Wyprawa z Malinowskim i wojenne losy Witkacego

„Zmagał się z traumą frontową i niechętnie powracał do chwil spędzonych w piekle nad Stochodem” – mówi Przemysław Pawlak, autor książki „Witkacy. Biografia”.

Publikacja: 27.03.2025 21:00

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Autoportret w gwardyjskim czaku, w mundurze paradnym”

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Autoportret w gwardyjskim czaku, w mundurze paradnym”

Foto: Muzeum Narodowe w Krakowie/ Wikipedia

Skąd pomysł Witkacego na udział w wyprawie Bronisława Malinowskiego? Czy była to ucieczka przed klimatem, jaki go otaczał po samobójstwie Janczewskiej? Czy przed sobą samym?

Malinowski zaproponował przyjacielowi wspólny wyjazd na kongres BAAS (British Association for the Advancement of Science) w 1914 r., żeby wyciągnąć go z głębin rozpaczy, by zająć go czymś po samobójstwie jego narzeczonej Jadwigi Janczewskiej. Prasa publikowała sensacyjne, irytujące błędami i przeinaczeniami doniesienia o tragedii. Stanisław Ignacy Witkiewicz miał, co prawda, zasadne pretensje do Karola Szymanowskiego (z którym prawdopodobnie Janczewska była w ciąży), a także do Bronisława Piłsudskiego, który miał się opiekować paniami pod nieobecność Stasia, ale przede wszystkim miał wyrzuty sumienia, że pokłócił się z Jadwigą i poszedł w góry na parę dni, a ona w tym czasie odebrała sobie życie. Sam potem miał myśli samobójcze, nie widział możliwości kontynuowania zwykłego spokojnego życia. Przed targnięciem się na nie powstrzymała go troska o ukochaną matkę.

Czytaj więcej

Pastelowy biznes w stolicy i w powiecie

Jak wyglądała ta podróż w świat?

Trwała długo i byłaby pewnie najwspanialszą przygodą i wspomnieniem w życiu Stasia, gdyby nie to, że nie potrafił się uwolnić od smutku po stracie narzeczonej. Wyruszyli z Malinowskim z Londynu najpierw do Folkestone, południowoangielskiego kurortu nad kanałem La Manche. Wsiedli na prom do Boulogne, a stamtąd szybką koleją dotarli do Paryża, gdzie zachwycali się metrem, zwiedzali m.in. Luwr i katedrę Notre Dame. Nocnym ekspresem dotarli do Marsylii i z tego portu wyruszyli w długą morską wyprawę przez Morze Śródziemne, Kanał Sueski, Morze Czerwone, Zatokę Adeńską, Ocean Indyjski. Podróż ta ciągnęła się Witkacemu niemiłosiernie. Żałoba i rozterki egzystencjalne odbierały mu wszelką radość. Cierpiał – podobnie jak Malinowski – na chorobę morską, z trudem znosił potworny upał. Pisał listy do rodziców i reportaż dla zakopiańskiej gazety. Na Cejlonie znalazł się na progu samobójstwa, chciał zażyć cyjanek. Jednocześnie była to podróż kształceniowa, zderzenie z zupełnie innymi kulturami, religiami, oszałamiająco różnobarwną przyrodą. Zwiedzał świątynie buddyjskie. Na Stachu malarzu tropiki zrobiły wielkie wrażenie – umieścił w nich akcję kilku sztuk teatralnych – np. „Metafizyka dwugłowego cielęcia” czy „Mister Price, czyli Bzik tropikalny” – przez kilka lat malował z pamięci pejzaże tropikalne.

Jakoś się do tej podróży przygotowywał? Uzupełniał wykształcenie?

Witkacy oficjalnie miał być rysownikiem i fotografem Malinowskiego podczas tej wyprawy – nie musiał się zatem specjalnie przygotowywać. Był na tyle oczytany i obeznany z wynikami najnowszych badań uczonych, że nie miał powodów do kompleksów. Od dziecka pasjonował się botaniką, geologią, astronomią, filozofią, matematyką i historią, znał kilka języków obcych. Wiedział, że nie będzie odstawał od innych uczestników kongresu.

Jakie miał relacje z Bronisławem Malinowskim? Byli kolegami dużo wcześniej.

Ich relację należy zdecydowanie określić jako przyjaźń. Byli dla siebie kimś znacznie ważniejszym niż kolegami. Znali się na wylot po latach spędzonych w Zakopanem i Krakowie. Mieli za sobą uwikłanie w uczuciową konstelację z Zofią Dembowską. Na pewno bywali o siebie zazdrośni, trochę rywalizowali, ale i dopingowali. Znali lęki, ograniczenia i talenty drugiego. Bronio udowodnił, jak bardzo mu zależało na Stachu, w najgorszej chwili – gdy na szali znalazło się życie przyjaciela niemogącego sobie poradzić ze smutkiem i poczuciem winy. Wymyślił, zorganizował ten ich wspólny wyjazd i namówił Stasia, co nie było łatwe.

Czytaj więcej

„Witkacy. Biografia”: Celem tego spaceru są zaświaty

Dochodziło do kryzysów?

Malinowski był hipochondrykiem skupionym na swoich lękach, uprzedzeniach i ambicjach. Stach owładnięty rozpaczą nie potrafił się ani przejąć, ani zachwycić tym, co oglądali wspólnie i przeżywali. To były dwie wielkie indywidualności. Musiało dochodzić do spięć. Na podstawie tekstów powieści Witkiewicza domniemywa się czasem, że mieli z Broniem jakieś eksperymentalne intymne zbliżenie, ale to spekulacje.

Jak się rozstali? Malinowski na wyspy Trobrianda popłynął sam.

Wybuch I wojny światowej zastał ich w Australii. Stach był poddanym rosyjskim, Bronio – austriackim. Znaleźli się bez swojej woli – ze względu na ówczesne obywatelstwa – po różnych stronach politycznej barykady. Witkiewicz targany niepokojem o los rodziców – ojca nad Adriatykiem i matki pozostawionej bez opieki w Zakopanem – postanowił wrócić do Europy. Szokujące dla całego cywilizowanego świata doniesienia prasowe i telegraficzne o bestialstwie Niemców znęcających się nad ludnością cywilną w Kongresówce, o zniszczeniu Kalisza, mordowaniu bezbronnych, bombardowaniu i burzeniu całych miast wpłynęły na decyzję Witkiewicza. Uznał, że człowiek honoru nie może ramię w ramię z pruskimi barbarzyńcami iść na wojnę. Postanowił zaciągnąć się do armii rosyjskiej. Stwierdził, że w ten sposób może się na coś przydać, w tych dniach i tak nie widział sensu dalszego życia. Służba wojskowa wydawała mu się jedynym rozwiązaniem. Dla Bronia najważniejsze pozostały akademicka kariera i badania naukowe. Stosunek do wojny, osobistej odpowiedzialności i powinności w jej obliczu podzielił przyjaciół. Pokłócili się w trakcie zwiedzania Australii, już po oficjalnym zakończeniu obrad kongresu BAAS, każdy wyruszył w swoją stronę. Jednak już w czasie powrotnego rejsu Witkiewicz zaczął pisać listy do Malinowskiego, analizował ich rozmowy, ciężko mu było zrezygnować z tej przyjaźni.

Czy stoi za tym jakaś tajemnica?

O tyle tylko, że bazujemy na strzępach informacji, listach, które też w jakimś stopniu są zawsze kreacją wizerunku. Nie mamy dostępu do przeszłych wydarzeń ani do umysłów.

Co się wydarzyło po powrocie Witkacego do Europy? Jak trafił do Petersburga?

Na statku Morea przepłynął z powrotem przez Kanał Sueski. W Aleksandrii zamierzał znaleźć bank i konsulat. Został jednak zatrzymany przez brytyjskich mundurowych pod zarzutem… szpiegostwa na rzecz Niemiec. Przez półtorej godziny musiał tłumaczyć, że nie jest Albrechtem Penckiem, profesorem geografii z berlińskiego uniwersytetu w Berlinie, posądzanym o sporządzanie map wybrzeża dla wrogiego wywiadu. Gdy wreszcie udowodnił swą tożsamość, wybrał się w górę Nilu przez Kair do Gizy. Spełnił dziecięce marzenie – stanął pod Sfinksem i piramidami. Z Egiptu przez Morze Śródziemne i Egejskie popłynął do Pireusu. Po zakrapianej kolacji z uczestnikiem australijskiego kongresu, kompanem w podróży powrotnej, Aleksandrem Nieczajewem, psychologiem, pionierem pedagogiki eksperymentalnej, poszli używać ciepłego wieczoru. W „Pożegnaniu jesieni” Witkiewicz opisał to tak: „[Atanazy] nie wytrzymał i poszedł do jakiegoś bajzlu dla wyższych oficerów marynarki, i tam bawił się wcale dobrze z jakąś zwyczajną Żydóweczką aż z Kiszyniowa, i rozmawiał z nią »istotnie« o niwelizmie i problemie semickim w ogóle”. Na ostatni etap rejsu, do Salonik, załapali się w ostatniej chwili. Tutaj zeszli na ląd. Czekał ich przejazd koleją przez Grecję, Bułgarię i Rumunię. Napięcie w regionie rosło, skłócone mocarstwa dążyły do przejęcia kontroli nad cieśninami czarnomorskimi. Przekroczyli w końcu granicę Rosji i zatrzymali się w Odessie. Tam dostali się do pociągu jadącego do Moskwy. Turcja przystąpiła do wojny ostrzałem portów rosyjskich nad Morzem Czarnym 16 października. Dzień wcześniej Witkacy dotarł do carskiej stolicy. Od półtora miesiąca nazywała się już Piotrogród, nie Petersburg.

Wstąpił do wojska i szybko został ranny w bitwie nad Stochodem. Był kilka dni bez pomocy lekarskiej. To było ciężkie doświadczenie?

Nie był ranny, nie był bez pomocy lekarskiej. To są bzdury powiedziane wiele lat temu przez ludzi, których tam wtedy nie było, słabo w ogóle znali Witkacego, a udzielali wywiadów m.in. Joannie Siedleckiej, która tych plotek nie zweryfikowała. Tak do dzisiaj pokutują zupełne nieprawdy i zmyślenia. Dementował je już Krzysztof Dubiński i wielu witkacologów.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Autoportret z samowarem”, 17 lutego 1917 r.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Autoportret z samowarem”, 17 lutego 1917 r.

Foto: pinakoteka.zascianek / Wikimedia Commons

W bitwie nad Stochodem, w połowie lipca 1916 r., pośród bagien, gór trupów porosłych już trawą i rannych kolegów zawodzących o pomoc, po godzinie natarcia oddział prowadzony przez Witkiewicza zdobył wieś, trzy karabiny maszynowe, moździerz, różne inne trofea, wziął jeńców. Stach działał jak automat, był w szoku, jak większość żołnierzy tam, ale dalej wydawał rozkazy, działał odruchowo. Robił po prostu wszystko, czego uczył się przez kilkanaście miesięcy szkolenia i służby, ogłuszony wybuchami, strzelaniną i rzezią wokół. Zebrał pozostałych przy życiu podkomendnych, by przedrzeć się z powrotem na pozycje. W kronice pułkowej dyżurny oficer zanotował: „powodzenie to było opłacone wielkimi stratami”. Stach po szturmie pozostał w szeregu, czyli dowodził aż do bezpiecznego zejścia w okopy. Żołnierzy przygniatała świadomość, że żyli nadal tylko dzięki przypadkowi – gdyby zrobili krok w inną stronę, mogli już nie żyć albo leżeć na polu bitwy bez kończyny, wrzeszcząc w malignie. Ogarniało ich nieznane wcześniej zmęczenie. Witkiewicz wiedział, że musi zrobić wszystko, by nie wrócić na front. Komisja lekarska przy punkcie ewakuacyjnym stwierdziła u niego objawy nerwicy urazowej. W kwestionariuszu wpisali „kontuzjowany”. Dziś powiedziano by, że cierpiał na zespół stresu pourazowego.

Po bitwie trafił do Moskwy.

Nie. 19 lipca opuścił swój pułk, najpierw pieszo, potem pociągiem ewakuacyjnym przez Łuck do Piotrogrodu. 28 lipca trafił do lazaretu lejbgwardii Pawłowskiego Pułku przy batalionie zapasowym. Panie wprowadzały tam totalne rozprężenie. Rekonwalescenci pozwalali sobie na niewiele mniej niż w zamtuzach. Stach wynajął kwaterę przy ulicy Furmanowskiej, a do szpitala przychodził co jakiś czas, coraz rzadziej. Lekarze zalecali elektrowstrząsy, masaże, kąpiele wodne i błotne. Pułkownik Potocki złożył wniosek o nadanie Witkiewiczowi za męstwo Orderu św. Anny IV klasy, dołączył świetną opinię o podporuczniku i załatwił mu trzymiesięczny urlop zdrowotny. 10 sierpnia awansowano Stacha na porucznika. Medykom nieustannie mówił, że po strasznych przeżyciach w boju cierpi na bezsenność, apatię i zmienność nastroju. W końcu 9 września lekarze stwierdzili jego gotowość do ponownej służby. Udało mu się jednak uzyskać urlopy i zwolnienia: miesięczne od 23 listopada 1916 r., tygodniowe w połowie lutego i na prawie cały kwiecień do 6 maja 1917 r. Na front nie wrócił. Czas spędzał w towarzystwie polskich artystów i literatów, licznych w Piotrogrodzie i Moskwie po zajęciu Warszawy przez Niemców. W koszarach zdarza się dla zarobku portretować kolegów oficerów. Jednym z najchętniej odwiedzanych przez Witkacego miejsc stała się Polska Kawiarnia Udziałowa przy ulicy Dumskiej. Natomiast z Tadeuszem Micińskim zwiedzał wspaniałe galerie nowoczesnego malarstwa, założone przez Szczukina i Morozowa. Pojechał też na Ukrainę do Karola Szymanowskiego, z którym się pogodził. Brał udział w wystawach malarstwa polskiego w Piotrogrodzie. Napisał też pierwszą w życiu, opublikowaną recenzję teatralną z „Upiorów” Ibsena – benefisu Zenona Choroszczy. W czerwcu 1918 r. wraz z innymi Polakami wagonem towarowym wypakowanym dobytkiem, w tym obrazami i rękopisami, wyruszył przez Psków i tymczasową granicę – jeszcze wciąż niemiecko-rosyjską – do Warszawy.

Mamy jakieś świadectwa jego losów w pierwszych miesiącach rewolucji?

Stach i jego najbliższe otoczenie dostrzegało powtarzalność przewrotów, które wynoszą do władzy coraz to inne grupy, szybko zapominające o głoszonych wartościach i postulatach, siejące zniszczenie i śmierć. Komentując wydarzenia w piotrogrodzkim domu przy Oficerskiej, Witkacy, Leon Reynel, Stefan Kiedrzyński i Stefan Aubac byli zgodni – dobrze znali dzieje Europy od rewolucji francuskiej, nie mieli złudzeń. Na podstawie badań historyka wojskowości Krzysztofa Dubińskiego („Wojna Witkacego, czyli kumboł w galifetach”, Iskry, Warszawa 2015) wiemy, że po wybuchu rewolucji i likwidacji dotychczasowych szarż w armii żołnierze pozytywnie zweryfikowali Witkiewicza. Jako jeden z niewielu oficerów cieszył się po prostu opinią porządnego i uczciwego człowieka, nie był okrutnym dowódcą. Dlatego mógł się czuć relatywnie bezpiecznie. Nie musiał się ukrywać, ale też nie miał ani ochoty, ani powodu brać udziału w dalszych działaniach militarnych. Sam później pisał, że rewolucję październikową obserwował jakby z loży, czyli jako widz, bezpośrednio niezaangażowany w krwawy i barbarzyński jej przebieg. Naprawdę interesowała go już wtedy tylko jego działalność artystyczna i pisarska. Tworzył zręby swojego systemu ontologicznego i teorii Czystej Formy.

Czy w istocie został bolszewickim komisarzem?

Nie.

Czy flirtował z komunistami?

Nie.

Zostawił na ten temat jakieś świadectwa?

Nie.

Dlaczego swoje losy wojenne uznawał za wstydliwe?

Nie uważał ich za wstydliwe. Ewidentnie natomiast zmagał się z traumą frontową i bardzo niechętnie powracał do chwil spędzonych w piekle nad Stochodem. Podobnie zresztą jak większość weteranów wojen czy więźniów obozów – nie znajdował, być może, języka do opisu tak dehumanizujących doświadczeń.

Czytaj więcej

Witkacy i Bartók na ratunek komunie

W jaki sposób bolszewizm wpłynął na jego postrzeganie świata?

Po rewolucji lutowej ówczesny przyjaciel Witkacego, Stefan Kiedrzyński, dał w polskiej prasie upust ich sceptycyzmowi wobec haseł sprawiedliwości społecznej głoszonych przez szarlatanów rosyjskiej rewolucji: „Jest to w danym wypadku tak samo możliwe, jak wynalezienie eliksiru wiecznej młodości lub stworzenie żywego człowieka z chemicznych preparatów. […] Wprawdzie alchemicy próbowali uczynić te cuda, lecz były to tylko eksperymenty, które zdobyły im miano szarlatanów. I tu również eksperymenty są możliwe – a nawet niepodobna przypuszczać, aby ich nie było. Rosja znalazła się jak chory człowiek w rękach fanatycznych znachorów, wierzących w mądrość swojej nauki” [S. Kiedrzyński, „Bez aneksji i kontrybucji”, „Głos Polski” 1917, nr 25 (28 VI), s. 8]. „Czyż przy rządach partii Jedności i Postępu nie odbywały się tradycyjne, ulubione przez zdetronizowanego sułtana, rzezie Ormian? A teraz? Czyż nie donoszą z Palestyny, że z wiedzą rządu tureckiego czerń urządza pogromy Żydów? […] Można śmiało przypuszczać, że Niemcy, gdyby nawet otrzymały ustrój republikański, będą same bardziej skłonne do militaryzmu niż inne narody, a Rosja Republikańska, nim się stanie silnym organizmem państwowym, przez długie lata będzie areną wojującego doktrynerstwa i najskrajniejszych nihilistycznych haseł, które naród, nieprzyzwyczajony do budownictwa państwowego życia, będzie zawsze uważał za dalszy ciąg rewolucji, mającej dopiero ofiarować mu wolność istotną” [S. Kiedrzyński, „Wielkie hasła”, „Głos Polski” 1917, nr 19–20 (17–24 V), s. 5–6].

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Walka” – obraz olejny na płótnie z 1920 r.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, „Walka” – obraz olejny na płótnie z 1920 r.

Foto: Muzeum Narodowe w Kielcach

Identyczne stanowisko do końca życia zajmował Witkiewicz. Tłem powieści i dramatów uczynił bezsensowne przewroty i wszystkie wyszydził w „Szewcach”. W „Pożegnaniu jesieni” komuniści stali się niwelistami, a cechy Lenina otrzymał Sajetan Tempe. W „Bezimiennym dziele” grabarz Girtak ogłosił: „My stworzymy prawdziwy raj na ziemi bez żadnych wodzów i bez pracy! My! Jednolita, szara, lepka, śmierdząca, potworna masa…”. Do wydarzeń oglądanych w Piotrogrodzie Witkacy odniósł się wprost w swoich artykułach z lat 30. XX w.: „Te wielkie idee wolnościowe, począwszy od rewolucji francuskiej aż do Wielkiej Wojny, mamiły swą pozorną prostotą mózgi wszystkich krótkowzrocznych idealistów, aż póki życie nie wykazało czarno na białym, że są one tylko pierwszym przybliżeniem, poza którym kryje się całe morze nowych komplikacji i możliwości znęcania się jednych ludzi nad drugimi” [S.I. Witkiewicz, „O wstrętnym pojęciu niezrozumialstwa”, „Przegląd Wieczorny” 1927, nr 143 (25 VI), s. 4]. Witkacy uważał, że rewolucja radziecka – „ten na fantastycznie wielką skalę zrobiony eksperyment” – urąga ludzkiej inteligencji i godności. Społeczeństwo stało się w jej wyniku zabawką targaną przez ślepe siły zbiorowości. Był to jego zdaniem też początek końca epoki zakłamanej demokracji. Źródło sił, które rozpętały to piekło, dostrzegał w kapitalizmie: „Rozwydrzył, a następnie zorganizował dla swych własnych celów sztuczne narodowe nienawiści, wywołując bezpłodną wojnę, która tylko zrujnowała świat cały, dając w zamian minimum przesunięcia w kierunku spełnienia idei wolnościowych, tak narodowych jak społecznych, w których teoretycznie pławiły się pięknoduchy wieku XIX” [S. I. Witkiewicz, „Odpowiedź i spowiedź”, „Linia” 1931, nr 3 (XI–XII), s. 80].

Czy jest oczywisty związek między jego doświadczeniami w Rosji sowieckiej i wrześniem 1939 r., kiedy popełnia samobójstwo? Czy to legenda i literatura?

Wiele czynników nałożyło się na jego kondycję i przyczyniło do ostatecznej decyzji Witkacego. Chyba po prostu nie miał ochoty brać udziału w kolejnej dziejowej rzezi, teatrze wojny, w powtarzającej się od tysięcy lat paranoi ludzkiego gatunku. Był potwornie zmęczony okropną, wielodniową, wrześniową wędrówką w upale. Może to była rozpacz, a może chciał zaprotestować i uciec spod miażdżących kół historii? Nie mógł znieść myśli, że jego ukochanej Czesławie Korzeniowskiej stałaby się krzywda, że musiałby na to patrzeć. Ze wszystkich stron nadciągało niebezpieczeństwo – brunatne i czerwone masy, które niosły zniszczenie i upadek znanego wszystkim świata. Odwodniony organizm odmawiał posłuszeństwa, dziąsła go bolały od niedopasowanej protezy, stawy i nerki coraz gorzej pracowały. W tym stanie widział wszystko w jeszcze czarniejszych barwach niż zwykle. Nie chciał być niedołężnym, nędznym, biernym świadkiem… Chciał sam zdecydować o okolicznościach swojej śmierci.

Skąd pomysł Witkacego na udział w wyprawie Bronisława Malinowskiego? Czy była to ucieczka przed klimatem, jaki go otaczał po samobójstwie Janczewskiej? Czy przed sobą samym?

Malinowski zaproponował przyjacielowi wspólny wyjazd na kongres BAAS (British Association for the Advancement of Science) w 1914 r., żeby wyciągnąć go z głębin rozpaczy, by zająć go czymś po samobójstwie jego narzeczonej Jadwigi Janczewskiej. Prasa publikowała sensacyjne, irytujące błędami i przeinaczeniami doniesienia o tragedii. Stanisław Ignacy Witkiewicz miał, co prawda, zasadne pretensje do Karola Szymanowskiego (z którym prawdopodobnie Janczewska była w ciąży), a także do Bronisława Piłsudskiego, który miał się opiekować paniami pod nieobecność Stasia, ale przede wszystkim miał wyrzuty sumienia, że pokłócił się z Jadwigą i poszedł w góry na parę dni, a ona w tym czasie odebrała sobie życie. Sam potem miał myśli samobójcze, nie widział możliwości kontynuowania zwykłego spokojnego życia. Przed targnięciem się na nie powstrzymała go troska o ukochaną matkę.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Pastelowy biznes w stolicy i w powiecie
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia Polski
W Ciepielowie upamiętnieni zostaną zamordowani Polacy, którzy pomagali Żydom
Historia Polski
Liberałowie, czyli Polskę trzeba było zmienić. Debata w rocznicę śmierci Mirosława Dzielskiego
Historia Polski
Jak budowano w Polsce kapitalizm
Materiał Partnera
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Historia Polski
Akcja pod Arsenałem bez legendy
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście