Niedobrze się dzieje, gdy przełomowe wydarzenia historyczne oceniają ich uczestnicy. Co innego wspomnienia i relacje. One są konieczne do ochrony przed zapomnieniem. Ale ich ocena należy do następnych pokoleń. To dlatego nie wierzymy ocenom panowania Nerona wystawionym przez żyjącego w jego czasach Tacyta, nie mamy zaufania do panegiryków na cześć Bolesława Krzywoustego napisanych przez Galla Anonima czy oburzamy się na Jana Długosza za obrzucanie kalumniami króla Władysława Jagiełły.
Historię, której byliśmy świadkami, powinniśmy opowiadać naszym dzieciom i wnukom, unikając przy tym artykułowania własnych werdyktów. Niezależnie bowiem od tego, jak bardzo jesteśmy przekonani o swojej bezstronności i obiektywizmie, zawsze nasze wspomnienia są obarczone namiętnościami, które ukształtowały się na pewnym etapie życia.
Nie zrozumiemy fenomenu upadku PRL bez poznania okoliczności, w których to osobliwe państwo wasalne zostało utworzone. Polska stała się sowieckim lennem w wyniku kontraktu handlowego. Warto o tym pamiętać, kiedy dzisiaj tak euforycznie łączymy bezpieczeństwo naszego kraju z sojuszem militarnym i politycznym ze Stanami Zjednoczonymi. Wydaje się to słuszne i przemyślane. Nie zapominajmy jednak, że co prawda w dwóch kluczowych momentach w ciągu ostatnich 100 lat historii Polski Ameryka udzieliła nam największego wsparcia, ale zadała też jeden z najdotkliwszych ciosów. Ponad 100 lat temu odzyskaliśmy niepodległość dzięki szlachetnej determinacji prezydenta Woodrowa Wilsona. 27 lat później tę suwerenność utraciliśmy w wyniku geszefciarskiej zdrady prezydenta Franklina D. Roosevelta. Niestety, nie ma innego słowa, którym można by scharakteryzować jego zgodę na przekazanie Polski pod sowiecką hegemonię.
Zresztą nad czym tu lamentować: czy ktokolwiek naprawdę wierzy, że politycy kierują się jakimkolwiek imperatywem moralnym? Polityka to ukwiecony banałami marketing, który ma zaspokajać określone potrzeby i osiągać spodziewany zysk. I pod tym względem postawa amerykańskiego prezydenta na konferencji jałtańskiej jest modelowym przykładem troski o własny interes narodowy. Kiedy trwała konferencja jałtańska, dowództwo amerykańskiego frontu pacyficznego dopiero opracowywało atak na Iwo Jimę, w dalszych planach była inwazja na Okinawę. Imperium japońskie trzymało się naprawdę mocno. Roosevelt zdawał sobie sprawę, że sowieckie wsparcie w Mandżurii jest warte każdej ceny.
W Jałcie ujawnił się stosunek elit amerykańskich do sprawy polskiej. Dla Waszyngtonu miała ona znaczenie drugorzędne. Taką postawę celnie skonkludował niemal dwa wieki temu Napoleon Bonaparte: „Politykę wszystkich mocarstw określa ich położenie geograficzne". Powinniśmy o tym pamiętać, gdy entuzjastycznie powierzamy nasze bezpieczeństwo narodowe sojusznikowi odległemu o 8 tysięcy kilometrów.