Piekielny obóz dla polskich dzieci

Rozmowa z Błażejem Torańskim, autorem książek „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” i „Kat polskich dzieci. Opowieść o Eugenii Pol”.

Publikacja: 31.08.2023 21:00

Błażej Torański przy pomniku Martyrologii Dzieci w Łodzi

Błażej Torański przy pomniku Martyrologii Dzieci w Łodzi

Foto: Krzysztof Kalinowski

W tym roku mija 81 lat od powstania niemieckiego obozu na Przemysłowej w Łodzi, do którego trafiło około 3 tys. polskich dzieci. Dlaczego tak mało o nim wiemy?

No nie. Od trzech lat, od wydania „Małego Oświęcimia” we wrześniu 2020 r. i od otwarcia w czerwcu 2021 r. Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu, wiadomo coraz więcej. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby na okupowanej polskiej ziemi w niemieckim obozie koncentracyjnym w Łodzi cierpiały i umierały nie polskie, lecz żydowskie dzieci, świat krzyczałby o tym od dekad. W Polsce mówiliśmy o tym cichym głosem.

Przez 20 lat po wojnie było to miejsce zapomniane przez Boga i ludzi. Głośno o obozie zaczęło się robić dopiero po haniebnym marcu 1968 r. Środowisko „partyzantów” skoncentrowane wokół gen. Mieczysława Moczara wyciągnęło na światło dzienne niemieckie zbrodnie na polskich dzieciach w kontrze do martyrologii Żydów łódzkiego getta. W kolejnych latach na podstawie wspomnień Tadeusza Raźniewskiego „Chcę żyć” Zbigniew Chmielewski nakręcił film fabularny „Twarz anioła”. W Łodzi 9 maja 1971 r. odsłonięto pomnik Martyrologii Dzieci, a łódzka Szkoła Podstawowa nr 81 zyskała patrona: Bohaterskich Dzieci Łodzi. Wreszcie były więzień, podporucznik Służby Bezpieczeństwa Józef Witkowski (poprzednie nazwisko: Gacek), wydał w Ossolineum w 1975 r. ważną książkę „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi”. A potem na kolejne dziesiątki lat zapadła kurtyna milczenia. Pojawiały się tylko materiały reporterskie, dziennikarskie. Była więźniarka Krystyna Wieczorkowska-Lewandowska wypowiada w „Małym Oświęcimiu” taką hipotezę: „Ten obóz był tajny, ukryty w getcie, i taki pozostał. Od wielu lat się zastanawiam: komu na tej ciszy zależy? Po wojnie go zburzono, rozebrano, »pozamiatano«. A przecież był unikatowy, drugiego takiego w Europie nie było. Jak widać, Niemcy wciąż mają wielki wpływ na kształt świata, skoro do dziś prawie nikt o nas, dzieciach z Przemysłowej, nie wie”. I dodaje: „Zniszczenie dowodów istnienia obozu zrobiono na zamówienie polityczne. Gdzieś po drodze zniknęły też przecież nasze dokumenty i miała zniknąć cała ta historia”.

Jest jeszcze jedna ważna przyczyna przemilczenia. Dokumenty obozu zostały niemal w całości zniszczone, a ofiarom tej gehenny przez lata nikt, nawet najbliżsi, nie chcieli uwierzyć w obozowe przeżycia. Oni sami także przez lata milczeli. Na przykład ocalony Leon Banasik przez ponad 60 lat pytany przez żonę o obóz nie mógł z siebie wykrztusić słowa. Tylko płakał. Nocami się budził, krzyczał, szlochał.

Dlaczego Niemcy tak okrutnie traktowali polskie dzieci?

Polen- -Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt był elementem planu oczyszczenia Europy ze Słowian. Potomkowie Schillera i Goethego mieli plan zagłady Polaków. Polskie dzieci należało tak osłabić psychicznie i fizycznie – genetycznie – aby w przyszłości nie miały własnych albo rodziły rośliny. Żeby naród polski zniknął z powierzchni ziemi.

W dokumentach III Rzeszy, jakie ocalały w Katowicach, Niemcy podawali konkretne przyczyny, dla których dzieci stawały się więźniami łódzkiego obozu. Te zapisy wiele mówią. „Córka polskiego profesora”. „Syn polskiego oficera”. „Rodzice nie przyjęli volkslisty”. Albo pozornie banalne: „przerzucał chleb do getta”, „miał przy sobie zapałki”, „żebrze, starał się wzbudzić współczucie u ludności, bo brak mu jednej ręki i nogi”. Ale jest też uzasadnienie, które mogłoby starczyć za wszystkie inne, trafia w punkt: „dziecko polskie”. Te dzieci zamykano w obozie koncentracyjnym za polskość! Są dowody na to, że jeśli ktoś z rodziny podpisał volkslistę, dziecko natychmiast zwalniano.

„Bohaterką” pańskiej książki „Kat polskich dzieci” (Prószyński i S-ka 2022) jest wachmanka Eugenia Pol. Pisze pan, że zabijała polskie dzieci „na raty”. Co to znaczy?

Nikogo nie zabiła wprost. Była aktywna w procesie zabijania. Jak inaczej nazwać wydarzenia opisywane w procesie, w zeznaniach składanych pod przysięgą przez byłych więźniów? Gertruda Piechota-Górska podkreślała, że wachmanka biła ją wszystkim, nawet łyżkami do zupy. Alicja Molencka-Gawryjołek żaliła się, że za jedno słowo polskie albo za wzięcie zgniłego kartofla biła ją, kopała butami, a nawet uderzała cegłą. Apolonię Bedę-Szkudlarek kopnęła w głowę i rozerwała jej ucho. Kazimierza Stefańskiego uderzyła garnkiem w głowę tak, że ślad pozostał. Teodor Tratowski widział, jak myjące się w balii dzieci zalewała tak bardzo gorącą wodą, że powstawały im na skórze pęcherze. Maria Wiśniewska-Jaworska wspominała: „Potrafiła dziecko zamknąć w szafie na noc, a ono mdlało, bo nie miało dostępu powietrza. Mówiła do nas: »I tak wszystkie zdechniecie«”. Maria Prusinowska (Migacz) dostała paczkę żywnościową z domu... „Pol wezwała mnie do swojego pokoju. Powiedziała, że dostanę paczkę, jak przeczołgam się od drzwi wejściowych do jej stóp i wycałuję jej nogi. Nie chciałam, więc pobiła mnie kijem po ciele, szczególnie po głowie”. Zygfryd Żurek wyliczał, że zbiła go kilka razy, gdyż „biła przy każdej okazji, jak jej się ktoś nawinął”. Raz uderzyła go w twarz czymś twardym. Kiedy upadł, kopała go. Doznał wstrząśnienia mózgu. Jadwiga Pawlikowska widziała, jak pejcz podobny do kija Polówna włożyła do brzucha Urszuli Kaczmarek, w ranę wielkości pięści, i przewracała jej wnętrzności. Jan Woszczyk zapewniał, że stanęła za plecami jego kolegi, podniosła cegłę i uderzyła go w głowę, prosto w potylicę, krzycząc „Giń polska świnio”. Czy można dziecko zabić cegłą? Można. Ale sąd tego nie dowiódł, proces był poszlakowy. Wielokrotnie zmieniano materiał dowodowy, świadkowie zmieniali zeznania. Zeznania nie potwierdzały się w dowodach. Śledczy, prokuratorzy i sędziowie poddawani byli rozmaitym naciskom. Ostatecznie wachmanka przyznała się do eksterminacji dzieci polskich, ale nie do przypisywanych jej morderstw. Dlatego skazano ją na 25 lat więzienia.

Co zdecydowało, że Pol została tak bezwzględną obozową wachmanką?

Ojciec Jan, Ślązak z Koźla, mistrz budowlany, trzymał rodzinę silną ręką. W „Kacie polskich dzieci” rozmawiam z psychoterapeutą i psychiatrą, dr. Giennadijem Płużnowem, który jest ekspertem w sprawach Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt. W naszym wywiadzie stawia on pytanie: kto idzie pracować do obozu lub więzienia? Według niego ktoś, kto ma przekonanie, że ma nad więźniami władzę, może deptać ich godność, robić z nimi, co tylko zechce. Do takiej pracy potrafią się dostosować tylko silni psychicznie – i ona taka była. Ale musiała też z domu wynieść zdolność do przemocy i pogardy. Takie cechy nie biorą się znikąd. W III Rzeszy nadrzędna była zasada „Ordnung muss sein” („porządek musi być”). Eugenia Pol musiała od więźniów wymagać i pilnować wykonania norm. Ale przede wszystkim musiała być okrutna w systemie, któremu oddała swą osobowość i młodość. To był element terroru psychicznego. Dr Giennadij Płużnow twierdzi: „Kiedy człowiek trafia do takiego systemu penitencjarnego, to albo staje się katem jak inni członkowie załogi obozu, albo zmuszony jest iść na pryczę w obozie koncentracyjnym”.

Dlaczego Eugenia Pol była przez lata bezkarna? I dlaczego tak wielu katów uniknęło kary?

Mówiłem już, że przez 20 lat po wojnie nikt tym obozem się nie interesował. Potwierdza to nawet brytyjski historyk Laurence Rees w książce „Auschwitz. Naziści i »ostateczne rozwiązanie«”: „W chaosie pierwszych lat powojennych, kiedy ludność dostosowywała się do rządów nowych władców przysłanych z ZSRR, nikogo nie interesowało wymierzanie sprawiedliwości sprawcom prześladowań byłych więźniów obozów koncentracyjnych”. Pol mogła zatem czuć się bezpieczna i żyć spokojnie w Łodzi przy ul. Chełmońskiego 16A. Nie miała poczucia winy i nie przyznała się do żadnej zbrodni. „Gdybym miała coś na sumieniu, to nie zostałabym w Łodzi, a ja cały czas byłam na miejscu, nie ukrywałam się” – zeznała w sądzie. W latach 1945–1949 łódzka sędzia Sabina Krzyżanowska prowadziła wprawdzie śledztwo w sprawie Eugenii Pol, ale nie potrafiła (albo nie chciała) jej namierzyć. Z Urzędu Bezpieczeństwa i Biura Ewidencji Ludności dostała odpowiedź, że Genowefa „Pohl nie jest meldowana w Łodzi”.

Dr Giennadij Płużnow sugeruje, że „Pol miała kontakty z Urzędem Bezpieczeństwa, później być może Służbą Bezpieczeństwa”. Ale ja takich dowodów w archiwum IPN nie znalazłem. Nie mam natomiast wątpliwości, że Eugenia Pol doskonale ze strukturami komunistycznego państwa się zasymilowała. Z pewnością parasol ochronny roztaczał nad nią ZBoWiD, gdzie wachmanka opiniowała wnioski byłych więźniów Przemysłowej, którzy chcieli wstąpić do ZBoWiD-u. Maria Gapińska (w obozie Pawłowska) twierdzi, że mówiła tam o zbrodniach Eugenii Pol, ale działacz związku Franciszek Kubiak bronił Pol: „Powiedział, żeby zbrodniarzy nie szukać na swoim podwórku, a w NRF. Żebym dała spokój. Że ojciec oskarżonej jest zasłużony”.

Żaden z komendantów jedynego w Polsce obozu koncentracyjnego dla dzieci – ani Hans Heinrich Fuge, ani Arno Wruck, ani Erlich Enders, ani nadzorujący ich pracę Karl Ehrlich, szef niemieckiej policji kryminalnej – nie poniósł kary za swoje zbrodnie. Nie ukarano też polskiej załogi obozu, poza trójką nadzorców: Sydonią (Isoldą) Bayer, Edwardem Augustem i Eugenią Pol. Bayer powieszono w listopadzie 1945 r., a Augusta w styczniu 1946 r. Trzeci oskarżony – Teodor Busch, esesman, folskdojcz, pracownik niemieckiej policji bezpieczeństwa – nie doczekał procesu. W lipcu 1946 r. został zakatowany w celi przez współwięźniów.

W tym roku mija 81 lat od powstania niemieckiego obozu na Przemysłowej w Łodzi, do którego trafiło około 3 tys. polskich dzieci. Dlaczego tak mało o nim wiemy?

No nie. Od trzech lat, od wydania „Małego Oświęcimia” we wrześniu 2020 r. i od otwarcia w czerwcu 2021 r. Muzeum Dzieci Polskich – ofiar totalitaryzmu, wiadomo coraz więcej. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby na okupowanej polskiej ziemi w niemieckim obozie koncentracyjnym w Łodzi cierpiały i umierały nie polskie, lecz żydowskie dzieci, świat krzyczałby o tym od dekad. W Polsce mówiliśmy o tym cichym głosem.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Zmarła "Niuśka", ostatnia "dziewczyna z Parasola", weteranka Powstania Warszawskiego
Historia Polski
Nie żyje Zofia Czekalska "Sosenka", bohaterka Powstania Warszawskiego
Historia Polski
Zygmunt II August – ostatni z Jagiellonów
Historia Polski
Przy stoliku w Czytelniku
Historia Polski
Skąd się wzięła biało-czerwona szachownica lotnicza? Zawdzięczamy ją przypadkowi