Dla mnie to było normalne, że rodzice rozmawiali zarówno w jidysz, jak i w języku polskim. Chodziłam do klubu żydowskiego i do żydowskiej szkoły Pereca. Wielbię ją do dzisiaj, bo wprawdzie haniebnie ją zamknięto, ale nasze szkolne przyjaźnie przetrwały. Niedawno przyjechała ze Stanów Zjednoczonych moja przyjaciółka od pierwszej klasy. Wciąż wracamy do naszych wspomnień sprzed Marca ‘68. Po dziesiątkach lat rozmów i dywagacji okazało się, że ona zawsze czuła się Polką pochodzenia żydowskiego, a ja – Żydówką pochodzenia polskiego. Nie umiem powiedzieć, na czym polega różnica.
W polskim tłumaczeniu pieśni „Hava Nagila” jest fraza: „a my ojczyzny mamy dwie”. Jednak kiedyś za odśpiewanie tego tekstu musiałam rozstać się z Teatrem Muzycznym.
Z pokolenia na pokolenie moją ojczyzną jest Polska. Tu się urodzili moi dziadkowie, rodzice, ja i mój syn. Dlatego boli mnie każdy objaw antysemityzmu. Tutaj – nie w Paryżu czy innych miejscach świata – bo to mój kraj.
Zostałam wychowana na granicy dwóch kultur. Bo nie ma kultury polskiej bez żydowskiej i odwrotnie. Wyrosły z jednego pnia i wzajemnie się przenikały. Dlatego nie mam żadnych problemów z własną tożsamością. Rodzice przekazali mi tradycje świąt żydowskich, które teraz obchodzę we własnym domu. Niezależnie od tego u mnie zawsze stoi choinka, tak jak zapamiętałam z dzieciństwa.
Jestem z pokolenia, którego rodzice przeżyli Holokaust. Trauma w naszych domach wisiała w powietrzu. Im więcej czytam wspomnień na ten temat, tym bardziej podobne wydają mi się nasze domy. Nasi rodzice nawet jak mówili o Oświęcimiu, to chronili dzieci, pomijając to co drastyczne. Gdy dorastamy, mamy do siebie żal, że nie zadaliśmy tak wielu pytań, bo wciąż nam się wydawało, że nasi rodzice będą zawsze.