Tylko Rosja i jej chińscy sojusznicy definiują ten wyraz inaczej niż reszta świata. Przekonują resztę ludzkości, że nie opisuje on napaści na Ukrainę. Jest to nonsens zaprzeczający oczywistym faktom i łacińskiej zasadzie sformułowanej przez „ojca prawa międzynarodowego”, XVII-wiecznego holenderskiego prawnika Hugo Grocjusza, że wojna to „stan, w jakim znajdują się ludzie toczący spór przy użyciu siły”.
Wbrew pozorom ten stan wcale nie wymaga spełnienia jakichś rygorystycznych warunków. Wręcz przeciwnie – to wojna jest całkowitym odrzuceniem wszystkich warunków i reguł współżycia. Trafnie podsumował ostateczny wymiar tego zjawiska pruski generał Carl Phillip Gottlieb von Clausewitz: „Wojna jest jedynie kontynuacją polityki innymi środkami”, a „pokój to jedynie zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami”. W myśl tej zasady gatunku homo sapiens to nieustanna wojna, przerywana mniej lub bardziej regularnymi interwałami pokojowej egzystencji.
Nie wiemy, czy rosyjska napaść na Ukrainę to już początek kolejnej wojny światowej. To będą mogły zdefiniować dopiero następne pokolenia. Pod warunkiem oczywiście, że w ogóle będą istnieć.
Wojna to nie tylko konflikt państw. Gdyby tak było, to nie istniałyby pojęcia wojen plemiennych, religijnych czy domowych. Antagonistami wcale nie muszą być regularne siły zbrojne, inaczej nie byłoby wojen partyzanckich, insurekcji czy wojen hybrydowych. Wojna to nie jest także żaden uregulowany prawnie konflikt. Przyjmuje się, że tylko wojna totalna nie uwzględnia jakichkolwiek praw chroniących przeciwników, ale tak naprawdę sama koncepcja masowego zabijania nieznanych sobie ludzi już sama w sobie ma wymiar ostateczny.
Czy wojna musi być wielkim konfliktem dużych społeczności? Też nie. Przecież na podstawie 27 szkieletów odkrytych w kenijskim Nataruk niedaleko Jeziora Turkana archeolodzy z Cambridge University ustalili, że miejsce to było polem pierwszej bitwy w dziejach ludzkości, a więc także zwieńczeniem najstarszej, naukowo potwierdzonej wojny między dużymi grupami ludzi.