Co prawda, serial prezentuje perspektywę najeźdźców mongolskich, ale przemyca też dowody wielowiekowej psychozy, jaka władała Chinami za panowania wszystkich zagrożonych najazdami dynastii.
To właśnie ta psychoza dyktowała konieczność poszukiwania wszelkich dostępnych metod obrony. Najbardziej radykalną była budowa muru granicznego. To właśnie jego fragmenty oglądałem w Dunhuang w północno-zachodnich Chinach. Tu opowieść o wiecznej walce cywilizacji z barbarzyńcami brzmi wyjątkowo wiarygodnie. Dunhuang zresztą z tego żyje.
To niewielkie, ale starożytne miasto, zbudowano za dynastii Han w rozległej oazie na pograniczu dwóch cuchnących śmiercią pustyń. Wędrujące na zachód kupieckie karawany napadali tu i dziesiątkowali dzicy koczownicy już w czasach Chrystusa. Cesarz wysłał więc wojska ze swej „nieodległej” o 1000 km stolicy Xi’an, by wybić ten pomysł nomadom z głowy. Dość szybko większość z nich wyrżnięto, a ci, którzy przeżyli, wynieśli się dalej na północ.
Opustoszałe w ten sposób miejsce wydawało się cesarskim wysłannikom doskonałą lokalizacją na jedną z głównych baz powstającego właśnie Jedwabnego Szlaku. Najpierw zbudowano drewniany fort, a przy nim pierwsze skromne domki. Jednak strategiczna lokalizacja miasta skazała je na błyskawiczny rozwój. W ciągu ledwie kilku dziesięcioleci między wysokimi jak góry piaszczystymi wydmami Takla Makan i rozległym, martwym plateau Gobi wyrósł pulsujący życiem ośrodek handlu i zaopatrzenia dla rozjeżdżających się na wschód i zachód karawan oraz wojskowy garnizon z gotowymi do obrony napadanych karawan oddziałami świetnej chińskiej konnicy. Koczownicy nie dawali spokoju, żołnierze mieli więc pełne ręce roboty.
Pomagał im system szybkiego informowania o zagrożeniach. Był nim wymyślony przez chińskich inżynierów łańcuch odległych od siebie o kilka mil wież sygnalizacyjnych, z których w dzień słano informacje dzięki sekwencji wywieszanych na blankach kolorowych chorągiewek, a w nocy odpowiednio przyduszanych i wzniecanych płomieni ogniska. System był na tyle doskonały, że informacja o napadzie docierała do wojskowej stanicy ledwie w kilka minut. Szybsza nie była nawet cesarska poczta, choć ta, dzięki rozstawionym co dwanaście kilometrów posterunkom potrzebowała ledwie dwóch dób, by do położonej centralnie stolicy mogła dojść informacja z każdej części szerokiego na pięć tysięcy kilometrów imperium. Koczownicy nie dawali jednak za wygraną, cesarze postanowili więc zbudować długi aż po horyzont mur.