Kampania nienawiści
Prezes PiS Jarosław Kaczyński twierdzi, że winę za nasz podział narodowy ponoszą Niemcy i Rosja, sponsorujące wrogie mu siły polityczne, oraz media, które krytykują jego formację i „zdrowe jądro narodu”. Powołuje się przy tym na swoją znajomość historii, którą ja, z doświadczeniem wielu lat publicystyki historycznej, oceniam jako płytką i opartą na oklepanych banałach. Z kolei Donald Tusk i liderzy opozycji wskazują Kaczyńskiego jako demiurga zła, polską odmianę nordyckiego boga Lokiego, złośliwego karła, który czerpie siły życiowe z kłótni, podziałów i krytykowania przeciwników. W rzeczywistości wszyscy oni razem wzięci są beneficjentami podziału i waśni w społeczeństwie. To spór i szczucie sobą nawzajem daje im siłę do pasożytniczego żerowania na ludziach, którzy każdego dnia ciężko pracują, budując dobrobyt kraju.
Z bólem dochodzę do wniosku, że polska klasa polityczna to zaledwie odpryski społeczeństwa, jakże często gromadki nieudaczników mistrzowsko skupiających na sobie uwagę, ludzie niemający w życiu celu prócz chorego pragnienia władzy i zaszczytów, nieposiadający jakichkolwiek kwalifikacji zawodowych. Jednym słowem zbiór miernot intelektualnych pozujących na sędziów narodu. A jednak miliony ludzi dają się wciągnąć w ich pyskówy, nieustannie pasjonując się ich awanturami. Oni tymczasem żerują na naszych podatkach, walczą o kolejne kadencje w instytucjach, które więcej szkodzą niż przyczyniają się do rozwoju kraju i kontynentu.
Wielką nadzieją napawa mnie postęp techniczny, ponieważ głęboko wierzę, że któregoś dnia cały ten żałosny podział łupów i parlamentarne awanturnictwo zastąpi sztuczna inteligencja, której decyzje będą niezależne, niezawisłe i mądre. Ktoś powie, że świat, którym rządzi superkomputer, to utopia, rzeczywistość zagrażająca ludzkiej naturze i droga ku zagładzie naszego gatunku. Bzdura! To nie rewolucja francuska ani Marks czy Lenin zapewnili postęp socjalny i prawa pracownicze. Tego dokonała rewolucja przemysłowa. To nie krzykacze wycierający sobie gęby sprawiedliwością społeczną zbudowali syte społeczeństwa Zachodu, ale potępiani przez lewactwo i nacjonalistów kapitaliści. Oni bowiem, chcąc mieć dochody, potrzebowali zdrowej i produktywnej klasy pracującej, a tę mogli mieć jedynie, tworząc programy zabezpieczeń socjalnych. To nie polityka społeczna państwa dała ludziom bezpieczeństwo socjalne, ale filantropia wielkich przemysłowców. To oni byli grabarzami feudalizmu. To przedsiębiorcy, ludzie budujący produkt krajowy brutto są bohaterami tego kraju i tego świata. Powtarzam to na tych łamach od wielu lat, zdając sobie sprawę, że tłukę grochem w ścianę, bo większość z nas woli słuchać bredni o dobrodziejstwie państwa.
Każdego roku to fałszywe ziarno kłamstwa zasiane przez „rewolucjonistów” z XVIII, XIX i XX w. przynosi plon w postaci kolejnego pokolenia naiwnych, przekonanych, że to instytucje państwowe mają stać na straży bezpieczeństwa socjalnego obywateli. Nic bardziej mylnego. To najgorsza pułapka myślowa, prostacka recepta na życie, prosta droga ku przepaści.
Dobrobytu nie można zadekretować. Zawsze jest on produktem pracy tych, którzy są najbardziej niedocenioną, ale jednocześnie najcenniejszą i najbardziej utalentowaną klasą społeczną. To te 2–3 proc. o najwyższych zarobkach. To ci, którzy kontrolują kapitał i środki produkcji. To owi wyklęci kapitaliści, bez których dobrobyt przełomu XX i XXI w. runąłby w jeden dzień. Na nich żerują politycy zarówno propagandowo, jak i intelektualnie. Podział na prawicę i lewicę w Polsce to bzdura.
Ten fałszywy podział znakomicie zdefiniował prezydent Ronald Reagan: „Często słyszymy o potrzebie wyboru między lewicą i prawicą. Chciałbym jednak zasugerować, że nie istnieje coś takiego, jak lewica i prawica. Jest tylko góra i dół. Możemy podążać w górę, w stronę naszego odwiecznego snu – wolności jednostki, powiązanej jednocześnie z prawem i porządkiem, lub w dół – w stronę totalitaryzmu. Ci, którzy chcą poświęcić naszą wolność w zamian za opiekę społeczną i bezpieczeństwo, wybrali ścieżkę wiodącą w dół”. Bezpieczeństwo socjalne nie jest bowiem owocem lewicowej wrażliwości, ale ciężkiej pracy i skrupulatnego gromadzenia zasobów. Reagan celnie to podsumował, mówiąc, że „rząd nie może kontrolować gospodarki, nie kontrolując ludzi”.