Milicja ubezpiecza milicję

Praca nad „Człowiekiem z żelaza” przebiegała niesłychanie sprawnie, choć byliśmy zdeterminowani różnymi kłopotami, od cenzorskich poczynając. Mimo osobistej interwencji Andrzeja Wajdy u Jaruzelskiego nie udało się np. wypożyczyć czołgów - opowiada aktor Marian Opania.

Aktualizacja: 28.01.2008 16:41 Publikacja: 28.01.2008 12:41

Milicja ubezpiecza milicję

Foto: Rzeczpospolita

Trzeba je było wkopiować do filmu z autentycznych dokumentów z 1970 r. Za to plan zdjęciowy ataku milicji na robotników ubezpieczała… normalna milicja.

Dni były gorące, ale czułem się szczęśliwy. Pierwszy raz w historii cały naród – robotnicy, chłopi i inteligenci – zjednoczył się, żeby chwycić za połę wolności, która potem nam się, niestety, wymsknęła. Wtedy jednak człowiek był radosny i pełen nadziei, że jest u siebie i wymyka się spod sowieckiego buta.

Przy pracy nad filmem sporą satysfakcję odniosłem ze spotkań z przywódcami nowych związków. Zapraszali do swych domów, zwłaszcza ci z drugiego szeregu. Przystawałem na to mimo obsesji, że jestem śledzony, i ciągłego szukania pod samochodem „pluskiew”.

Po latach okazało się, że moje obawy wcale nie były bezpodstawne. Szokowi wprowadzenia stanu wojennego towarzyszyły wizyty panów w ciemnych garniturach czy też wezwania na Rakowiecką lub do wydziału MSW przy ul. Okrzei na Pradze. Nękano mnie pytaniami, czemu nie występuję w telewizji, tylko w kościele. Mówiłem, że jako człowiek wierzący nie widzę powodu, by tego nie robić. Nie mam natomiast ochoty – w czasie bicia ludzi pałami i strzelania na ulicach – siedzieć w jednej telewizyjnej ławce z umundurowanym panem Racławickim.

To już nie były przyjemne chwile, ale poprzedzał je cudowny oddech wolności. Na rzecz gdańskiego i gdyńskiego pomnika Pamięci Poległych Stoczniowców odegraliśmy piękne koncerty z udziałem czołówki polskich aktorów.

A wracając do filmu, to początkowo grałem redaktora Jabłonkę z gdańskiej telewizji, który kręcił materiały w 1970 r., szybko zarekwirowane przez UB. Dwa dni kombinowałem z tym Jabłonką, choć w scenariuszu widziałem rolę wprost dla mnie. To był oczywiście redaktor Winkel, taki zalkoholizowany, zabiegany i spocony szczurek.

Po dwóch dniach moich zdjęć zadzwonił telefon od Barbary Pec-Ślesickiej, że rola mi się nieco rozwinęła. Zapytałem, czy reżyser dopisał mi kilka scen. Ona mówi, że gram główną rolę. Jak to? Za Radziwiłowicza? Nie, nie tytułową, tylko główną. Zbigniew Zapasiewicz źle się czuł w roli Winkela, bo myślał, że to będzie ktoś w typie Rakowskiego. Z Teatru Komedia, gdzie byłem w zespole Olgi Lipińskiej, przejechałem na Chełmską zdezelowanym małym fiatem w kilkanaście minut. Andrzej Wajda powitał mnie słowami: „Pan mi to tak zagra, żeby czasem było i śmiesznie”.

Po trzyletniej posusze łapałem tzw. drugi oddech. Przy stosunkowo młodej twarzy przedwcześnie posiwiałem i przytyłem. Nie było dla mnie ról. Trochę popijałem. Był to dla mnie trudny okres. Tą rolą narodziłem się na nowo. I wróciłem do pierwszej ligi.

Ciepło wspominam nieodżałowanego operatora Edwarda Kłosińskiego i aktorów: Krysię Jandę, Andrzeja Seweryna, Janusza Gajosa. Było z kim grać. Czasem Wajda, wkurzony erupcją pomysłów Seweryna i moich, mówił, żebyśmy robili, co chcemy, i schodził z planu. Jak scena była nagrana, pytał, czy dobrze poszła.

Aktor nie powinien mieć oporów przed graniem dwuznacznych postaci. Byłem oburzony, kiedy Kałużyński napisał, że grałem człowieka-szmatę. Nie. On dostatecznie się przeobraził. Cała tragedia mego bohatera polegała na tym, że kiedy następuje w nim pozytywny przełom moralny, odkrywają jego wcześniejszy grzech wysługiwania się systemowi.

Nie było wiadomo, czy władze PRL wypuszczą film do Cannes. Pomógł ówczesny wiceminister kultury Michał Jagiełło. Polska premiera filmu odbyła się już po festiwalu.

W Cannes obudziła mnie owacja na stojąco, bo – wstyd się przyznać – byłem potwornie zmęczony i zasnąłem na ramieniu Andrzeja Wajdy. Pojechałem w wypożyczonym smokingu, koszuli kolegi Andrzeja Zaorskiego i muszce z teatralnej garderoby. Nowe buty tak mnie uwierały, że do położonego na wzgórzu hotelu wchodziłem na bosaka. Miałem takie apanaże, że uciekałem przed cudzoziemskimi dziennikarzami czy reżyserami, bo nie mógłbym zrewanżować im się postawieniem kawy. Na dworcu Orly miałem dylemat, czy z pięcioma frankami pójść do WC, czy wypić kawę. Tak wyglądał wówczas Polak po filmie-laureacie Złotej Palmy.

Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Historia
Archeologia rozboju i kontrabandy