Chiński mur, symbol izolacji czy skutecznej obrony

Oglądany w ostatnich dniach pasjami na Netflixie serial o Marco Polo uświadomił mi, jak wielkim zagrożeniem dla Chin byli barbarzyńcy z północy.

Publikacja: 05.03.2020 21:00

Chiński mur, symbol izolacji czy skutecznej obrony

Foto: shutterstock

Co prawda, serial prezentuje perspektywę najeźdźców mongolskich, ale przemyca też dowody wielowiekowej psychozy, jaka władała Chinami za panowania wszystkich zagrożonych najazdami dynastii.

To właśnie ta psychoza dyktowała konieczność poszukiwania wszelkich dostępnych metod obrony. Najbardziej radykalną była budowa muru granicznego. To właśnie jego fragmenty oglądałem w Dunhuang w północno-zachodnich Chinach. Tu opowieść o wiecznej walce cywilizacji z barbarzyńcami brzmi wyjątkowo wiarygodnie. Dunhuang zresztą z tego żyje.

To niewielkie, ale starożytne miasto, zbudowano za dynastii Han w rozległej oazie na pograniczu dwóch cuchnących śmiercią pustyń. Wędrujące na zachód kupieckie karawany napadali tu i dziesiątkowali dzicy koczownicy już w czasach Chrystusa. Cesarz wysłał więc wojska ze swej „nieodległej” o 1000 km stolicy Xi’an, by wybić ten pomysł nomadom z głowy. Dość szybko większość z nich wyrżnięto, a ci, którzy przeżyli, wynieśli się dalej na północ.

Opustoszałe w ten sposób miejsce wydawało się cesarskim wysłannikom doskonałą lokalizacją na jedną z głównych baz powstającego właśnie Jedwabnego Szlaku. Najpierw zbudowano drewniany fort, a przy nim pierwsze skromne domki. Jednak strategiczna lokalizacja miasta skazała je na błyskawiczny rozwój. W ciągu ledwie kilku dziesięcioleci między wysokimi jak góry piaszczystymi wydmami Takla Makan i rozległym, martwym plateau Gobi wyrósł pulsujący życiem ośrodek handlu i zaopatrzenia dla rozjeżdżających się na wschód i zachód karawan oraz wojskowy garnizon z gotowymi do obrony napadanych karawan oddziałami świetnej chińskiej konnicy. Koczownicy nie dawali spokoju, żołnierze mieli więc pełne ręce roboty.

Pomagał im system szybkiego informowania o zagrożeniach. Był nim wymyślony przez chińskich inżynierów łańcuch odległych od siebie o kilka mil wież sygnalizacyjnych, z których w dzień słano informacje dzięki sekwencji wywieszanych na blankach kolorowych chorągiewek, a w nocy odpowiednio przyduszanych i wzniecanych płomieni ogniska. System był na tyle doskonały, że informacja o napadzie docierała do wojskowej stanicy ledwie w kilka minut. Szybsza nie była nawet cesarska poczta, choć ta, dzięki rozstawionym co dwanaście kilometrów posterunkom potrzebowała ledwie dwóch dób, by do położonej centralnie stolicy mogła dojść informacja z każdej części szerokiego na pięć tysięcy kilometrów imperium. Koczownicy nie dawali jednak za wygraną, cesarze postanowili więc zbudować długi aż po horyzont mur.

Mało kto wie, że resztki Wielkiego Muru dynastii Han ocalały właśnie na bezdrożach pustyni Gobi w niewielkiej odległości od miasta Dunhuang. Już pierwsze założenie muru było ambitne. Drewniane fundamenty sięgały trzy metry w głąb zeschniętej ziemi. Ośmiometrową górną część stanowiła konstrukcja przekładanych warstw trzciny i lepkiej gliny, która po dwóch tysiącach lat przypomina bardziej gips, niż zeschniętą maź wygrzebywaną z rozlewisk płynącej nieopodal rzeki. Cała konstrukcja miała pięć tysięcy kilometrów i była najbardziej oszałamiającym projektem budowlanym wszech czasów. Prócz muru w okolicach Dunhuang powstały zamki-spiżarnie i zamki-strażnice, a także najmniej znany z cudów starożytnego świata kompleks niemal tysiąca bogato zdobionych buddyjskich grot Mogao w klifie nieopodal nurtów górskiej rzeki Shule, która przez setki lat dawała życie słynnej oazie. Kiedy rzeka wyschła, a zniszczone przez Mongołów imperialne Chiny przestały słać na zachód kupieckie karawany, miasto podupadło, a może nawet umarło, zostawiając po sobie legendę Jedwabnego Szlaku i cuda architektury. Dziś znowu błyszczy jak najjaśniejsza perła Wschodu. Do Pekinu jest stąd trzy tysiące kilometrów, dzięki czemu lokalnych zabytków nie dosięgła furia hunwejbinów z czasów rewolucji kulturalnej.

Pazerność Europejczyków pozbawiła za to Dunhuang wielkiego skarbu – czterdziestu tysięcy malowanych zwykle na jedwabiu, starożytnych tekstów i malunków buddyjskich. Kolekcję tę zagrabiono tuż po ich odkryciu na początku XX wieku. Dziś tylko 15 tys. z nich przechowuje British Museum, a wszelkie prośby o ich zwrot są jak rzucanie grochem o ścianę. Prócz Brytyjczyków chińskie dziedzictwo narodowe rozkradły również dziesiątki innych muzeów świata. Gdyby był do nich pełen dostęp, lokalny instytut buddyjski rekonstruujący starożytną doktrynę zyskałby pracę na długie lata.

Dunhuang to nie tylko perła Jedwabnego Szlaku, ale przede wszystkim wizytówka dzisiejszych Chin. Niewielka dwustutysięczna populacja żyje głównie z turystyki. W mieście tak bardzo czystym, że Szwajcarzy mogliby tu jeździć z kajetami po naukę, jest 180 hoteli, centra konferencyjne dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi, dziesiątki muzeów, nowoczesne teatry i sale projekcyjne. Jedna dziesiąta populacji to farmerzy hodujący brzoskwinie, pomidory, daktyle i winogrona.

Dunhuang to także jedno z chińskich centrów winiarstwa, których produkty doskonale wytrzymują porównanie z wieloma winami z Europy. Na północ od miasta powstaje linia kolejowa, która ma połączyć Dunhuang z tybetańską Lhasą. Nasypy i wysokie na pięćdziesiąt metrów wiadukty ciągną się w nieskończoność jak kiedyś chiński mur. Każdy kilometr to miliony dolarów. Zastanawiam się, czy takim wyzwaniom mogłaby podołać mała i skłócona demokracja, taka jak nasza?

Co prawda, serial prezentuje perspektywę najeźdźców mongolskich, ale przemyca też dowody wielowiekowej psychozy, jaka władała Chinami za panowania wszystkich zagrożonych najazdami dynastii.

To właśnie ta psychoza dyktowała konieczność poszukiwania wszelkich dostępnych metod obrony. Najbardziej radykalną była budowa muru granicznego. To właśnie jego fragmenty oglądałem w Dunhuang w północno-zachodnich Chinach. Tu opowieść o wiecznej walce cywilizacji z barbarzyńcami brzmi wyjątkowo wiarygodnie. Dunhuang zresztą z tego żyje.

Pozostało 91% artykułu
Historia
Krzysztof Kowalski: Heroizm zdegradowany
Historia
Cel nadrzędny: przetrwanie narodu
Historia
Zaprzeczał zbrodniom nazistów. Prokurator skierował akt oskarżenia
Historia
Krzysztof Kowalski: Kurz igrzysk paraolimpijskich opadł. Jak w przeszłości traktowano osoby niepełnosprawne
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Historia
Kim byli pierwsi polscy partyzanci?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska