Niemal w tym samym czasie, kiedy oddziały Żółkiewskiego zajmowały Kreml, pod Smoleńskiem rozgrywały się równie ważne wydarzenia. Do królewskiego obozu zjechało kolejne już poselstwo z Moskwy – tym razem można je było śmiało określić jako wielkie poselstwo. Jego skład został uzgodniony z hetmanem, a na czele stali sygnatariusze sierpniowego porozumienia. Polacy i Litwini byli zdumieni. W samym kierownictwie poselstwa znalazło się pięćdziesięciu dostojników, a łącznie składało się ono z 1246 osób świeckich i duchownych oraz czterotysięcznej służby. Była to reprezentacja „całej ziemi ruskiej” i poniekąd „mały sobór ziemski” występujący w imieniu wielkiego Soboru. Wewnątrz delegacji potężnie się gotowało. Michaił Sałtykow-Morozow, jeden z największych stronników króla, przekonywał posłów, aby „we wszystkim zdali się na wolę królewską” i uznali za cara Zygmunta III. W opozycji do takiego stanowiska stał Filaret, który podzielał punkt widzenia patriarchy Hermogenesa. Okoliczność ta zaważyła na przebiegu rozmów.
Rosjanie biją pokłony przed królem Polski
Posłowie stanęli przed obliczem polskiego króla 20 października [1611 r.]. Monarcha postanowił olśnić ich swoim majestatem i wymusić złożenie mu hołdu – jako carowi. Ciągle wierzył, że może zostać władcą Rosji, i nawet raporty Andronowa nie wpłynęły na jego stanowisko. Audiencja przybrała dramatyczny obrót. Wysłannicy siemibojarszcziny z najwyższym uszanowaniem potraktowali monarchę, bijąc przed nim pokłony i całując go po rękach, ale zaraz potem ich zachowanie pokazało, jak w istocie mają się sprawy i jak nierealistyczne są oczekiwania polskiego króla. Oto posłowie na klęczkach zaczęli go błagać o jak najszybsze wysłanie syna do Moskwy. Kiedy słysząc ich prośby, groźnie marszczył brwi, zaczęli straszyć władcę niechybną wojną, jeśli tego nie uczyni i pogwałci potwierdzone przez Żółkiewskiego ustalenia. Atmosfera w pewnym momencie stała się nieznośna, szczególnie po tym, jak część posłów – pozostająca pod głębokim wpływem Hermogenesa – zagroziła powołaniem na carski tron kogoś innego niż królewicz Władysław.
Patriarcha napisał do króla list, w którym jasno przedstawił swoje oczekiwania związane z koniecznością powtórnego ochrzczenia Władysława, co uważał za podstawowy warunek objęcia przezeń rządów nad Moskwą. Jaśniej sprawy nie można było postawić i przyparty do muru Zygmunt musiał zareagować. List wymagał odpowiedzi i 21 listopada 1610 roku, pod wpływem doradców, król jej udzielił. Wbrew dotychczasowemu stanowisku zapewniał, że godzi się na elekcję Władysława i zachowanie praw Cerkwi. W jego piśmie do bojarów, cytowanym przez Wisnera, pojawił się następujący fragment: „Nie tylko wam tego nie odmawiamy, ale i za to najpierw patriarchę… i wszystek stan duchowny we czci i łasce naszej, a cerkwie Boże i monastery ze wszystkimi ich ojczyznami… a wiarę waszą prawosławną grecką w całości nienaruszenie dzierżyć wam będziemy”. Ale były to jedynie okrągłe słówka, których wartość i wiarygodność obniżała zapowiedź, że królewicz pojawi się w stolicy niezwłocznie po wyrażeniu zgody przez sejm Rzeczypospolitej na jego przyjazd oraz uspokojeniu sytuacji w państwie moskiewskim, co mogło jeszcze bardzo długo potrwać. I tak właśnie słowa te zostały potraktowane przez patriarchę i moskiewskich przeciwników króla. Zasłona opadła, fakty mówiły same za siebie.
Czytaj więcej
Ostatni Jagiellon wziął pierwsze imię po ojcu, drugie na cześć miesiąca, w którym przyszedł na świat. Ale jego matka traktowała je jako symbol i zapowiedź, że przyszłość i rządy syna potoczą się jak w przypadku Oktawiana Augusta – pierwszego cesarza Rzymu.
Narastający kryzys w negocjacjach usiłował przerwać Mścisławski, śląc ze stolicy wezwanie do ich zakończenia i powrotu „z lepszym dziełem”, co delegaci odebrali jako zalecenie do sprowadzenia królewicza. Ale opór Zygmunta wykluczał takie rozwiązanie. To nie było jedyne niepowodzenie, z jakim musiał się pogodzić Mścisławski. Michaił Szein nie wpuścił do miasta jego wysłanników wiozących list nakazujący otworzyć bramy twierdzy przed polskim królem i złożyć mu przysięgę wierności.