Wiedeń 1683: bezsprzeczne i bezdyskusyjne zwycięstwo

Często trafiam na opracowania historyczne, których autorzy bezkrytycznie powielają opinię, że bitwa pod Wiedniem w 1683 r. była dla Polaków pyrrusowym zwycięstwem – wielkim triumfem militarnym, ale zmarnowaną okazją do przemian politycznych. Taka ocena wydarzeń z perspektywy znajomości kolejnych 341 lat historii jest w mojej opinii niesprawiedliwa.

Publikacja: 12.09.2024 21:00

25 grudnia 1683 r. w Belgradzie z rozkazu Mehmeda IV wielki wezyr Kara Mustafa został uduszony

25 grudnia 1683 r. w Belgradzie z rozkazu Mehmeda IV wielki wezyr Kara Mustafa został uduszony

Foto: domena publiczna/wikipedia

W wigilię Bożego Narodzenia 1683 r. król Jan III Sobieski złożył przed grobem świętego Stanisława, patrona Polski, sztandar wielkiego wezyra imperium osmańskiego Kara Mustafy. Tego samego dnia w Wiedniu odbyło się uroczyste posiedzenie Rady Wojennej, której członkowie nadal uważali, że zagrożenie ze strony Turcji nie minęło. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie decyzje podejmie sułtan Mehmed IV. Na wyspach greckich, a w szczególności na Peloponezie, ciągle trwały przecież jeszcze walki Turków z wojskami weneckimi. Wydawało się zatem, że Osmanowie wcale nie zamierzają odpuścić. A jednak dzień później, kiedy chrześcijanie uroczyście zasiedli do bożonarodzeniowego obiadu, szóstego dnia miesiąca muharran 1095 r. według kalendarza muzułmańskiego, w Belgradzie doszło do bardzo dramatycznych wydarzeń, które zmieniły dzieje tureckiego ekspansjonizmu.

Śmierć wielkiego wezyra

Tego dnia janczarzy pod dowództwem Bekriego Mustafy paszy po cichu otoczyli dom, w którym przebywał Kara Mustafa. Po bitwie wiedeńskiej wielki wezyr przybył do Belgradu, aby złożyć raport samemu sułtanowi. Jednak rozgniewany turecki władca nie zamierzał udzielić mu audiencji – opuścił to miasto bardzo rozsierdzony jeszcze przed przybyciem swojego wezyra.

Czytaj więcej

Polacy i Turcy: przeciwnicy, ale nie wrogowie

Rżenie koni zaniepokoiło wielkiego wezyra. Kara Mustafa podszedł do okna wychodzącego na dziedziniec domu, w którym zamieszkał. Wódz rozpoznał skradających się janczarów. Znamienne, że nie wszczął alarmu. Jeszcze chwilę wcześniej zamierzał udać się w towarzystwie imama Mahmuda Efendiego na południową modlitwę do meczetu. Teraz czekał w spokoju na swoich oprawców. Wydarzenia, które nastąpiły później, wpisują się w klasyczny przebieg zamachu stanu. Kara Mustafa czuł się od jakiegoś czasu odsunięty od głównego nurtu polityki tureckiej, ale nadal był wielkim wezyrem, czyli naczelnym wodzem armii i szefem rządu Imperium Osmańskiego.

Dlaczego więc zachował spokój, widząc wdzierających się do jego domu żołnierzy? Może uspokoił go widok starego przyjaciela, agi (dowódcy) janczarów Bekriego Mustafy paszy, z którym Kara Mustafa cztery miesiące temu oblegał Wiedeń. Bekri podszedł do swojego dowódcy, z szacunkiem schylił głowę i ucałował rąbek szaty wielkiego wezyra. To był ostatni gest szacunku, jaki mógł oddać swojemu przełożonemu. Po chwili do komnaty weszli dwaj wysocy rangą dostojnicy dworscy: szambelan sułtana Ahmed Aga i marszałek Wielkiej Porty Mehmed Aga. Wielki wezyr, choć zapewne wiedział już, co go czeka, spokojnie zadał pytanie o cel tej wizyty. Szambelan, zachowując dworskie maniery, odpowiedział równie spokojnie i uprzejmie, że przybywa w imieniu Jego Miłości Padyszacha, aby odebrać wielką pieczęć wezyra, sztandar proroka Mahometa i klucze do Kaaby w Mekce. Ku zdziwieniu intruzów Kara Mustafa nie sprzeciwił się, choć wiedział, że bez tych insygniów nie będzie miał już żadnej władzy nad wojskiem. Świadkowie wspominali później, że zachowując wręcz metafizyczny spokój, Kara Mustafa odpowiedział: „Niech się stanie wola mojego padyszacha”. Oddawszy pieczęć, sztandar i klucze, spojrzał szambelanowi prosto w oczy i cicho zapytał: „Czy jest mi śmierć pisana?”. Ahmed Aga, który doskonale znał od wielu lat wielkiego wezyra, ze smutkiem odpowiedział: „Tak musi być! Niech Allah pozwoli ci umrzeć w prawdziwej wierze!”.

Czytaj więcej

Geneza bitwy pod Wiedniem

Mężczyźni przez chwilę w milczeniu spoglądali sobie w oczy. Zdawało się, że cisza rozrywa uszy. Wreszcie wielki wezyr spokojnie odpowiedział: „Niech się stanie wola Boga!”. Nakazał służbie rozwinąć swój dywan modlitewny i wyjść z komnaty. Ze spokojem zdjął pięknie zdobione futro i turban, podniósł długą brodę i poprosił oprawców: „Tylko dobrze zadzierzgnijcie!”. Austriacki historyk Johannes Sachslehner, tak opisał tę scenę w swojej książce „Wiedeń 1683. Rok, który zdecydował o losach Europy”: „Kaci nakładają wielkiemu wezyrowi sznur i dwa, trzy razy zaciskają pętlę. Kara Mustafa umiera. Oprawcy zdejmują z niego szaty i wynoszą ciało na dziedziniec domu, gdzie zostaje ono umyte i owinięte w całun. Następnie zmawiają modlitwę za zmarłego, po czym jeden z nich ściąga skórę z głowy zabitego, by zanieść ją sułtanowi”.

Juliusz Kossak, „Wjazd Jana III Sobieskiego do Wiednia”, akwarela z 1883 r. namalowana przez artystę

Juliusz Kossak, „Wjazd Jana III Sobieskiego do Wiednia”, akwarela z 1883 r. namalowana przez artystę z okazji 200. rocznicy odsieczy wiedeńskiej

domena publiczna/wikipedia

Niedoceniony heros

Wielkie klęski wojsk tureckich pod Wiedniem i Parkanami nie tylko zatrzymały pochód Imperium Osmańskiego na północ i zachód Europy. Były też zaczynem poważnych zmian politycznych wewnątrz samego imperium. Nie tylko wielki wezyr Kara Mustafa zapłacił najwyższą cenę za wiedeński pogrom. Wbrew pozorom Turcja była państwem na swój bardzo specyficzny sposób rządzonym kolegialnie. Mimo że sułtan był formalnie władcą absolutnym, musiał liczyć się z koterią dworską i skomplikowaną hierarchią administracyjną i wojskową imperium. Dlatego sam Mehmed IV stał się ofiarą tych skomplikowanych zależności i układów. 8 listopada 1687 r. został złożony z urzędu przez Dywan (radę doradczą sułtana, z pewnymi cechami parlamentu). Uniknął, co prawda, tragicznego losu wielkiego wezyra, ale resztę życia spędził zamknięty w areszcie domowym z dwiema konkubinami.

Czytaj więcej

Polacy i Turcy: przeciwnicy, ale nie wrogowie

Ale nas bardziej interesuje, jak zwycięstwo wojsk królewskich oceniano w Polsce pod koniec 1683 r. Już wtedy wśród elit państwa zrodziły się wątpliwości, czy ten wielki wysiłek Rzeczypospolitej miał sens. Szczególnie magnateria, obawiając się nadzwyczajnego awansu domu Sobieskich, zaczęła rozpuszczać krytyczne uwagi pod adresem króla. Niektórzy magnaci przekroczyli pod tym względem wszelkie granice przyzwoitości. Dość wspomnieć wojewodę poznańskiego Krzysztofa Grzymułtowskiego, który w liście napisanym do marszałka wielkiego koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego ośmielił się nazwać króla „kramarzem, który przehandlował polską wolność”. Wielu powtarzało te obrzydliwe i kłamliwe oskarżenia. Nawet ci, którzy u boku Lwa Lechistanu walczyli z Turkami, w tym hetmani Stanisław Jan Jabłonowski i Kazimierz Jan Paweł Sapieha, urągali Janowi III, że bardziej pyszni się swoim bohaterstwem, niż martwi cierpieniem żołnierzy, których w czasie trzymiesięcznego powrotu spod Wiednia zdziesiątkowała dyzenteria.

Sam król i jego rodzina nie byli tu bez winy. Na magnackich dworach szerzyły się plotki pochodzące od najwierniejszych królowi dworzan, że królowa Marysieńka ma pretensję do męża o to, iż pozwolił, aby cesarz Leopold nie podał dłoni królewiczowi Jakubowi. Nim zwycięzca spod Wiednia dotarł do Warszawy, przez kraj przeszła wieść, że Sobieski zamierza znieść elekcję królów i ustanowić dynastię.

Również cudzoziemcy nie szczędzili królowi krytyki. 26 grudnia 1683 r. legat papieski Opizio Pallavicini z dostrzegalną ironią napisał w liście do papieża, że Jan III Sobieski chciał najpierw po cichu przemknąć przez Kraków, ale ostatecznie wkroczył do miasta paradnie niczym Cezar do Rzymu.

Czytaj więcej

Jan III Sobieski, lew Lechistanu

Ci wszelkiej maści złośliwcy nie dostrzegali tego, co było najważniejsze, że 12 września tego samego roku Jan III Sobieski nie tylko zażegnał straszne niebezpieczeństwo wobec Rzeczypospolitej i uchronił cywilizację chrześcijańską w całości. On na zawsze rozwiązał problem turecki.

Vivat Rex!

Znacznie lepiej zrozumieli znaczenie tego triumfu ludzie prości. „Vivat Rex Joannes Tertius!” – głosił jeden z napisów zawieszonych na podium zbudowanym przy krakowskich Sukiennicach 26 grudnia 1683 r. Mieszczanie krakowscy jako jedyni umieli okazać królowi swoją wdzięczność. Cóż to było za widowisko. Orkiestra, salwy, ognie sztuczne, sceny ukazujące walkę polskiego rycerstwa z Turkami. Rodzina królewska była zachwycona. Monarcha przez chwilę mógł zapomnieć o malkontentach i zanurzył się w glorii. Ale nawet ta podniosła chwila na krakowskim rynku trwała krótko. Podczas pięknego pokazu doszło do bardzo przykrego wypadku. Przygotowywane przez Wenecjan fajerwerki prawdopodobnie wybuchły przedwcześnie, zabijając trójkę widzów. Tłum żądał kary dla cudzoziemców, lecz król wielkodusznie ich ułaskawił i nakazał wyjazd z kraju.

To krakowskie widowisko miało w sobie coś symbolicznego. Piękny sukces zakończony przypadkowym nieszczęściem, niczym bitwa pod Wiedniem, która choć była wielkim zwycięstwem polskiego oręża, nie uratowała Rzeczypospolitej przed ostatecznym upadkiem 89 lat później. Ale czy ten sposób myślenia jest uzasadniony? Czy nie ulegamy jakiejś naiwnej skłonności do spłycania procesów dziejowych?

Hetman Stanisław Jan Jabłonowski (1634–1702)

Hetman Stanisław Jan Jabłonowski (1634–1702)

domena publiczna/wikipedia

Wiktorię wiedeńską dzieli od pierwszego rozbioru Polski niemal cały wiek. To życie dwóch, trzech pokoleń Polaków. Czy moglibyśmy w podobny sposób oceniać zwycięstwo Cezara pod Alezją – wyłącznie przez pryzmat upadku Imperium Rzymskiego pół tysiąca lat później? Czy każdy polski triumf militarny, zaczynając od bitwy pod Cedynią, przez Grunwald, Kircholm, Połock, Kłuszyn, Chocim, aż po bitwę pod Wiedniem, musi być rozpatrywany w kontekście oceny późniejszych naszych fatalnych relacji z sąsiadami?

Piękne czyste zwycięstwo

Bitwa pod Wiedniem to po prostu doskonałe polskie zwycięstwo pod dowództwem jednego z naszych najwspanialszych władców. Nie relatywizujmy tego tak, jak robili to owi magnaccy zawistnicy. Sobieski zatrzymał pod Wiedniem śmiertelnie groźny pochód tureckiej potencji na Europę; uchronił tysiące, a może miliony istnień ludzkich. Ukazał światu potęgę Rzeczypospolitej i udowodnił, że można na niej polegać we wszelkiego typu aliansach. Czy się przy tym także nie sparzył? Jak najbardziej. Na własnej skórze doświadczył, że nie ma żadnej nadrzędnej, europejskiej i chrześcijańskiej wizji świata. Są tylko interesy największych rodów starego kontynentu, a wszelkie wartości mają dla tych obłudników znaczenie drugorzędne. Wszyscy, którzy upatrywali trwałych sojuszy poza granicami Rzeczypospolitej i byli zapatrzeni w zachodnie wzory, ostatecznie okazywali się albo zwykłymi głupcami, albo sprzedajnymi zdrajcami. Rzeczpospolita nie zginęła ani przez wolności szlacheckie, ani przez feudalizm sarmacki. Została wykupiona przez obce potęgi i padła ofiarą narodowego kompleksu „pawia i papugi”. Papuga była patronką bezkrytycznych naśladowców, dla których wszystko, co polskie, było głupie i prymitywne. Bajali oni o europejskich wzorach, nie dostrzegając francuskiego barbarzyństwa ujawnionego w noc św. Bartłomieja, niemieckich wojen religijnych, stosów w Niderlandach i Flandrii, terroru hiszpańskiej inkwizycji, prześladowań katolików w Anglii i innych przejawów prostactwa i trywialności społeczeństw Europy Zachodniej. Paw stał się zaś symbolem tych wszystkich, którzy nie widzieli poza własnym narodowym nosem świata, postrzegali rzeczywistość jedynie przez pryzmat kultury rodzimej i przaśnego polskiego katolicyzmu, skrupulatnie eliminującego rodzimą kulturę słowiańską.

Ci pierwsi byli przekonani, że pod Wiedniem mieliśmy obowiązek uratować Austriaków w imię jakiejś większej idei jedności europejskiej, kiedy drudzy uwierzyli, że Austriacy przewrotnie przywłaszczyli sobie nasze zwycięstwo i dobili konającą Rzeczpospolitą w 1772 i 1795 r.

Hetman Kazimierz Jan Paweł Sapieha (ok. 1642–1720)

Hetman Kazimierz Jan Paweł Sapieha (ok. 1642–1720)

domena publiczna/wikipedia

Ja spoglądam na to zwycięstwo w sposób niezłożony. Dostrzegam jego surowe piękno, wierząc, że polskie chorągwie po prostu biły się za bezpieczeństwo narodowe Rzeczypospolitej. I odniosły pełen sukces. Zrealizowały swój cel, niwelując na zawsze zagrożenie ze strony Imperium Osmańskiego. Może szkoda jedynie, że nie poszły dalej. Że tak szybko wróciły. Że się zatrzymały. Ale przynajmniej możemy spoglądać w naszą przeszłość z dumą i czystym sumieniem. Wstyd pozostawmy tym, którzy nieuczciwie to zwycięstwo przypisują sobie.

W wigilię Bożego Narodzenia 1683 r. król Jan III Sobieski złożył przed grobem świętego Stanisława, patrona Polski, sztandar wielkiego wezyra imperium osmańskiego Kara Mustafy. Tego samego dnia w Wiedniu odbyło się uroczyste posiedzenie Rady Wojennej, której członkowie nadal uważali, że zagrożenie ze strony Turcji nie minęło. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jakie decyzje podejmie sułtan Mehmed IV. Na wyspach greckich, a w szczególności na Peloponezie, ciągle trwały przecież jeszcze walki Turków z wojskami weneckimi. Wydawało się zatem, że Osmanowie wcale nie zamierzają odpuścić. A jednak dzień później, kiedy chrześcijanie uroczyście zasiedli do bożonarodzeniowego obiadu, szóstego dnia miesiąca muharran 1095 r. według kalendarza muzułmańskiego, w Belgradzie doszło do bardzo dramatycznych wydarzeń, które zmieniły dzieje tureckiego ekspansjonizmu.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Spieszmy się czcić bohaterów, tak szybko odchodzą
Historia Polski
Dziś, Jutro, Pojutrze – historia Szarych Szeregów
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Kłamstwo w sprawie losu Warszawy
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Narodziny Polskiego Państwa Podziemnego
Historia Polski
Początki chrystianizacji: każdy krzyż wykonano z drewna