Zgodnie z królewskim przywilejem, prawo głosu mieli wszyscy dorośli mężczyźni. Winni oni stawić się przed komisją wyborczą, udowodnić, że są stałymi mieszkańcami i oddać głos do protokołu, a więc jawnie. 25 marca 1768 roku pojawił się w lokalu wyborczym zegarmistrz Richard Arkwright. Ubrany w pożyczony strój oświadczył, że wynajmuje w mieście pokój i zajmuje się budową chronometru morskiego, po czym zagłosował na przedstawiciela torysów. Po zliczeniu głosów okazało się, że kandydat wigów przegrał. Sowicie opłacona komisja przejrzała więc raz jeszcze protokół i usunęła z niego osoby, które uznała za niespełniające wymogu domicylu. Rzecz jasna, usuwano zwolenników torysów. Dla zachowania pozoru bezstronności powoływano świadków mających dowieść słuszności działań komisji.
Zeznanie złożone przez Arkwrighta rzeczywiście mijało się z prawdą. Nie był ani zegarmistrzem, ani nawet stałym mieszkańcem Preston, choć tutaj się urodził w 1732 roku. Tu też częściowo w szkole, częściowo od kuzyna nauczył się jako tako czytać. Mając 11 lat opuścił miasto udając się do Bolton, gdzie został uczniem w zakładzie fryzjerskim. Po śmierci chlebodawcy przejął pracownię, ożenił się i uzyskał licencję na prowadzenie oberży. Choć na co dzień parał się strzyżeniem, puszczaniem krwi i wyrywaniem zębów (podobno był w tym doskonały), to interesował się mechaniką, szczególnie zegarmistrzostwem. Jednak wiosną 1768 roku uwagę Arkwrighta i jego pomocnika Johna Kaya zaprzątało co innego. Wedle zeznań dwóch wdów mieszkających w sąsiedztwie, z wynajmowanych przez nich pomieszczeń dochodziły dziwaczne hałasy, coś jakby dźwięk kobzy, ale tak okropny, że chyba sam diabeł dął w miechy. Podobno widziano, jak Kay z Arkwrightem tańczą w rytm tej kakofonii. Ich szczęście, że histeria na punkcie czarów należała już do przeszłości. Ale wścibskie kobiety wcale nie uległy słuchowym omamom. Świszczący dźwięk wydaje z siebie pracując przędzarka bawełny. A taniec? Zapewne wdowy były świadkami historycznej chwili. Rama wodna – przędzarka, która miała zrewolucjonizować przemysł włókienniczy – pracowała bez zarzutu, a jej konstruktorzy dygotali w takt świstów uniesieni myślą o tysiącach funtów, które wkrótce zarobią.
Choć bawełna pojawiła się w Hiszpanii już w X wieku za sprawą Arabów, to w średniowiecznej Europie była mało rozpowszechniona poza Włochami, południowymi Niemcami i Flandrią. Do Anglii dotarła w końcu XVI wieku wraz z rzemieślnikami uchodzącymi przed wojną z Niderlandów.
Z czasem tkaniny bawełniane zaczęto wytwarzać także w Anglii. Zwykle łączono przy tym importowaną bawełnę z rodzimym lnem, bowiem bardziej wytrzymałe włókna tego ostatniego lepiej nadawały się na osnowę. Nowe tkaniny znajdowały nabywców. Lobby wełniane nie mogło pozostać bezczynne. Od setek lat wełna uchodziła za bogactwo Anglii, a jej eksport do Flandrii i państw nadbałtyckich był źródłem zysków dla skarbu. Ponieważ uleganie modzie jest rzeczą płochą i szkodliwą dla moralności oraz krajowej gospodarki, przeto wwóz bawełny i innych tkanin ze Wschodu będzie obłożony wysokim cłem, oświadczał parlament. Ze Wschodu, potentatem w dziedzinie bawełny były bowiem Indie.
Indyjskie rzemiosło ubierało znaczną część Azji południowo-wschodniej, z Chinami i Japonią włącznie. Tkaniny docierały tam na pokładach arabskich statków pływających po Oceanie Indyjskim. Choć Europejczycy szukali na Wschodzie korzeni i jedwabiu, to nie zlekceważyli bawełny. Portugalczycy, zniszczywszy żeglugę arabską, zabierali na swe statki tkaniny bawełniane, by rozwozić je od Wschodniej Afryki po Japonię. W końcu XVI wieku potencjalne zyski zainteresowały Holendrów. Aby pozbyć się pośredników zawitali do Indii, gdzie za pośrednictwem miejscowych skupowali gotowe tkaniny i przędzę. Sprzedawali je częściowo na rynku azjatyckim, częściowo w Europie. W ich ślady poszli Anglicy. Dla europejskich kupców indyjska bawełna była wytrychem otwierającym rynek chiński i japoński. Indie zaś stały się w XVII wieku największym centrum włókienniczym w świecie. Wytwarzano wiele rodzajów tkanin najwyższej jakości, znacznie przewyższających jakością europejskie. A robiono to przy użyciu najprymitywniejszych narzędzi, rękami żyjących w nędzy rzemieślników. Dziwić może, że nie znalazł się nikt, kto zmechanizowałby indyjskie włókiennictwo. Być może zadecydowała dostępność taniej siły roboczej, być może brak wyobraźni, być może pozostawienie bez zmian miejscowych zwyczajów, polegających na wypłaceniu wytwórcy zaliczki na zakup przędzy i rozliczeniu się z nim przy zakupie gotowej tkaniny. Kupcy nie mieli więc wpływu na sposób produkcji. Rzemieślnikom brakło bodźca do zmiany techniki, bo poza własnym utrzymaniem, nie mieli ani większych potrzeb konsumpcyjnych, ani szans na awans w kastowym społeczeństwie.