Starać się nie dotykać palcami nosa, ust, oczu, kasłać w rękaw, ale przede wszystkim myć dłonie” – te zalecenia są wszechobecne, powtarzane na każdym kroku, od kiedy po świecie rozpełza się koronawirus. Ale ten apel o powstrzymywanie się od tych prostych, powszechnych, naturalnych gestów, w pewnych okolicznościach zagrażających zdrowiu i życiu, apel o mydlenie rąk kilka razy dziennie, po raz pierwszy został wystosowany 160 lat temu. Domagał się tego młody węgierski lekarz, na dwie dekady przed wykryciem przez Louisa Pasteura drobnoustrojów.
Ignac Semmelweis urodził się w 1818 roku w Budapeszcie. Położył podwaliny pod nową gałąź medycyny – antyseptykę, czyli postępowanie odkażające, niszczące drobnoustroje na skórze, błonach śluzowych, w zakażonych ranach. Uratował setki istnień ludzkich, ale nie zyskał tym uznania współczesnego mu świata medycznego, przeciwnie, ściągnął na swoją głowę gromy, czego nie wytrzymał, popadł w stan załamania nerwowego i 13 sierpnia 1865 roku zakończył życie w szpitalu psychiatrycznym w Wiedniu.
Swojego odkrycia dokonał zbyt wcześnie, aby zyskać zrozumienie i uznanie współczesnych. Ta niesławna historia – przyczynek do dziejów głupoty, zawiści, pyszałkowatości, ciasnoty horyzontów umysłowych – zaczęła się w 1846 roku. Oto młody lekarz rozpoczyna pracę w wiedeńskim szpitalu położniczym. Uderza go rekordowa śmiertelność, dochodząca niekiedy do 40 proc., wśród kobiet rodzących w pawilonie, w którym uczą się studenci. Tymczasem w bliźniaczym pawilonie, w którym kształcone są pielęgniarki i położne, odsetek ten nie przekracza 3 proc. (w tamtym czasie było to absolutnie normalne). Semmelweis ustalił przyczyny tego stanu rzeczy: w pawilonie drugim niska śmiertelność kobiet przy porodach wynikała z tego, że pobierający tam naukę nie brali udziału w sekcjach zwłok i nie przenosili na swoich dłoniach zarazków. W związku ze swoimi ustaleniami, w maju 1848 roku Semmelweis zalecił lekarzom, studentom i personelowi pierwszej kliniki stosowanie roztworu podchlorynu wapnia do mycia rąk przed wykonywaniem badań i zabiegów. Po wprowadzeniu obowiązku mycia rąk odsetek spadł do 1,9 proc.
I wtedy rozpoczęła się gehenna odkrywcy. Jego przełożony, prof. Klein, nie był zadowolony z ustaleń młodego podwładnego, gdyż podważały jego własne teorie dotyczące przyczyn gorączki połogowej, toteż zwolnił Semmelweisa. Także innym lekarzom nie podobały się jego zalecenia odkażania rąk, a szczególnie stwierdzenie, że sprawcami gorączki połogowej kobiet są lekarze i studenci, którzy bezpośrednio po sekcji zwłok, nie myjąc rąk, przechodzą do odbierania porodów, a także położne przechodzące bezpośrednio od kobiet chorych do zdrowych. W 1858 roku, podczas międzynarodowego kongresu ginekologicznego w Paryżu, jego przewodniczący zdyskredytował prace Semmelweisa, stwierdzając: „Niewykluczone, że są one oparte na jakichś pożytecznych założeniach, ale poprawne ich wykonanie jest związane z takimi trudnościami, że bardzo problematyczne korzyści nie usprawiedliwiają ich stosowania”. Po atakach lekarzy odrzucających jego zalecenia Semmelweis, nie przebierając w słowach, nazwał ich „mordercami kobiet”.
Ciąg dalszy tej historii bynajmniej nie jest taki, jak mogłoby się wydawać. Półtora stulecia po paryskim kongresie dyskredytującym genialnego obserwatora i praktyka zalecane przez niego procedury wciąż nie są stosowane w wystarczającym stopniu. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) 61 proc. personelu służby zdrowia „nie w pełni” zdaje sobie sprawę z wagi tej czynności, do tego stopnia, że WHO rozpoczęła kampanię uwrażliwiania na tę praktykę. Inicjatywa ma bezpośredni związek z pojawieniem się koronawirusa. Według danych WHO tylko w krajach Unii Europejskiej infekcje szpitalne dotykają co roku 3,2 mln pacjentów, powodując ponad 100 zgonów dziennie.