W 1935 r. na Zjeździe Niemieckich Chłopów Reichsführer SS Heinrich Himmler zapewniał swoich słuchaczy, że „wspólny i odwieczny wróg, jakim są Żydzi”, ponosi odpowiedzialność za „fatalną w skutkach kulturowych” siłową chrystianizację Sasów, za hiszpańską inkwizycję, wojnę trzydziestoletnią, a nawet za mroczne czasy polowań na czarownice. Himmler jak zwykle pomieszał historię, zapominając, że za chrystianizację Sasów odpowiadał akurat cesarz Karol Wielki. Ale chodziło o to, aby skojarzyć ze sobą wszystkie nieszczęścia z przyjęciem przez Germanów pewnych wzorców kulturowych o korzeniach judeochrześcijańskich.
Podczas przemówienia wygłoszonego 9 czerwca 1941 r. do oficerów Luftwaffe w Haus der Flieger stwierdził bez oporów, że eliminacja chrześcijaństwa z Niemiec jest równie ważna, jak każda batalia w wojnie, jest to bowiem „bitwa ideologii taka sama jak bitwa z Hunami w czasie wędrówki ludów czy bitwa w całej Azji Środkowej z islamem, gdzie w grę wchodziła nie tylko religia, ale też starcie ras”. Himmler był przekonany, że w „Wielkiej Germanii” nie może być miejsca na religię państwową o „typowo orientalnych cechach”. Ale SS miała być awangardą w pokonaniu chrześcijaństwa i przywróceniu starogermańskich wierzeń, a do tego mogła się przydać radykalna koncepcja dżihadu. Dla szefa Schutzstaffel proces „dechrystianizacji” był tożsamy z „germanizacją”.
Niektórzy historycy uważają, że po zwycięstwie Niemiec w II wojnie światowej zadaniem wielkiego muftiego miało być przygotowanie teologicznego gruntu pod ustanowienie islamu religią państwową Wielkich Niemiec.
Jednocześnie ten arogancki burzyciel starego porządku europejskiego przywiązywał ogromną wagę do tego, aby jego ludzie, podobnie jak on sam, wierzyli w Boga, którego nazywał starogermańskim określeniem Waralda – przedwiecznego stwórcy. Podczas spotkania z wyższymi oficerami marynarki w 1934 r. przekonywał, że ludzie rozumiejący proces selekcji naturalnej i oczyszczenia rasy są „wierzącymi w swojej najgłębszej istocie, ponieważ rozpoznają, że ponad nimi jest nieskończona mądrość”. „Teutonowie – jak podkreślił z naciskiem – mieli to cudowne wyrażenie: Waralda, czyli przedwieczne”. Widząc ironiczne uśmiechy na twarzach słuchaczy, dodał: „Możemy się spierać, jak je należy czcić i jak w ziemskich kategoriach może ono zostać rozłożone na kulty i różnorodność wierzeń”.
Himmler oczywiście nie chciał żadnej różnorodności. Jego marzeniem było ustanowienie jednolitej religii wojowników oddanych ojczyźnie i „wyższej sprawie” – takiego nazistowskiego kalifatu, w którym chrześcijaństwo, nauczanie Zaratustry, filozofia Konfucjusza, Buddy i innych wielkich przywódców religijnych zostaną zastąpione jedną doktryną teutońską, która gloryfikuje poświęcenie życia dla ojczyzny. Z tego powodu islam, mimo owych „orientalnych korzeni”, wydawał się Himmlerowi religią idealną dla SS i nowej germańskiej rasy. „Mahomet wiedział, że większość ludzi jest strasznie głupia i tchórzliwa – tłumaczył swojemu masażyście Felixowi Kerstenowi. – Dlatego obiecał po dwie piękne kobiety każdemu wojownikowi, który zabije wroga w czasie bitwy. Taki przekaz rozumie każdy żołnierz. Wiedząc, że czeka go tak cudowna nagroda po śmierci, nie będzie się bał entuzjastycznie oddać życie w walce. Możesz to nazwać prymitywnym myśleniem i śmiać się z tego, lecz jest w tym głęboka mądrość. Religia musi przemawiać do ludzi ich własnym językiem”.