Dla obrony prowincji utrzymywano lokalne, nieregularnie opłacane wojska, najwięcej w zagrożonej ze strony Calais Flandrii. W 1390 roku było ich ok. 2,5 tys., a dwóch zbrojnych przypadało na jednego łucznika lub kusznika. Na poszczególne wyprawy mobilizowano pospolite ruszenie rycerskie oraz milicje miejskie.

Stan permanentnej wojny domowej sprawiał jednak, że efekty owych mobilizacji zawodziły nadzieje dowódców. W roku angielskiej inwazji pojawia się już jednak nowa zasada: każdy rycerz prowadził w poczcie trzech (dawniej dwóch) konnych i zbrojnych giermków. W tym czasie bowiem najlepsze rycerstwo walczyło już głównie pieszo. To na konnych właśnie planujący kampanię marszałek Jean Le Meingre zwany Boucicaut nałożył zadanie szybkiego dotarcia do linii wroga i wybicia angielskich łuczników.

Albowiem to właśnie lecących z prędkością 45 m/s 90-centymetrowych strzał, wyrzucanych z cisowych najczęściej (mierzących 1,80 – 2 m) łuków Francuzi obawiali się najbardziej. W Anglii posługiwali się nimi oficjalnie od 1252 roku zamożniejsi chłopi (najczęściej wolni farmerzy angielscy lub walijscy, tzw. yeomen), rzemieślnicy i mieszkańcy miast, którym rozporządzenia królewskie nakazywały ćwiczyć po niedzielnej mszy. To spośród nich król powoływał na czas wojny oddziały łuczników, które stanowiły zawsze co najmniej połowę jego sił. Sprawność yeomenów we władaniu tą straszną bronią nakazywała również angielskiej szlachcie liczyć się z plebejuszami i nie prowokować ich do otwartych buntów.Pod Azincourt miały się spotkać podobnie uzbrojone, lecz różne mentalnie armie. Francuzi mobilizowali głównie gardzące pospólstwem rycerstwo, po stronie angielskiej to właśnie pospólstwo miało rozstrzygnąć o zwycięstwie monarchy.