Trzeba je było wkopiować do filmu z autentycznych dokumentów z 1970 r. Za to plan zdjęciowy ataku milicji na robotników ubezpieczała… normalna milicja.
Dni były gorące, ale czułem się szczęśliwy. Pierwszy raz w historii cały naród – robotnicy, chłopi i inteligenci – zjednoczył się, żeby chwycić za połę wolności, która potem nam się, niestety, wymsknęła. Wtedy jednak człowiek był radosny i pełen nadziei, że jest u siebie i wymyka się spod sowieckiego buta.
Przy pracy nad filmem sporą satysfakcję odniosłem ze spotkań z przywódcami nowych związków. Zapraszali do swych domów, zwłaszcza ci z drugiego szeregu. Przystawałem na to mimo obsesji, że jestem śledzony, i ciągłego szukania pod samochodem „pluskiew”.
Po latach okazało się, że moje obawy wcale nie były bezpodstawne. Szokowi wprowadzenia stanu wojennego towarzyszyły wizyty panów w ciemnych garniturach czy też wezwania na Rakowiecką lub do wydziału MSW przy ul. Okrzei na Pradze. Nękano mnie pytaniami, czemu nie występuję w telewizji, tylko w kościele. Mówiłem, że jako człowiek wierzący nie widzę powodu, by tego nie robić. Nie mam natomiast ochoty – w czasie bicia ludzi pałami i strzelania na ulicach – siedzieć w jednej telewizyjnej ławce z umundurowanym panem Racławickim.
To już nie były przyjemne chwile, ale poprzedzał je cudowny oddech wolności. Na rzecz gdańskiego i gdyńskiego pomnika Pamięci Poległych Stoczniowców odegraliśmy piękne koncerty z udziałem czołówki polskich aktorów.