel swojej administracji, odpowiedział natychmiast: „Główny interes Amerykanów polega na robieniu interesów” (ang. „The chief business of the American people is business”). W jego optyce na świat Ameryka miała być krajem całkowitej wolności gospodarczej. Być może dlatego w czasie jego prezydentury nie wprowadzono żadnych przepisów ograniczających wolny rynek. Był to też czas wyjątkowego rozkwitu przedsiębiorczości i zamożności.

Czytaj więcej

Rysy na pomniku Lincolna

Kładł się jednak na nim pewien bardzo poważny cień. Swobody gospodarcze nie szły w parze z liberalizacją obyczajowości. Konserwatyści wierzyli, że Ameryka zwalczy swoją największą plagę społeczną, za jaką uważano pijaństwo. Wprowadzając prohibicję alkoholową, wylano dziecko z kąpielą. Jak grzyby po deszczu powstawały gangi i liczne odmiany mafii zajmujących się czarnorynkowym obrotem alkoholu. Po czasach dobrobytu prezydentury Coolidge’a pozostało jedynie wspomnienie nieustannych wojen gangsterskich nękających zarówno miasta, jak i prowincje Stanów Zjednoczonych. To była złota epoka żniw takich bandziorów jak Al Capone czy Lucky Luciano.

Prohibicja – fiasko dobrych chęci

Pierwszą organizacją domagającą się powszechnej prohibicji był utworzony w 1789 r. Ruch na rzecz Wstrzemięźliwości. Założyło go 200 pobożnych farmerów ze stanu Connecticut, którzy głęboko wierzyli w nauki amerykańskiego lekarza, pisarza i pedagoga Benjamina Rusha. Sam doktor Rush, postać niezwykle ceniona i poważana, której podpis widnieje nawet wśród sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości, uważał alkohol za przyczynę chorób ciała i umysłu.

Czytaj więcej

Błąd w amerykańskiej metryce

W XIX wieku jego poglądy zaadaptowały organizacje kobiece i abolicyjne, zwalczające pijaństwo i prostytucję. Jedną z najbardziej znanych działaczek Ruchu na rzecz Wstrzemięźliwości była abolicjonistka i sufrażystka Elizabeth Cady Stanton. Pani Stanton należała do wyjątkowo aktywnych i zaangażowanych przeciwniczek niewolnictwa, ale w 1840 r. odmówiono jej prawa do wystąpienia na Międzynarodowym Spotkaniu przeciw Niewolnictwu w Londynie. Od tej pory przeobraziła się w wojowniczkę o równouprawnienie płci. Tuż po wojnie secesyjnej nie tylko zerwała z abolicjonistycznymi poglądami, ale zaczęła wręcz stosować skrajnie rasistowskie określenia na byłych niewolników. W swoich publikacjach sprzeciwiała się uchwaleniu 15. poprawki do konstytucji, która nadawała czarnoskórym mężczyznom prawa obywatelskie i wyborcze. Uważała, że hańbą jest sytuacja, w której „murzyńscy samcy” otrzymują prawa wyborcze, podczas gdy białe kobietą są ich nadal pozbawione. „Dlaczego uznaje się, że dobrze urodzone bogate kobiety nie będą lepszymi wyborcami niż ci nędzarze?" – pytała. Pod koniec życia twierdziła, że Murzyni są szczególnie podatni na „ogłupiające działanie alkoholu”, a ta „diabelska substancja” jest też odpowiedzialna za lawinę zdrad małżeńskich i rozpad białych rodzin.

W pierwszych latach XX wieku Ruch na rzecz Wstrzemięźliwości rozwinął się w prawdziwy front narodowy. Politycy, którzy marzyli o reelekcji, musieli się liczyć ze zdaniem organizacji kobiet i „suchego ruchu”. Tuż po zakończeniu I wojny światowej politycy na Kapitolu i w Białym Domu przystąpili do prac nad 19. poprawką do konstytucji nadającą prawa wyborcze wszystkim Amerykankom. Wcześniej republikański kongresmen z Minnesoty Andrew John Volstead z pomocą prawnika Wayne’a Wheelera opracował ostateczny kształt 18. poprawki do konstytucji, formalnie noszącej nazwę „Narodowa ustawa o prohibicji”. Prasa protestancka nazwała ją „szlachetnym eksperymentem”, a mniej entuzjastyczna prasa regionalna – po prostu ustawą Volsteada. Ustawa zaczęła obowiązywać dopiero 17 stycznia 1920 r. Ten dzień witano w różnych strefach czasowych Ameryki z nieskrywaną radością. Cieszyli się luterańscy fanatycy, cieszyły się środowiska feministyczne, ale chyba najbardziej cieszyli się... gangsterzy.

Epoka gangsterów

Pierwszy artykuł ustawy Volsteada brzmiał dla świata przestępczego i powiązanych z nim polityków jak przepis na sukces: „(...) niniejszym zabrania się wytwarzania, sprzedaży i przewozu przeznaczonych do spożycia napojów wyskokowych, jak również ich importu i eksportu ze Stanów Zjednoczonych oraz jakiegokolwiek obszaru podległego ich władzy”. 17 stycznia 1920 r. w gorzelniach, winnicach i browarach Kanady strzelały korki od szampana. Zaczynały się złote żniwa, które miały trwać 14 lat, a ich apogeum przypadło właśnie na czas prezydentury Coolidge’a. Amerykańscy przemytnicy zamawiali każdą ilość wyprodukowanych trunków. Meksykanie z radością upłynniali swoje zapasy tequili, a dla wytwórców rumu na Wyspach Karaibskich nastał okres największej prosperity od czasów, kiedy po Morzu Karaibskim krążyli piraci. Amerykańscy klienci zamawiali każdą ilość „złotego płynu” i sami organizowali transport zakazanego towaru.

W licznych spelunach sprzedawano podróbki markowych alkoholi. „Moonshine vodka”, jak Amerykanie nazywali swój paskudny bimber, była zazwyczaj produkowana w fatalnych warunkach, w leśnych ostępach Appalachów. Dlatego w ciągu 14 lat obowiązywania ustawy Volsteada z powodu zatrucia alkoholowego zmarło ponad 10 tys. osób.

Nigdy wcześniej taką popularnością wśród przeciętnych obywateli nie cieszyły się bary, restauracje czy nocne kluby, gdzie gościom nalewano do filiżanek od kawy whisky, czystą wódkę, brandy czy inne mocne alkohole. W 1925 r. tylko w Nowym Jorku działało około 100 tys. jawnych lub ukrytych lokali, w których można było napić się alkoholu i gdzie karę za ten proceder ponosił jedynie sprzedawca.

Ustawa Volsteada miała od początku wiele luk. Alkohol znajdujący się w domu był traktowany jako zapasy sprzed wprowadzenia prohibicji i nie podlegał konfiskacie. Paragraf 29. ustawy pozwalał na wytwarzanie w domu wina i cydru z owoców. W sklepach sprzedawano gotowe zestawy składników do wyrobu domowego „wina”, w którym zawartość czystego alkoholu wynosiła od 3 do 6 proc.

Skutki społeczne i ekonomiczne prohibicji okazały się tragiczne. Wiele restauracji, barów czy innych lokali oferowało niski jakościowo, źle destylowany alkohol, powodujący ślepotę, choroby narządów układu wewnętrznego czy trwałe zaburzenia neurologiczne. Prohibicja nie pozostała także bez wpływu na gospodarkę USA. Zakaz legalnej sprzedaży alkoholu w latach 1919–1933 spowodował, że Skarb Państwa stracił 7 mld dolarów. Wówczas była to kwota astronomiczna.

Do walki z bimbrownictwem i przemytem alkoholu powołano zaledwie 1520 agentów federalnych, co stanowiło kroplę w morzu potrzeb. Tylko w Chicago przemytnik i sutener Al Capone, bandzior o neapolitańskim pochodzeniu, zarabiał 10 mln dolarów rocznie na nielegalnej sprzedaży alkoholu w niezliczonych punktach miasta. Takich lokalnych Capone’ów było bardzo wielu.

Prohibicja przyczyniła się do rozkwitu wielkich karier politycznych. W 1933 r. Joseph P. Kennedy dowiedział się od samego prezydenta Roosevelta o projekcie zniesienia prohibicji. Korzystając z tej wiedzy, udał się wraz z synem prezydenta do Szkocji, aby zagwarantować sobie wyłączne prawo na import tamtejszej whisky.

Sam prezydent Coolidge nigdy nie pił publicznie alkoholu. Być może jego abstynencja była tylko na pokaz. Kiedyś na obiad do Białego Domu zaproszono pewnego kaznodzieję, któremu z grzeczności prezydent zaproponował do posiłku lampkę czerwonego wina. Pastor grzecznie odmówił, twierdząc, że abstynencja pomaga mu w głoszeniu płomiennych kazań. Godzinę później para prezydencka wysłuchała dość nudnego kazania. Prezydent pochylił się do żony i szepnął: „Równie dobrze mógł się upić”.

Niespodziewana prezydentura

Calvine Coolidge był prezydentem z przypadku. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nominację na wiceprezydenta w administracji Warrena Hardinga otrzymał wyłącznie za zasługi w zdławieniu strajków policjantów, które przetoczyły się przez stan Massachusetts. Choć sam był synem nauczyciela i sędziego pokoju utrzymującego rodzinę z pensji państwowej, uważał, że pracownicy państwowi, a szczególnie służby mundurowe nie powinny mieć prawa do strajku. Głośno wyraził pogląd, że ci, którzy bronią porządku publicznego, nie mają prawa go naruszać. „Nikomu i nigdzie nie wolno narażać porządku publicznego” – te słowa spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem opinii publicznej. Mało znany, cichy gubernator z Massachusetts został uznany za człowieka o stalowym kręgosłupie moralnym. W podobny sposób wiele lat później sympatię wyborców zyskał sobie Ronald Reagan, kiedy zwolnił strajkujących kontrolerów lotów, którzy w jego opinii zagrażali bezpieczeństwu lotów samolotów cywilnych.

Szefostwo Partii Republikańskiej postanowiło wykorzystać chwilową popularność gubernatora Massachusetts i wystawiło jego kandydaturę na wiceprezydenta na konwencji wyborczej. Podobno Grace Coolidge, druga żona gubernatora, przyjęła tę nominację z przerażeniem. Kiedy 2 sierpnia 1923 r. dowiedziała się o śmierci prezydenta Warrena Hardinga, o mało nie zemdlała z przerażenia.

Calvin Coolidge (1872–1933) – 30. prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1923–1929

Calvin Coolidge (1872–1933) – 30. prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1923–1929

biblioteka kongresu usa

Żeby jak najszybciej przejąć obowiązki głowy państwa po zmarłym prezydencie, Calvine Coolidge poprosił swojego ojca, sędziego pokoju Johna Calvina Coolidge’a, o zaprzysiężenie. Państwo Coolidge długo nie mogli zaadaptować się do nowych warunków. Potykając się o sprzęty poprzedniej pary prezydenckiej, mozolnie usuwane z Białego Domu, próbowali się zorganizować w nowej rzeczywistości. Byli minimalistami z Vermont. Nie mieli nawet pomysłu na umeblowanie swojej nowej rezydencji. Biały Dom i jego atmosfera wyraźnie ich przerastały. Paradoksalnie tym minimalizmem zyskali sobie sympatię prasy i opinii publicznej.

Szczególnie lubiana była pierwsza dama. Ubierała się elegancko, ale nie ekstrawagancko. W przeciwieństwie do swoich poprzedniczek nie musiała udawać, że zajmuje się działalnością społeczną i charytatywną. Od wielu lat pracowała jako wysoko wykwalifikowana nauczycielka głuchoniemych dzieci. Elity waszyngtońskie pokochały ją za elegancję, inteligencję i energię, która wydawała się nieskończona. Bezpretensjonalność i bezinteresowność Coolidge’ów w pełnieniu misji publicznej kontrastowały z podejrzanymi interesami ich poprzedników.

Uwielbiana pierwsza dama

Grace Anna Goodhue pochodziła z Burlington w stanie Vermont. Jej rodzice, Andrew i Lemira Goodhue, nie szczędzili skromnych funduszy na kształcenie swojej jedynaczki. Po ukończeniu Vermont University w 1902 r. Grace podjęła pracę nauczycielki w Clarke School for Deaf w Northampton w stanie Massachusetts. Tam też spotkała Calvina Coolidge’a, syna właściciela lokalnego sklepu z pobliskiej wioski Plymouth North. Już wtedy Calvin był mocno zaangażowany w politykę regionalną. Po dwóch latach narzeczeństwa para wzięła ślub w domu rodziców panny młodej.

Obydwoje byli niezwykle ambitni. Dzięki wsparciu Grace kariera Calvina toczyła się w zawrotnym tempie: od członka rady szkolnej, przez delegata stanowej legislatury, po gubernatora stanu Massachusetts. Nazywano ich „małżeństwem podróżników” nieustannie zmieniających miejsce zamieszkania. Kiedy wydawało się, że wreszcie w Bostonie znaleźli z synami bezpieczną przystań, przyszedł nowy wyjazd do Waszyngtonu. Grace miała nadzieję, że jej mąż opuści amerykańską stolicę już po czterech latach pierwszej kadencji Warrena Hardinga. Nie śmiała przypuszczać, że od prezydentury dzieli jej męża jedno uderzenie serca urzędującego prezydenta.

Chociaż należeli do ludzi, którym niewiele było potrzeba do życia, uwielbiali towarzystwo. Dlatego w czasie prezydentury Coolidge’a w Białym Domu nieustannie odbywały się przyjęcia. Goście byli jednak często rozczarowani faktem, że nie podawano żadnych drinków alkoholowych. 30. prezydent USA stwierdził bowiem, że Biały Dom nie jest nielegalnym barem prowadzonym przez gangsterów. Skoro Amerykanów obowiązywała przymusowa abstynencja, tym bardziej prezydent powinien był dawać dobry przykład.

Pierwsza dama, Grace Coolidge, stała się tak popularna w społeczeństwie amerykańskim, że nawet zaczęła kształtować modę lat 20. XX wieku. Do tej pory niemodny czerwony kolor sukienek stał się dzięki jej kreacjom najmodniejszym kolorem w okresie prezydentury Coolidge’a. Grace doskonale wyczuwała swoją popularność. W 1924 r. zaprosiła do Białego Domu na uroczystość odsłonięcia swojego portretu 1,5 tys. studentek z całego kraju. Nikt nie uznał tego gestu za objaw ekstrawagancji. Rok później dokonała otwarcia Woman’s World Fair – światowych targów mody kobiecej w Chicago.

Mimo że Grace lubiła życie pierwszej damy, nie namawiała swojego męża do kandydowania na następną kadencję. Calvin nie czuł się dobrze. Bojąc się, że podzieli los swojego poprzednika, zrezygnował ze zgłoszenia swojej kandydatury na republikańskiej konwencji wyborczej. Jego wyborcy byli zdumieni i zawiedzeni, ponieważ miał duże szanse na reelekcję. Prezydent czuł jednak, że z jego organizmem dzieje się coś złego. Chciał odpocząć w swojej rezydencji „Beeches” w Northampton. Widywano często, jak samotnie pływał łodzią po rzece i melancholijnie spoglądał w chmury. W 1929 r., przeczuwając zbliżający się koniec, opublikował autobiografię. Cztery lata później zmarł nagle na skutek zakrzepicy tętnicy wieńcowej. Krótko przed śmiercią Coolidge zwierzył się staremu przyjacielowi: „Czuję, że już nie pasuję do tych czasów”. 30. prezydent USA został pochowany na cmentarzu w rodzinnym Plymouth Notch. Grace przeżyła go o 25 lat, cały ten czas poświęcając na działalność charytatywną.

Był cichym, małomównym facetem z prowincji – tak o 30. prezydencie Stanów Zjednoczonych mówili jego współpracownicy. On sam tak to skwitował: „Jeżeli nie będziesz nic mówić, nie będą wymagali, żebyś to powtarzał”. Rzeczywiście był oszczędny w słowach. W tym także w prezentacji swojego programu politycznego. Ten bowiem sprowadzał się do bardzo amerykańskiej zasady: „Zarabiaj pieniądze i pozwól na to innym”.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Geneza systemu dwupartyjnego w USA
Historia świata
Nie tylko Putin. Ukraina spaloną ziemią Stalina
Historia świata
Masakra w My Lai
Historia świata
Samolot z gumy i lotnik na sznurku. Odkrywcze projekty
Historia świata
Krzysztof Kowalski: Szukać trzeba do skutku