Inwazja na Czechosłowację: Waszyngton tylko się oburzył

Na wieść o inwazji na Czechosłowację prezydent Johnson zwołuje Radę Bezpieczeństwa. Gen. Wheeler wyklucza jakąkolwiek akcję zbrojną. „Nie mamy do tego środków" – wydusza.

Aktualizacja: 17.08.2018 12:31 Publikacja: 17.08.2018 11:43

Prezydenta Johnsona posądzano nawet o tajną umowę z Kremlem

Prezydenta Johnsona posądzano nawet o tajną umowę z Kremlem

Foto: Getty Images

W połowie lat 60. administracja prezydenta Lyndona B. Johnsona prowadziła nową politykę wobec krajów Europy Środkowej zdominowanych przez Związek Sowiecki. U jej podstaw leżało przekonanie, że monolit bloku sowieckiego zaczął się kruszyć. W poszczególnych państwach wywiad amerykański dostrzegał wzrost tendencji narodowych, dążenia do większej autonomii i chęć nawiązania lepszych kontaktów z Zachodem.

Czesi to nie Polacy czy Węgrzy

Nowa polityka USA poprzez promowanie pokojowej współpracy i otwartego społeczeństwa miała jednocześnie doprowadzić do zmniejszenia wpływów partii komunistycznych na społeczeństwo. Sekretarz stanu Dean Rusk wskazywał na pozytywny przykład Polski. Zdaniem Amerykanów od 1956 r. Warszawa uzyskała pewien stopień autonomii zewnętrznej i wewnętrznej. Dlatego też, pomimo ochłodzenia stosunków bilateralnych w drugiej połowie lat 60., PRL cieszyła się w tym czasie znacznie większymi względami Waszyngtonu niż inne kraje komunistyczne. Przejawiało się to np. w korzystnych kredytach na zakup artykułów rolnych. Razem z Rumunią, prowadzącą bardziej niezależną politykę zagraniczną w tym czasie, Polska zajmowała czołowe miejsce w amerykańskim rankingu państw zza żelaznej kurtyny.

Czechosłowacja natomiast, rządzona od lat 50. twardą ręką przez Antonina Novotnego, w której nie doszło do żadnej odwilży politycznej po 1956 r., znajdowała się na dalekiej pozycji na tej liście. Nawet jeszcze na początku 1968 r. w Waszyngtonie nie oczekiwano daleko idących zmian nad Wełtawą. Ambasador USA w Pradze, doświadczony dyplomata Jacob Beam (wcześniej, w latach 1957–1961 był ambasadorem w Polsce), dostrzegał wewnętrzne zamieszanie w partii komunistycznej i rządzie, ale z wyborem Aleksandra Dubčeka na nowego szefa komunistów nie wiązał dużych nadziei na radykalne zmiany. Obawiano się ponadto, że protesty studentów, ferment wśród intelektualistów i otwarte żądania reform gospodarczych mogą pogłębić kryzys w Czechosłowacji i doprowadzić do przyjęcia przez partię sztywniejszego kursu wobec społeczeństwa, co byłoby niekorzystne dla polityki USA.

Zastąpienie prezydenta Novotnego przez gen. Ludvika Svobodę pod koniec marca 1968 r. zaskoczyło zatem Waszyngton. Beam podkreślał ten fakt jako historyczny, bo na taki krok zdecydowano się pod wpływem nacisku społecznego. Interesujące jest, że ambasador amerykański nie obawiał się wymknięcia procesów demokratycznych spod kontroli, Czesi bowiem mieli się tym różnić od Polaków czy Węgrów, że „nie tracili głowy" (dyplomata nic nie mówił o Słowakach...).

Już w tym czasie Amerykanie obawiali się reakcji Kremla na złożony efekt wypadków zachodzących w Warszawie (Marzec '68) i Pradze, które zdawały się ożywiać ducha 1956 r. Beam uważał jednak, że Praga uczyni wszystko, aby uniknąć ryzyka interwencji zewnętrznej, a nowy rząd okiełzna „dżina wypuszczonego z butelki".

Kłopoty z młodzieżą

Wraz z rozwojem demokratycznych przemian nad Wełtawą, szybko przezwanych Praską Wiosną, w Waszyngtonie w coraz większym stopniu skłaniano się jednak do opinii o możliwości inwazji sowieckiej. Od lipca 1968 r. dostrzegano wzrost nacisku Kremla na Dubčeka. Świadczyć o tym miało zarówno opóźnienie w opuszczaniu terytorium Czechosłowacji przez wojska po zakończeniu manewrów Układu Warszawskiego, jak i brutalna treść listów „bratnich" partii komunistycznych do Czechów i Słowaków w przededniu zjazdu partii w Pradze. Niepokojącym sygnałem było także nasilenie kampanii przeciwko Praskiej Wiośnie w sowieckiej propagandzie.

Rusk, przedstawiając w Białym Domu prezydentowi Lyndonowi B. Johnsonowi aktualną sytuację, trafnie zauważał, że Kreml obawia się przede wszystkim negatywnego wpływu zmian nad Wełtawą na inne państwa Europy Środkowej, zwłaszcza sąsiednie – Polskę, NRD i Węgry, a nawet radziecką Ukrainę. Wszędzie bowiem występowały kłopoty z coraz aktywniejszą politycznie młodzieżą i z rosnącym poczuciem własnej odrębności. Istniała jednak szansa, że Praga zdecyduje się na kompromis, aby uniknąć interwencji zewnętrznej. Dlatego też strona amerykańska uważnie przypatrywała się spotkaniu lidera czechosłowackich komunistów w Černej z delegacją sowiecką z Leonidem Brzeżniewem na czele. Waszyngton liczył, że ustępstwa, na które poszedł Dubček, pozwolą kontynuować demokratyzację nad Wełtawą.

W czasie kryzysu poprzedzającego interwencję zbrojną Stany Zjednoczone prowadziły zatem bardzo ostrożną i powściągliwą politykę. Starano się nie wywołać wrażenia mieszania się w wewnętrzne sprawy Czechosłowacji. Tylko raz, gdy propaganda sowiecka nagłośniła rzekomy fakt znalezienia amerykańskiej broni używanej przez „siły kontrrewolucyjne" nad Wełtawą, Waszyngton zareagował energicznie, żądając przeprosin od Kremla.

Zrezygnowali nawet z sankcji

Amerykańskie nadzieje na dalsze przemiany nad Wełtawą zostały brutalnie przerwane przez inwazję wojsk Układu Warszawskiego w nocy z 20 na 21 sierpnia. Wiemy, że prezydent Johnson został ostrzeżony o takiej możliwości około trzech tygodni wcześniej. Także tuż przed inwazją szef CIA Richard Helms starał się podnieść alarm podczas spotkania w Białym Domu, jednak jego głos pozostał wołaniem na puszczy.

Oficjalnie lokator Białego Domu dowiedział się o inwazji osobiście od radzieckiego ambasadora w Waszyngtonie Anatolija Dobrynina trzy godziny po rozpoczęciu agresji. Sowiecki dyplomata bezczelnie podkreślał, że nie powinno to zaszkodzić stosunkom między dwoma supermocarstwami. Niemal natychmiast w Białym Domu zwołano posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Nastroje rozmówców były raczej minorowe. W toku dyskusji wyrażono rozczarowanie krokiem Kremla wskazującym na lekceważenie USA.

Szef Kolegium Połączonych Sztabów generał Earle Wheeler jednoznacznie wykluczył jakąkolwiek akcję zbrojną. „Nie mamy do tego środków" – wydusił. A wiceprezydent Hubert Humprey zalecał zachowanie ostrożności. Jedyne, co jego zdaniem pozostawało to rozmowy z Sowietami i wyrażanie niezadowolenia z powodu kroków Kremla.

Nie jest zatem zaskoczeniem, że po takim spotkaniu Rusk przekazał Dobryninowi jedynie głębokie zaniepokojenie inwazją. Pasywną postawę w czasie następnego posiedzenia gabinetu, 22 sierpnia, usprawiedliwiano natomiast brakiem jakichkolwiek zobowiązań Waszyngtonu wobec Czechosłowacji. USA nie zamierzało zatem w żadnym wypadku interweniować w jej obronie, bo takie kroki nie leżały w interesie ani Amerykanów, ani Czechów (znów nie wspominano o Słowakach...). Waszyngton postrzegał zatem sytuację w CSRS w szerszym kontekście polityki światowej. Jednocześnie nad Potomakiem panowało przekonanie, że inwazja rozwiała iluzje na poprawę stosunków z ZSRS. Amerykanie poczuli się oszukani przez Kreml.

Ostatecznie Biały Dom zdecydował się tylko na wydanie oficjalnego oświadczenia. Wskazywano w nim na napaść ZSRS i sojuszników z Układu Warszawskiego na nieuzbrojony kraj, aby stłumić odradzanie się zwykłej, ludzkiej wolności. Tłumaczenia powodów tego kroku przez Kreml uznawano za kłamliwe. Słowa potępienia płynęły także z Kongresu.

Biały Dom otrzymał setki listów i telegramów od osób oburzonych biernością USA. O pasywnej postawie administracji prezydenckiej świadczy także porzucenie pomysłów sankcji ekonomicznych wobec państw uczestniczących w okupacji CSRS (w przypadku Polski np. wycofanie klauzuli najwyższego uprzywilejowania, czyli udogodnień w eksporcie za Atlantyk czy też ograniczenie kredytów na zakup towarów rolnych).

Stany Zjednoczone poparły natomiast rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ zaproponowaną przez rząd Danii, potępiającą inwazję jako pogwałcenie Karty Narodów Zjednoczonych. Do jej przyjęcia oczywiście nie doszło ze względu na weto ZSRS.

Następna będzie Rumunia?

Zaskakująca pasywność Waszyngtonu sprawiła, że na świecie pojawiły się oskarżenia o jakieś tajemne porozumienie między USA a Kremlem o podziale świata na strefy wpływów obu supermocarstw. Taką opinię wyrażał m.in. prezydent Francji Charles de Gaulle. Rusk wyjaśniał jednak, że Stany Zjednoczone nie mogły nic zrobić wobec inwazji, bo użycie amerykańskich sił zbrojnych w celu pomocy krajom Europy Środkowej zaangażowałoby USA w bezpośrednią wojnę ze Związkiem Sowieckim.

Pewne nadzieje Białego Domu wzbudzały jednak opinie wywiadowcze. Stłumienie Praskiej Wiosny nie miało być do końca udane, bo społeczeństwo Czechosłowacji protestowało przeciwko wejściu sowieckich wojsk, a okupanci nie byli zdolni do utworzenia marionetkowego rządu, który przejąłby władzę i usprawiedliwił inwazję.

O ostrożnej postawie amerykańskiej świadczy także dyskusja na temat ewentualnych uchodźców. Zakładano, że Stany Zjednoczone pozwolą na imigrację Czechów i Słowaków, ale nie będą ich zachęcać do podjęcia takiej decyzji. Ostatecznie za Atlantykiem pozostało 3 z 4 tys. obywateli CSRS przebywających w tym czasie w USA. Z dziennikarskiego obowiązku dodajmy, że Waszyngton podjął pewne sankcje na polu kultury, odwołując np. wizytę zespołu muzycznego z Minnesoty w ZSRS i przyjazd zespołu z Polski, ale oczywiście te kroki miały czysto symboliczny wymiar.

Wypadki w Czechosłowacji obudziły natomiast dyskusję w Białym Domu dotyczącą ewentualności inwazji na Rumunię, która nie wzięła udziału w interwencji nad Wełtawą i zachowywała w tym czasie większą niezależność od Kremla. Niektóre raporty wywiadowcze mówiły nawet otwarcie o zbliżającej się interwencji sąsiednich państw w Rumunii i zamiarach usunięcia Nicolae Ceau?escu przez Kreml. Johnson zdecydował się zatem na wydanie kategorycznego oświadczenia o niebezpieczeństwach spuszczania ze smyczy „psów wojny". Interwencji Układu Warszawskiego spodziewano się również w Jugosławii. Także w tym wypadku prezydent Johnson zapewnił o zainteresowaniu USA niepodległością i suwerennością tego kraju.

Zaszachowani Wietnamem

Niewątpliwie pasywna postawa amerykańska wobec stłumienia Praskiej Wiosny wynikała z przyjętej od 1956 r. polityki amerykańskiej wobec Europy Wschodniej, prowadzenia działań zmierzających do stopniowego, rozłożonego w czasie osłabienia monolitu sowieckiego i władzy partii komunistycznych. Jednocześnie USA miały unikać kroków, które mogłyby sprowokować powstania narodowe i rozlew krwi.

Widoczne są tu doświadczenia płynące z okresu rewolucji na Węgrzech w 1956 r. Administracja prezydencka była także w drugiej połowie lat 60. zainteresowana poprawą stosunków z Kremlem, co zdawało się możliwe przed inwazją na Czechosłowację. Istotne znaczenie miało także bezpośrednie zaangażowanie militarne i trudna sytuacja, w jakiej znalazły się USA w Wietnamie w 1968 r. Utrudniało to Białemu Domowi wyrażanie protestu przeciwko inwazji Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, bo w powszechnej, choć błędnej, opinii na świecie Stany Zjednoczone prowadziły w Indochinach podobną politykę jak Kreml w Europie Środkowej, tłumiąc Praską Wiosnę.

Autor jest historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalistą m.in. od historii najnowszej i stosunków polsko-amerykańskich

Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Historia
Krzysztof Kowalski: Cień mamony nad przeszłością
Historia
Wojskowi duchowni prawosławni zabici przez Sowietów w Katyniu będą świętymi
Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem