Stefan Wyszyński wobec warszawskiego zrywu

„Ja osobiście byłem przeciwny powstaniu, gdy jednak otrzymałem nominację na kapelana AK okręgu Laski–Izabelin, Wawrzyszew, Boernerowo, Kampinos, poddałem się bez zastrzeżeń decyzjom dowództwa” – podkreślał po latach kardynał Stefan Wyszyński.

Publikacja: 15.08.2024 21:00

Powojenny portret Stefana Wyszyńskiego (1901–1981), wtedy jeszcze biskupa lubelskiego. W latach 1948

Powojenny portret Stefana Wyszyńskiego (1901–1981), wtedy jeszcze biskupa lubelskiego. W latach 1948–1981 był prymasem Polski

Foto: polona

Latem 1944 roku w Laskach wszyscy już szykowali się do powstania. Daty wybuchu nie znali. Ale tak w Warszawie, jak i pod Warszawą oddziały przygotowywały się do walki. Cywile albo opuszczali swoje domy, albo też zabezpieczali zapasy i leki. Pod koniec lipca 1944 roku Laski miały już zorganizowany szpital powstańczy w domu rekolekcyjnym. Ci, którzy mogli i chcieli walczyć, wybierali się do Warszawy. W ostatnim niemal momencie z Lasek wyjechała i dotarła do stolicy siedemnastoletnia Basia Kurkowiak. Pojechała do powstania na rowerze…

Przed godziną „W”

Sam ksiądz Wyszyński, choć rozumiał powstańców i ich motywacje, do samego powstania był nastawiony dość sceptycznie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że euforia może zamienić się w grozę. I być może – znając realia geopolityki, metody działania Sowietów – nie wierzył w oczekiwaną przez Polaków pomoc z Zachodu i ze Wschodu. Wspominał:

„Ja osobiście byłem przeciwny powstaniu, gdy jednak otrzymałem nominację na kapelana AK okręgu Laski–Izabelin, Wawrzyszew, Boernerowo, Kampinos, poddałem się bez zastrzeżeń decyzjom dowództwa. Dążyłem tylko do tego, by z zakładu nie czynić ośrodka koncentracji, intendentury, zaopatrzenia, piekarni i kuchni polowych, a nadto radia i formacji wileńskich. Uważałem, że to daje sposobność do ataków (…). Główną troskę zwróciłem na szpital powstańczy w domu rekolekcyjnym, salę chirurgiczną, dom św. Stanisława, salę położoną w piwnicach św. Teresy. Ważne było podtrzymywanie atmosfery spokoju, opanowanie podniecenia krzyżujących się wykładników różnych formacji wojskowych, wielkich dygnitarzy partyjnych, którzy siali podejrzliwość wobec niewinnych ludzi, przyprawiając niekiedy ich o śmierć.

Ten splot spraw i konfliktów ludzi dobrej woli wymagał jakiejś równowagi i opanowania napięć. Można to było czynić skutecznie w kaplicy, podczas wieczornych modlitw, które miały miejsce bez przerwy, każdego dnia, nawet w okresie linii ognia na Laski. Czuliśmy się zawsze pod opieką Bożą”.

Róża Czacka, imię zakonne: Elżbieta (1876–1961)

Róża Czacka, imię zakonne: Elżbieta (1876–1961)

ipn

Na dystans księdza profesora do włączenia się Lasek w powstanie miały wpływ losy wychowanków sióstr. Obawiał się zapewne ewentualnych represji na cywilach, w tym niewidomych dzieciach. Rozmawiał o tym z matką Czacką. Być może zresztą niejeden raz, chociaż wspomnienie zachowało się jedno. Prowadząca internat dziewcząt Janina Doroszewska wspominała po latach niezwykłą rozmowę matki Elżbiety z księdzem Wyszyńskim. Odbyła się ona w lesie, bardzo dyskretnie. Wyszyński pytał wprost o los niewidomych: „Czy mamy prawo tak ich narażać? Są bezbronni, nie biorą udziału w walkach, a zostaną wystawieni na śmierć!”. Matka uważała, że wszyscy Polacy, również niewidomi, powinni mieć szansę i możliwość walki za ojczyznę…

Ksiądz Wyszyński, już jako prymas, będzie wspominać momenty tuż przed powstaniem. Podczas uroczystości z okazji pięćdziesięciolecia istnienia Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, nawiązując do dramatycznych dni końca lipca 1944 roku, powie: „Był to moment, który odsłonił nam nowe oblicze matki Róży Czackiej. (…) Pamiętam wieczór, gdy jako kapelan rejonowy AK poświęcałem tutaj szpitalik powstańczy. Była godzina 11 wieczorem. Jeszcze nie bardzo wiedzieliśmy, kiedy powstanie wybuchnie. (…) Patrzyłem wtedy na Matkę i myślałem sobie, skąd w tej kobiecie taka odwaga, żeby wystawiać dzieło na wszelkie niebezpieczeństwa związane z czynnym zaangażowaniem się w powstanie. Nie był to bowiem tylko szpital, był tutaj i ośrodek aprowizacyjny, i łączniczki, i szpital cywilny, i wiele innych rzeczy. (…) Matka (…) uważała, że trzeba okazać postawę mężną, bo tego wymaga w tej chwili cały świat. Taką mi dała odpowiedź, gdy projektowałem, abyśmy zajęli się tylko rannymi z frontu. Odsłonił mi się wtedy zupełnie nowy obraz człowieka (…). I taką postać, taką osobowość widzę do tej pory. Było w niej coś z Traugutta”.

„Ósemka” i Profesor

Laski w czasie okupacji jeszcze przed powstaniem warszawskim były świadkiem niezwykłego spotkania, nawiązania wyjątkowej współpracy, która będzie potem owocować przez lata. I w pewnym stopniu zmieni obraz polskiego Kościoła. Było to spotkanie księdza Stefana Wyszyńskiego i Marii Okońskiej…

Maria Okońska urodziła się w Warszawie 16 grudnia 1920 roku. Pochodziła z rodziny patriotycznej i religijnej. Studiowała między innymi psychologię, pracowała z młodymi kobietami – formując je patriotycznie i intelektualnie. W 1941 roku powzięła ideę Miasta Dziewcząt. Miała to być instytucja wychowawcza, prowadząca internaty, szkoły i teatry. Chodziło o wszechstronne formowanie dziewcząt i młodych kobiet z różnych środowisk, które następnie miały wracać do domów rodzinnych oraz miejsc pracy i tam działać według zasad i wartości chrześcijańskich.

Drewniana kaplica pw. Matki Boskiej Anielskiej na terenie zakładu dla niewidomych w Laskach, 1939 r.

Drewniana kaplica pw. Matki Boskiej Anielskiej na terenie zakładu dla niewidomych w Laskach, 1939 r.

nac

Maria Okońska skupiała wokół siebie młode kobiety, które ją wspierały. W sierpniu 1942 roku podczas konspiracyjnego obozu u sióstr niepokalanek w Szymanowie odbyło się ich pierwsze formalne spotkanie. Ponieważ było ich osiem, nazwały się Ósemką. Jako program duchowy przyjęły osiem błogosławieństw.

Już 1 listopada 1942 roku w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach odbyło się pierwsze spotkanie Ósemki właśnie z księdzem profesorem Stefanem Wyszyńskim. Wyszyński – specjalista z zakresu katolickiej nauki społecznej – był im potrzebny do formacji intelektualnej. Profesor idealnie wpisywał się w ich działalność: „Próbowałam sobie uświadomić, co na mnie zrobiło tak wielkie wrażenie, co mnie w tym człowieku tak zachwyciło, porwało, po prostu zabrało. Już wtedy miałam przekonanie, że jest on najbardziej ze wszystkich ludzi, których spotkałam, podobny do Pana Jezusa” – wspominała po latach Maria Okońska.

Wyszyński zgodził się zostać ojcem duchowym grupy. Głosił rekolekcje oraz wykłady z katolickiej nauki społecznej, spowiadał, zalecał studia pomagające w realizacji idei Miasta Dziewcząt – między innymi pedagogikę, medycynę, psychologię. Maria Okońska powołała tak zwane Trio, czyli założycielski zarząd zespołu. Do Tria oprócz niej weszły Maria Wantowska i Janina Michalska.

Mijały miesiące i lata. Coraz częściej i głośniej mówiło się o powstaniu. Maria Okońska również doskonale o tym wiedziała, tym bardziej że wśród jej znajomych i rodziny było wielu ludzi podziemia. Tydzień przed powstaniem otrzymała informację o tym, że wkrótce wybuchnie. I wprost namawiano ją do ucieczki…

Była tym wstrząśnięta. Widziała chęć Polaków do walki. Wiedziała też, że za Wisłą stoją wojska sowieckie, a Niemcy opuszczają stolicę. „W tej sytuacji wyobrażaliśmy sobie, że powstanie wybuchnie, potrwa 3–4 dni i przy pomocy wojsk sowieckich zakończy się zwycięstwem. (…) Co robić? Czy iść do powstania, czy opuścić Warszawę?” – wspominała. Do Warszawy, na jej przedmieścia, przedostawało się też coraz więcej młodych ludzi – partyzanci z Mazowsza, i nie tylko. Walczyć więc? Czy uciec, kiedy jeszcze można?

Okońska doszła do wniosku, że opuszczenie Warszawy byłoby oznaką tchórzostwa. Podobnie uważały niektóre jej towarzyszki. Zastanawiały się jednak, w jaki sposób i czy włączyć się w powstanie. Myślały choćby i o tym, by służyć jako sanitariuszki, bo wszystkie przeszły kursy sanitarne. Cztery dni przed wybuchem powstania pojechały do Lasek, by poradzić się księdza Wyszyńskiego…

„Ojciec był doskonale poinformowany, że powstanie lada dzień wybuchnie. Sam przecież był kapelanem AK – nosił pseudonim »Radwan« – ale nie chciał za nas podejmować decyzji ani wywierać żadnego nacisku. Uważał, że decyzja należy do nas, zostawiał ją naszym sumieniom. Trzy dni spędzone w Laskach to był czas prawie bezustannej modlitwy, adoracji i rozważań między nami: jaka jest dla nas wola Boża? (…) Przeżywałam istne tortury wewnętrzne i zupełną ciemność w podjęciu decyzji. Jednego byłam pewna, że jeśli w ogóle mamy iść do powstania, to nie w charakterze wojskowym czy sanitarnym, tylko religijnym i apostolskim, zgodnie z naszym powołaniem i zadaniem życiowym. Ale jak?”.

Wyszyński uważnie słucha. Widząc rozdarcie kobiet, proponuje im pozostanie w Laskach i pracę sanitariuszek w szpitaliku powstańczym. Ostateczną decyzję pozostawia jednak im. One postanawiają walczyć… duchowo, w łączności z Matką Bożą Częstochowską. „Będziemy ludziom mówić o Niej, w tragicznych momentach będziemy budzić ufność i nadzieję. Nie miałyśmy pojęcia, w jaki sposób mamy tę pracę prowadzić” – wspominała Okońska. Miały modlić się, wspierać mieszkańców i żołnierzy, rozdawać modlitwy i medaliki. „Nie przerażało nas to, że Warszawa liczy przeszło milion mieszkańców, nie zniechęcało, że mamy zaledwie garść medalików i obrazków. Wszystko wydawało się możliwe, gdy podjęłyśmy decyzję, aby iść do powstania w Jej imię i z Jej obliczem”.

Dzień przed wybuchem powstania, 31 lipca, kobiety wracają do Warszawy…

Walka kapelana Wyszyńskiego

Kiedy w Warszawie wybuchło powstanie, ksiądz Jerzy Baszkiewicz nie skierował – wówczas już czterdziestotrzyletniego, a więc dojrzałego wiekiem, księdza porucznika Stefana Wyszyńskiego „Radwana III” na pierwszą linię walki. Pozostawił go w Laskach, co być może okazało się opatrznościowe, bo było to miejsce pod wieloma względami strategiczne dla okolicy. Potrzebowano tam człowieka zaufanego, ale też wyważonego – by po prostu bez powodu nie narażać cywili. Po wielu latach kapitan Józef Krzyczkowski, dowódca Grupy „Kampinos” Armii Krajowej, tak mówił o powstańczej posłudze Wyszyńskiego: „On był głównym czynnikiem uspokajającym ciężko rannych partyzantów. Gdyby nie jego osobowość, to jestem przekonany, że nie przetrwalibyśmy tego okresu”.

Wyszyński z wielkim oddaniem i pietyzmem udzielał sakramentów, grzebał umarłych. Dużo spowiadał. Był charakterystyczny, więc wielu powstańców go zapamiętywało. Kapral Longin Kołosowski, ps. „Longinus”, z Grupy AK „Kampinos” tak go wspominał: „Pamiętam, na krzesełkach pięciu kapłanów siedziało w ogrodzie. Przystąpiłem do spowiedzi, ale moim spowiednikiem był chyba ksiądz Stefan Wyszyński, później kardynał, później Prymas Tysiąclecia. On był w czasie Powstania kapelanem w Laskach w szpitalu powstańczym. (…) Prawdopodobnie to był on, gdyż był wysoki, chudy. W czasie spowiedzi otrzymałem od niego specjalną modlitwę z Rzymu, która się nazywała odpust zupełny, gdyż żołnierze w czasie wojny narażeni byli na śmierć. Dostałem tę modlitwę jako ksero na powielaczu, a powielacz w czasie konspiracji był różny. Złożyłem tę modlitwę w Muzeum Powstania Warszawskiego”.

Jerzy Koszada, ps. „Harcerz”, łącznik dowódcy plutonu, z Grupy AK „Kampinos”, w Laskach przebywał w połowie sierpnia. „Maszerowaliśmy w nocy. Koncentracja była w Laskach. Zapamiętałem jeszcze, jak przy kapliczce w Laskach, która jeszcze istnieje, jak przemaszerowywaliśmy, któryś z kapelanów, to mógł być ksiądz kapelan Wyszyński (…) udzielał nam absolutorium: »Ktokolwiek w tej walce zginie, będą mu odpuszczone wszelkie grzechy«”.

Wyszyński był oddanym kapelanem: wciąż wśród żołnierzy, wciąż spowiadał i udzielał sakramentów. Ale też świadomie i dobrowolnie angażował się w działania i akcje – wykraczające poza jego podstawowe powołanie.

Już od 2 sierpnia ksiądz „Radwan III” opiekuje się rannymi powstańcami, którym nie udało się opanować i przejąć lotniska bielańskiego. Szpital zapełnia się ciężko rannymi, których trzeba obsłużyć. Wyszyński spełnia najprostsze posługi: pierze bandaże, zmienia opatrunki. Ma przy sobie apteczkę, którą z pudełka po butach i resztek skóry uszyły franciszkanki. Wyszyński jest też księdzem „od termometru”, bowiem to jemu powierzono jedyny w Laskach instrument.

Gdy pewnego razu termometr zagubił się, oznaczało to spore problemy. Ksiądz profesor prosi więc o modlitwę. Sam modli się do Świętego Antoniego i… termometr odnajduje się w rosnących nasturcjach, jego ulubionych kwiatach.

Asystuje też przy operacjach. W trakcie pierwszej zemdlał. A operacje trwały tam zresztą niemal bez przerwy. Prymas wspominał później, że doktor Cebertowicz operował nawet przez trzy dni i trzy noce – bez odpoczynku…

Ksiądz Wyszyński był wciąż na nogach, w gotowości. Wspierał chorych duchowo, ale i po prostu obecnością…

„Jak wspominano, zjawiał się w salach, gdzie odczuwało się niebezpieczne w takich sytuacjach zdenerwowanie (…). Jego niesłychany spokój, wiara, że wszystko skończy się dla szpitala pomyślnie, były stałym zastrzykiem optymizmu. Oddziaływało to na cały personel szpitala (…), uzbrajało w łagodność, cierpliwość, wyrozumiałość w stosunku nawet do najbardziej nieznośnych pacjentów”.

Przyszły prymas zajmował się też przenoszeniem rannych, bardzo często zdarzało się, że na własnych barkach. Działał wspólnie z niewidomymi chłopakami: wspólnie wychodzili do lasu i docierali do chorych. Było to swoiste „pogotowie ratunkowe”. Widzący mężczyzna: ksiądz Wyszyński lub Henryk Ruszczyc, prowadził „oddziałek”. A grupa niewidomych podnosiła rannego. Wcześniej też pozbawiali żołnierza munduru i broni (zazwyczaj ku jego niezadowoleniu, lecz dla większego bezpieczeństwa wspólnego) i przenosili do szpitala.

Wyszyński zresztą, gdy zaszła taka potrzeba, jedną z rannych łączniczek sam niósł na plecach szmat drogi. „Jerzy Koszada, ps. »Harcerz«, opowiadał, że któregoś wieczoru kapelan chodził na skraj lasu spowiadać partyzantów. Któregoś dnia, w zaroślach koło cmentarza, natknął się na ciężko ranną łączniczkę. Miała ważny rozkaz dla kapitana »Szymona«. Spełniając jej prośbę, ksiądz kapelan doręczył rozkaz dowództwu, po czym wrócił i ranną łączniczkę na plecach zaniósł do szpitala. Obchodził miejsca pobliskich walk, szukając rannych i zabitych. Dzięki jego pomocy łączniczka przeżyła. Po wojnie ukończyła studia medyczne”.

Z ustnej relacji księdza Baszkiewicza wyłania się natomiast taka opowieść: któregoś dnia „Radwan III” znalazł w lesie dziewczynę z oderwaną nogą. „Oderwał kawałek sutanny i obwiązał nim krwawy kikut. Potem przeniósł ranną na plecach do szpitala w Laskach”. Wiele lat później, gdy będzie już arcybiskupem, podczas jednej z audiencji podejdzie do niego spłakana kobieta i podziękuje za ocalenie. Wyszyński ją zapamiętał. (...)

Łączniczki i sanitariuszki

Na terenie zakładu przebywały też łączniczki z powstania. Młode bohaterskie dziewczęta przenosiły meldunki, prasę, broń, aparaty telefoniczne, czyściły broń, patrolowały domy. Groziła im śmierć ze strony Niemców, zgwałcenie przez członków oddziału RONA, bywało, że i nietaktowne, wyzywające zachowania polskich żołnierzy. Na dziewczęta we wsi patrzono czasem nieufnie: pojawiały się nocą, coś dostarczały, dyskretnie znikały w lesie. Miejscowi, mieszkańcy Lasek, mogli plotkować…

One jednak po prostu wykonywały swoją służbę, najlepiej jak potrafiły. I często zwracały się do Wyszyńskiego: o błogosławieństwo, o spowiedź i Komunię świętą…

Ksiądz Wyszyński je zapamiętał i zadbał o przywrócenie szacunku dla młodych kobiet. Doskonale znał realia wojenne, ale i  postawę dziewcząt. Mówił: „były kryształowe mimo sytuacji frontowej”. A wiele lat po wojnie napisze: „W okresie walk powstańczych na pobrzeżu Kampinosu zetknąłem się z zespołem dziewcząt, które pełniły służbę łączniczą. Spowiadałem je, służyłem, niekiedy ostrzegałem, radziłem… Jedno widziałem: zdolne są do każdej ofiary, przekonane, że pełnią świętą powinność. Od tych dziewcząt można było się wiele nauczyć. One nie tylko walczyły, one swoją postawą uczyły. Padały, niewątpliwie. Grzebaliśmy je w polską ziemię. Też prawda! Ale były jak ziarno pszeniczne, które wpada w ziemię, aby obumarłszy sobie, przynieść owoc stokrotny” …

Sama komendantka łączniczek Zofia Skonieczna-Kozłowska, ps. „Sowa”, wspominała natomiast Laski jako miejsce, które kształtowało patriotyzm młodych kobiet. „Cała nasza praca na pewno nie szłaby tak sprawnie, gdybyśmy nie znalazły w zakładzie prawdziwego domu rodzinnego. Pomoc całego zakładu dla naszej grupy »Kampinos” była wprost bezcenna. Dzięki temu mogłyśmy spełniać nasze obowiązki w rejonie wroga. A może największe znaczenie miały modlitwy matki Czackiej i sióstr! (…) Dzieci niewidome były wzruszające w swej ofiarności. Przynosiły dla powstańców pledy, czekoladki, papierosy. Ofiarowywały swoją pomoc. Chciały prać nasze rzeczy”.

Jadwiga Skolimowska, ps. „Jadwiga Czarna”, była w Laskach sanitariuszką. Obserwowała z podziwem pracę Wyszyńskiego i stosunek do chorych. Podziwiała też i jego wiarę, rozmodlenie… „W tym samym czasie, kiedy my pełnimy tę służbę w domu rekolekcyjnym, mamy cały czas do czynienia z księdzem kapelanem tego oddziału »Kampinos«, księdzem Stefanem Wyszyńskim, bo on odprawiał msze w tej kapliczce, podawał komunię tym rannym. Oprócz tego przychodził do naszej drużynowej (…). Te rozmowy, które nasza drużynowa prowadziła z księdzem Wyszyńskim, obijały też nam się o uszy. I stało się tak, że byliśmy jak gdyby zaprzyjaźnieni z księdzem. Drużynowa poprosiła, żeby siostra Antonina i właśnie ksiądz Stefan Wyszyński (…) byli świadkami na naszym przyrzeczeniu harcerskim (…). Wobec tego, już w czasie powstania, na flagę biało-czerwoną w tym domu rekolekcyjnym składałyśmy przyrzeczenia, a świadkiem był ksiądz Wyszyński i siostra Antonina, naczelna pielęgniarka, oraz nasza drużynowa (…). Więc tak zetknęłam się z późniejszym Prymasem Tysiąclecia. A nasza druhna (…) dostała od księdza Wyszyńskiego sandały. (…) Te wspomnienia, które mamy z domu rekolekcyjnego, do końca życia oczywiście będziemy pamiętały, bo to była taka służba przy najciężej rannych, przy tych, których trzeba było ratować” …

Skolimowska, mimo siedemnastu lat, towarzyszyła także umierającemu: „Miałam taki dyżur. Przeżyłam to niezwykle, ponieważ to był człowiek z bardzo wysoką gorączką, była zgorzel, przecież wtedy nie było penicyliny. Miał usuniętą nogę, (…) a w malignie opowiadał. Okazało się, że miał żonę i dwoje dzieci. Był spod Krakowa, rozpaczał, ta noga go bardzo bolała – ta noga, której nie miał. A nasza rola polegała na tym, żeby odganiać muchy i zwilżać mu wargi, bo nie mógł pić, tylko można było mu zwilżać usta, po kropelce (…). Był taki dzbanuszek z dziubkiem i można było odrobinkę, on mógł się napić, ale mógł troszeczkę tej wody. On nie przy mnie zmarł, przy następnej dyżurnej, ale myśmy to wszystko, oczywiście, bardzo przeżywały”.

Jadwiga Skolimowska wspominała też aresztowanie doktora Cebertowicza i reakcję księdza Wyszyńskiego: „Ale faktem jest, że Niemcy aresztowali nam lekarza. I wobec tego, modlitwy, wszyscy do kaplicy, kto żyw. I ksiądz Wyszyński zarządzał modlitwy o to, żeby lekarz wrócił. Szpital bez jedynego chirurga. I kilkakrotnie, to nie było raz, tylko w mojej pamięci, to pewnie ze trzy razy. Byłam bardzo zdziwiona, że Niemcy tego lekarza nam zwalniali. Byłam zdziwiona, że modlitwa taką ma siłę. Trudno mi w to było wtedy uwierzyć”. (...)

Fragment książki Agaty Puścikowskiej „Święci 1944”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Tytuł, część śródtytułów i skróty pochodzą od redakcji

Święci 1944 Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Święci 1944 Wydawnictwo Znak, Kraków 2024

Latem 1944 roku w Laskach wszyscy już szykowali się do powstania. Daty wybuchu nie znali. Ale tak w Warszawie, jak i pod Warszawą oddziały przygotowywały się do walki. Cywile albo opuszczali swoje domy, albo też zabezpieczali zapasy i leki. Pod koniec lipca 1944 roku Laski miały już zorganizowany szpital powstańczy w domu rekolekcyjnym. Ci, którzy mogli i chcieli walczyć, wybierali się do Warszawy. W ostatnim niemal momencie z Lasek wyjechała i dotarła do stolicy siedemnastoletnia Basia Kurkowiak. Pojechała do powstania na rowerze…

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Paweł Łepkowski: Nigdy nie wolno tracić nadziei
Historia Polski
Zwiedzanie polskich zabytków techniki. Dzieje krakowskich mostów, część II
Historia Polski
Gdzie są dzieła sztuki i wyposażenie wnętrz z MS „Piłsudski”?
Historia Polski
Odważyli się rzucić wyzwanie Moskwie
Materiał Promocyjny
Energetycznych wyspiarzy będzie przybywać
Historia Polski
Pochowają 700 ofiar z „doliny śmierci”