Łączniczki i sanitariuszki
Na terenie zakładu przebywały też łączniczki z powstania. Młode bohaterskie dziewczęta przenosiły meldunki, prasę, broń, aparaty telefoniczne, czyściły broń, patrolowały domy. Groziła im śmierć ze strony Niemców, zgwałcenie przez członków oddziału RONA, bywało, że i nietaktowne, wyzywające zachowania polskich żołnierzy. Na dziewczęta we wsi patrzono czasem nieufnie: pojawiały się nocą, coś dostarczały, dyskretnie znikały w lesie. Miejscowi, mieszkańcy Lasek, mogli plotkować…
One jednak po prostu wykonywały swoją służbę, najlepiej jak potrafiły. I często zwracały się do Wyszyńskiego: o błogosławieństwo, o spowiedź i Komunię świętą…
Ksiądz Wyszyński je zapamiętał i zadbał o przywrócenie szacunku dla młodych kobiet. Doskonale znał realia wojenne, ale i postawę dziewcząt. Mówił: „były kryształowe mimo sytuacji frontowej”. A wiele lat po wojnie napisze: „W okresie walk powstańczych na pobrzeżu Kampinosu zetknąłem się z zespołem dziewcząt, które pełniły służbę łączniczą. Spowiadałem je, służyłem, niekiedy ostrzegałem, radziłem… Jedno widziałem: zdolne są do każdej ofiary, przekonane, że pełnią świętą powinność. Od tych dziewcząt można było się wiele nauczyć. One nie tylko walczyły, one swoją postawą uczyły. Padały, niewątpliwie. Grzebaliśmy je w polską ziemię. Też prawda! Ale były jak ziarno pszeniczne, które wpada w ziemię, aby obumarłszy sobie, przynieść owoc stokrotny” …
Sama komendantka łączniczek Zofia Skonieczna-Kozłowska, ps. „Sowa”, wspominała natomiast Laski jako miejsce, które kształtowało patriotyzm młodych kobiet. „Cała nasza praca na pewno nie szłaby tak sprawnie, gdybyśmy nie znalazły w zakładzie prawdziwego domu rodzinnego. Pomoc całego zakładu dla naszej grupy »Kampinos” była wprost bezcenna. Dzięki temu mogłyśmy spełniać nasze obowiązki w rejonie wroga. A może największe znaczenie miały modlitwy matki Czackiej i sióstr! (…) Dzieci niewidome były wzruszające w swej ofiarności. Przynosiły dla powstańców pledy, czekoladki, papierosy. Ofiarowywały swoją pomoc. Chciały prać nasze rzeczy”.
Jadwiga Skolimowska, ps. „Jadwiga Czarna”, była w Laskach sanitariuszką. Obserwowała z podziwem pracę Wyszyńskiego i stosunek do chorych. Podziwiała też i jego wiarę, rozmodlenie… „W tym samym czasie, kiedy my pełnimy tę służbę w domu rekolekcyjnym, mamy cały czas do czynienia z księdzem kapelanem tego oddziału »Kampinos«, księdzem Stefanem Wyszyńskim, bo on odprawiał msze w tej kapliczce, podawał komunię tym rannym. Oprócz tego przychodził do naszej drużynowej (…). Te rozmowy, które nasza drużynowa prowadziła z księdzem Wyszyńskim, obijały też nam się o uszy. I stało się tak, że byliśmy jak gdyby zaprzyjaźnieni z księdzem. Drużynowa poprosiła, żeby siostra Antonina i właśnie ksiądz Stefan Wyszyński (…) byli świadkami na naszym przyrzeczeniu harcerskim (…). Wobec tego, już w czasie powstania, na flagę biało-czerwoną w tym domu rekolekcyjnym składałyśmy przyrzeczenia, a świadkiem był ksiądz Wyszyński i siostra Antonina, naczelna pielęgniarka, oraz nasza drużynowa (…). Więc tak zetknęłam się z późniejszym Prymasem Tysiąclecia. A nasza druhna (…) dostała od księdza Wyszyńskiego sandały. (…) Te wspomnienia, które mamy z domu rekolekcyjnego, do końca życia oczywiście będziemy pamiętały, bo to była taka służba przy najciężej rannych, przy tych, których trzeba było ratować” …
Skolimowska, mimo siedemnastu lat, towarzyszyła także umierającemu: „Miałam taki dyżur. Przeżyłam to niezwykle, ponieważ to był człowiek z bardzo wysoką gorączką, była zgorzel, przecież wtedy nie było penicyliny. Miał usuniętą nogę, (…) a w malignie opowiadał. Okazało się, że miał żonę i dwoje dzieci. Był spod Krakowa, rozpaczał, ta noga go bardzo bolała – ta noga, której nie miał. A nasza rola polegała na tym, żeby odganiać muchy i zwilżać mu wargi, bo nie mógł pić, tylko można było mu zwilżać usta, po kropelce (…). Był taki dzbanuszek z dziubkiem i można było odrobinkę, on mógł się napić, ale mógł troszeczkę tej wody. On nie przy mnie zmarł, przy następnej dyżurnej, ale myśmy to wszystko, oczywiście, bardzo przeżywały”.
Jadwiga Skolimowska wspominała też aresztowanie doktora Cebertowicza i reakcję księdza Wyszyńskiego: „Ale faktem jest, że Niemcy aresztowali nam lekarza. I wobec tego, modlitwy, wszyscy do kaplicy, kto żyw. I ksiądz Wyszyński zarządzał modlitwy o to, żeby lekarz wrócił. Szpital bez jedynego chirurga. I kilkakrotnie, to nie było raz, tylko w mojej pamięci, to pewnie ze trzy razy. Byłam bardzo zdziwiona, że Niemcy tego lekarza nam zwalniali. Byłam zdziwiona, że modlitwa taką ma siłę. Trudno mi w to było wtedy uwierzyć”. (...)
Fragment książki Agaty Puścikowskiej „Święci 1944”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Tytuł, część śródtytułów i skróty pochodzą od redakcji
Święci 1944 Wydawnictwo Znak, Kraków 2024