Historia PRL. Jak Polacy pili w pracy

Nie tylko wyjazdy integracyjne czy grzybobrania w PRL-u wiązały się z tęgą popijawą. Normalny dzień w pracy też nie musiał być na trzeźwo i często nie był.

Publikacja: 13.12.2024 04:41

W miastach i miasteczkach można się było napić, kupując alkohol w tzw. budkach z piwem

W miastach i miasteczkach można się było napić, kupując alkohol w tzw. budkach z piwem

Foto: nac

Na wołomińskiej stacji PKP jest tłoczno. Dochodzi 6.05. Za chwilę na peron wjedzie pociąg relacji Małkinia–Warszawa Wileńska, który zawiezie do pracy mieszkających blisko stolicy robotników, a także chłoporobotników łączących pracę w zakładach z obowiązkami na niewielkich gospodarstwach rolnych. Pociąg w połowie lat 80. XX w. jest w zasadzie jedynym środkiem transportu, nikt jeszcze nie bierze pod uwagę, że można dojechać do fabryki samochodem. Powód jest prozaiczny – mało kto nim dysponuje.

W pociągu wszystkie miejsca siedzące są zajęte. Znużeni mężczyźni grają w karty i mimo zakazu palą papierosy, zazwyczaj bez filtra. Wydaje się, że nikomu to nie przeszkadza. Kobiety przysypiają. Kilka babin z charakterystycznie zawiązanymi tobołami wiezie do miasta produkty spożywcze. Z pak widać wystające pokrywki baniek z mlekiem i fragmenty kartonowych foremek z jajami. Tobołki pachną kiełbasą i mięsem, a cały pociąg kiepskim tytoniem, zastarzałym potem i przetrawionym alkoholem.

Na pomoście łączącym przedziały też sporo podróżnych. Nie przeszkadza to dwóm mężczyznom o ściągniętych, zmęczonych twarzach w degustacji wódki czystej z czerwoną kartką. Jeden z nich sprawnie odbija flaszkę i – jak zapisał w dzienniku Kazimierz Orłoś – „na ogół piją prosto z butelki – są tacy, którzy wlewają sobie do gardła i nawet grdyka im nie drgnie”. Każdy z podróżnych złapał po jednym długim łyku i flaszka została opróżniona. Odprężyli się. Twarze się rozprostowały, pojawiło się zadowolenie, nieśmiałe uśmiechy, rozmowa. Jeszcze tylko zapalić po długim klubowym. Zaraz pociąg wjedzie na Dworzec Wileński i trzeba będzie pędzić do roboty.

Czytaj więcej

Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL

Nasi degustatorzy to niejedyni, którzy wzmacniali się przed pracą. Jeśli ktoś nie był przygotowany, wszak o 6 rano wódkę można kupić jedynie na tzw. mecie, ma jeszcze szansę na „setkę” w przejściu podziemnym. Nie taką, do jakich przyzwyczaił nas dzisiejszy przemysł alkoholowy, ale bliską standardom Bazaru Różyckiego. W przejściu bowiem można kupić... wódkę na szklanki. Starsze kobiety, na których twarzach widać lata doświadczeń nie tylko alkoholowych, w blaszanych nakrytych dyktą koszach na śmieci ukrywają butelki. Potrzebujący podaje odliczone pieniądze, a sprzedawczyni na zaimprowizowanym stole napełnia brudną szklankę – jeden pije po drugim, nie ma jak umyć naczynia. Szybkie odchylenie głowy, wódka wlewa się do żołądka, papieros popularny i można biec do obowiązków służbowych. Bo jak to mówią budowlańcy: „po szklanie i na rusztowanie”.

Ze mną się nie napijesz? Jak Polacy pili w zakładach pracy?

Piło się nie tylko w drodze do pracy, ale także w drodze z pracy. Ten drugi sposób był często kontynuacją zdarzeń, które rozpoczęły się w trakcie obowiązków zawodowych. „Zwyczaj świętowania uroczystości, które można by określić jako »zakładowe« [...], upowszechniał się od lat pięćdziesiątych – pisze w pracy „Z historii pijaństwa w czasach PRL. »Peerelowskie« wzory picia alkoholu” historyk prof. Krzysztof Kosiński z Instytutu Historii Polskiej Akademii Nauk. – Apogeum tego zjawiska to lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte [...]. Do uroczystości »zakładowych« można zaliczyć popularne imieniny, awanse, przeniesienia, odznaczenia, Dzień Kobiet, a przede wszystkim dzień wypłaty. Świętowanie tych okazji zaczynało się przeważnie jeszcze w czasie pracy, a następnie przenosiło się poza miejsce pracy – do lokalu, mieszkań, hoteli robotniczych czy ustronnych miejsc”.

W zakładach przemysłowych upowszechnił się także zwyczaj „stawiania” majstrowi, opijania pierwszej wypłaty, wkupywania się do społeczności robotników. Oczywiście alkohol dostarczał fundator, który chciał się stać częścią robotniczej społeczności. Zdaniem prof. Krzysztofa Kosińskiego, wywodziły się te zwyczaje z dawnej tradycji cechowej. „Przy czym dawne rytuały zatracały symboliczne znaczenie, ulegały uproszczeniu, wpisując się w powszechne pijaństwo”. Według historyka w latach 50. XX w. piło się po fajrancie. Dopiero lata 70. i 80. zatarły granicę między tym, co w pracy i po pracy. „Czterej panowie w kombinezonach prowadzili ożywioną pogawędkę, przerywaną stuknięciami łopatą o brzeg chodnika, którym od niedawna można już bezpiecznie przejść do przystanku tramwajowego – pisał w felietonie z 1970 r. Władysław Kopaliński. – Dokładnie o godzinie jedenastej czterdzieści dwaj z nich odeszli w kierunku sklepów, a dwaj pozostali zabrali się ostro do kopania. O godzinie jedenastej pięćdziesiąt pięć robota uległa przerwie: tamci dwaj wrócili z butelkami wina i piwa. Po wypiciu wszyscy zniknęli z mego pola widzenia, pozostawiając narzędzia pracy. Jak się okazało, spali oni w krzakach do godziny piątej. Myślę jednak, że ich przyjście i wyjście z pracy stwierdzone zostało i odnotowane w odpowiednich rubrykach. Formalnie więc praca nad uporządkowaniem otoczenia osiedla wre”. Trochę im się tylko przerwa śniadaniowa przedłużyła.

Często „symboliczna lampka alkoholu” była oficjalną częścią obchodów uroczystości w zakładach pracy. Na te przyjęcia alkohol kupowały działy socjalne. Jak podaje miesięcznik „My Company Polska”: „Z okazji Dnia Hutnika w Hucie im. Nowotki w Ostrowcu Świętokrzyskim w 1985 r. zakupiono »650 butelek wódki i 20 brandy«. W 1985 r. szacowano, że przedsiębiorstwa państwowe oficjalnie kupiły alkohol za 13 mln zł, a urzędy i organizacje społeczne – za 9,8 mln”.

Czytaj więcej

W socjalizmie cudów nie ma

Wielkim zwolennikiem świętowania w pracy był Edward Gierek, do czego przyczyniła się zapewne tradycja górniczych biesiad, karczm piwnych, natomiast słynący z abstynencji Wojciech Jaruzelski potępiał ten sposób konsumpcji.

Warto dodać, że wśród robotników istniał dość silny przymus uczestniczenia w piciu alkoholu. Osoby wstrzymujące się od picia szykanowano i uważano za niepewne. Wszyscy przecież wiedzieli, że „kto nie pije, ten donosi”. Natomiast osoby wykazujące się „mocną głową” i ciągłym pragnieniem były traktowane jako swoje i mogły liczyć na wsparcie kolegów. „Majster Krata potrafi sam wypić półtora litra wódki. I jeszcze chodzi […]. Kiedyś założył się, że wypije skrzynkę wina – 20 butelek – i będzie popijał piwem. Wypił podobno, ale wtedy nie mógł chodzić” – przytaczał pijackie rekordy z pracy w zakładzie produkcji mas bitumicznych w Ignacowie pod Piotrkowem Kazimierz Orłoś.

Wypijmy bruderszaft

Dużym świętem w zakładzie były popularne imieniny. Pracownicy wcale nie musieli świętować ich pokątnie, a często mogli nawet liczyć na udział w przyjęciu przedstawicieli kadry kierowniczej. W końcu dyrektor też człowiek i wypić lubi.

W jednej ze swoich prac Kosiński przytacza spisany przez Ośrodek Naukowo-Badawczy SKP przebieg imprezy imieninowej na budowie: „Było Kazimierza. Popracowaliśmy do dwunastej. Potem umyliśmy się, przebrali i zaczęli obchodzić imieniny. Było nas pięciu, w tym dwóch solenizantów. Kazimierze zaprosili nas do pakamery. Wódka była przygotowana. Kazimierze przynieśli ją z domu: 3 i 1/2 litra spirytusu z sokiem i litr czyściochy. Zakąska była przeciętna. Pililiśmy około pięciu godzin. Około piętnastej Waldkowi film się urwał, wymiotował. Ja też poczułem się bardzo pijany. Opowiadaliśmy sobie kawały, rozmawialiśmy o kobietach. Potem wszyscy zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego”. Według Kosińskiego imieniny były przykładem święta, które wręcz należało uczcić w miejscu pracy i to one unieważniały „granicę między przestrzenią życia prywatnego a przestrzenią oficjalną”.

Okazją do masowej libacji był dzień wypłaty zwany pieszczotliwie dniem Matki Boskiej Pieniężnej. Problem był tak masowy, że w latach 50. XX w. podjęto nawet nieudaną próbę wprowadzenia prohibicji w te dni. Z badań OBOP przeprowadzonych w 1968 r. wynikało, że wypłatę oblewa 73,5 proc. mężczyzn pracujących fizycznie. Kobiety brały udział w procederze osiem razy rzadziej. W 1968 r. w gazecie Kraśnickiej Fabryki Wyrobów Metalowych pojawił się reportaż opisujący przebieg tego „świątecznego” dnia: „Godzina 14.55–15.30. Pod bramą fabryczną gromadzą się żony i matki, które liczą, że zdołają odciągnąć męża czy syna, zanim rozpocznie się libacja. Tylko niektórym się udaje. Godz. 15.00–16.00. W pobliżu kiosku piwnego gromadzi się coraz więcej robotników. Już widać pierwszych zaprawionych. [...] Godz. 22.30. Idą jak cienie, ledwo trzymając się na nogach. Słychać rozlegające się z różnych stron śpiewy. Z otwartych okien dochodzą aż tutaj słowa głośnej rozmowy, brzęk kieliszków i niemilknące toasty. Godz. 23.00. Z restauracji »Stylowa« wychodzą ostatni goście. Słychać podniesione głosy. Nagle krzyk. Jakieś ciało pada na chodnik”.

Historia picia alkoholu w czasach PRL. Ważny element budżetu państwa

W 1961 r. do ochrony zakładów pracy została powołana straż przemysłowa. Według danych zebranych przez Kosińskiego i umieszczonych w książce „Historia pijaństwa w czasach PRL”, „w latach 1976–1980 Straż Przemysłowa – średnio w każdym roku – zatrzymywała na terenie zakładów ok. 21,5 tys. nietrzeźwych pracowników, kolejnych 5 tys. spisywała »za zakłócanie porządku publicznego« wskutek nadużycia alkoholu, nie dopuszczała do podjęcia pracy ok. 20 tys. pijanych pracowników, konfiskowała alkohol 7,2 tys. osobom”. Jej skuteczność budziła jednak wątpliwości, bo koledzy kryli nietrzeźwych współpracowników, strażnicy odwracali wzrok, a próby wniesienia alkoholu na teren przedsiębiorstwa musiały być w jakiś sposób sformalizowane, ponieważ we wszystkich większych instytucjach przemysłowych funkcjonowały tzw. mety. „Pracownicy Stanisław Cz. i jego siostra Maria, a także Barbara S. na terenie fabryki zrobili sobie melinę. Dostarczają tyle wódki, na ile jest zapotrzebowanie. Handlem wódki zajmuje się też Mirosław A., wcześniej zwolniony z pracy za notoryczne pijaństwo” – przytacza donos pracownicy Huty Zawiercie do KC PZPR „My Company Polska”.

Dostęp do alkoholu w miejscu pracy był stosunkowo łatwy. Istniały jednak takie miejsca, gdzie jego dostępność była prawie nieograniczona. „Gdy pracowałam w Pollenie Warszawa – opowiada mi pani Kazimiera, emerytowana pracownica nieistniejącego już przedsiębiorstwa na Szwedzkiej – raz albo dwa razy w tygodniu przywozili nam beczki ze spirytusem do produkcji perfum. Wówczas prawie wszyscy mężczyźni i część kobiet byli podpici. Nikt specjalnie nie kontrolował strat. Później, gdzieś pod koniec lat 70., zaczęło się mówić o trzeźwości i dyrekcja zakładu podjęła decyzję o zabezpieczeniu beczek. Specjalna komisja dodawała do nich aromat niezapominajek. W dni dostawy oddech połowy załogi miał nutę kwiatową”.

Społeczny Komitet Przeciwalkoholowy (SKP) oceniał w 1977 r., że pod wpływem alkoholu pracuje około 70 tys. osób, nie licząc tych na kacu. Instytuty Filozofii i Socjologii PAN wykazały, że „alkohol w różnych formach zakłóca pracę 40 proc. robotników zatrudnionych w podstawowych działach produkcyjnych. Szacowano, że każdego dnia ok. 3 proc. robotników w dużym zakładzie znajduje się w stanie nietrzeźwym. Nadal wyróżniali się budowniczowie: u 34,3 proc. wśród poddanych badaniu stwierdzono mniejsze lub większe ślady alkoholu we krwi”.

Czytaj więcej

Plagi PRL-u

Instytut Psychiatrii i Neurologii przeprowadził badanie w Hucie Warszawa w latach 1976–1979. Oszacowano, że „codziennie ok. 1200 pracowników przystępowało do pracy z alkoholem w organizmie, a 400 piło alkohol w pracy”. Naukowcy oceniali, że 7 proc. pracowników (800–900 osób) powinno poddać się natychmiast terapii odwykowej, a u kolejnych 30 proc. „stwierdzono nadużywanie alkoholu oraz różnorodne zaburzenia somatyczne pojawiające się jako następstwo zatruwania się alkoholem”.

Według prof. Krzysztofa Kosińskiego budżet Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej był uzależniony od wpływów pochodzących ze sprzedaży alkoholu. „Wpływy ze sprzedaży alkoholu w połowie lat 50. stanowiły około 11 procent budżetu, w 1960 r. – ok. 9 proc., w 1970 r. – ok. 11,5 proc., w 1975 r. – ok. 12,5 proc., a w 1980 r. przekroczyły 14 procent”. Władza zapewniała, że z alkoholem chce walczyć, ale nie pokazywały tego statystyki spożycia. W 1938 r. statystyczny obywatel II RP wypijał 1,5 l czystego alkoholu, a pierwszych latach powojennych, mimo celowego rozpijania przez Niemców, ok. 2,2 l. Do tego należy doliczyć samogon produkowany w niezliczonej ilości bimbrowni (tylko w 1946 r. wykryto ich 28 tys.). Potem konsumpcja już tylko rosła. W połowie lat 50. przekroczyła 3 litry rocznie, po dziesięciu latach – 4 litry, a na początku lat 70. – 5 litrów. Pod koniec lat 70. Polacy wypijali 300 mln litrów, co dawało 8,6 litra na statystycznego Polaka. To plasowało nas w czołówce Europy. „Pod względem ilości wypijanej wódki Polska znalazła się w światowej czołówce, ustępując jednakże Związkowi Sowieckiemu, gdzie na statystycznego mieszkańca przypadało jej dwa razy więcej” – pisze prof. Krzysztof Kosiński.

Na wołomińskiej stacji PKP jest tłoczno. Dochodzi 6.05. Za chwilę na peron wjedzie pociąg relacji Małkinia–Warszawa Wileńska, który zawiezie do pracy mieszkających blisko stolicy robotników, a także chłoporobotników łączących pracę w zakładach z obowiązkami na niewielkich gospodarstwach rolnych. Pociąg w połowie lat 80. XX w. jest w zasadzie jedynym środkiem transportu, nikt jeszcze nie bierze pod uwagę, że można dojechać do fabryki samochodem. Powód jest prozaiczny – mało kto nim dysponuje.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Kobiety w dobie PRL-u
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia Polski
Krzysztof Kowalski: Żeby WRON-a zdechła!
Historia Polski
Marszałek kryminalista. Historia Michała Roli-Żymierskiego
Historia Polski
Stan wojenny: wspomnienie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia Polski
Stan wojenny: ostrożnie z jednoznaczną oceną!