Każda kolejna epidemia w historii ludzkości czegoś nas uczy. Wystarczy przypomnieć sobie, jak ludzie radzili sobie z grypą jeszcze w XIX wieku. Stosowano generalnie dwa rodzaje terapii. Pierwszą było leczenie chorych metodami domowymi, które wbrew pozorom bywały bardzo skuteczne. W 2000 r. dr Stephen Rennard z University of Nebrasca dowiódł, że zwykły rosół litewski według przepisu jego babki łagodzi objawy przeziębienia w górnych drogach oddechowych. Spożycie niezbyt gorącej, ale tłustej zupy hamuje bowiem krążenie niektórych limfocytów, które powstają w reakcji na zapalenie. Dobrze zrobiony rosół okazał się zatem lekiem przeciwzapalnym – w niczym nieustępującym niektórym lekom przeciwgorączkowym.
Nie mniej skuteczny okazał się także tradycyjny sposób ludowy, czyli gorące mleko z masłem i miodem. I choć mleko może alergizować, przyczyniając się do pogłębienia niektórych stanów zapalnych, to w połączeniu z miodem działa nie tylko antyseptycznie, ale też ułatwia oczyszczanie dróg oddechowych z wydzieliny.
W różnych częściach świata podobnie radzono sobie z grypą: od herbaty z imbirem począwszy, a na syropach miodowo-czosnkowych kończąc. Znakomitym środkiem przeciwgorączkowym i napotnym był sok malinowy.
Ale jak z chorobą radzili sobie lekarze? W ich arsenale znajdowała się rtęć, lewatywa i kora drzew. Pierwsze „lekarstwo" było trucizną. Rtęć skutecznie zabijała wirusy, ale jako ciężka toksyna powodowała ogromne spustoszenie w organizmie chorego. Lewatywa była z kolei najlepszym sposobem na doprowadzenie chorego do skrajnego wycieńczenia, a napary z kory niektórych drzew, choć działały napotnie, to generalnie powodowały wymioty, które przyspieszały zgon pacjenta. Wśród najbardziej zabójczych „terapii" królowało upuszczanie krwi, stosowane jeszcze na początku XIX wieku. Ta metoda przyczyniła się do śmierci dziesiątek tysięcy ludzi, w tym m.in. pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Zaledwie trzy lata po rezygnacji z prezydentury, 13 grudnia 1799 r., Jerzy Waszyngton przeziębił się podczas objazdu swojej plantacji w Mount Vernon. Błyskawicznie rozwinęła się u niego infekcja gardła. Lekarze zaproponowali najlepszą znaną im metodę leczenia. Waszyngton przeszedł czterokrotny upust krwi, który spustoszył jego organizm. Tylko doktor William Thornton, przyjaciel rodziny prezydenta, był przeciwny tej „terapii". Kiedy Jerzy Waszyngton zmarł, zdenerwowany Thornton krzyknął do lekarzy: „Ludzie, przecież on zmarł z upływu krwi i braku powietrza". Kiedy jednak lekarze zapytali się, co zrobiłby na ich miejscu, odpowiedział im bez wahania: „Jak to co? To oczywiste. Należało przetoczyć krew jagnięcia!".
Ta odpowiedź świadczy o tym, że dopiero z perspektywy czasu rozumiemy pewne mechanizmy kierujące chorobami zakaźnymi. Nasza współczesna wiedza wydaje się olbrzymia, ale w zderzeniu z pandemią okazuje się niewystarczająca. Nadal najprostszą metodą walki z grypą i niektórymi chorobami zakaźnymi jest po prostu elementarne wzmacnianie układu immunologicznego, stosowanie środków antyseptycznych i pokarmów oraz napojów ułatwiających oddychanie.