Na mszy św. o godz. 11 zostali zaatakowani Polacy w kościele pw. św. Trójcy i św. Michała Archanioła w Porycku (pow. włodzimierski). Po mszy o godz. 9 ksiądz Bolesław Szawłowski przekazał ministrantom, by ostrzegli ludzi, że na sumie o godz. 11 będzie napad Ukraińców. Sam został powiadomiony przez Ukraińca z sąsiedniej wsi Pawłówka Wołodymyra Kułaja. Przestroga jednakże, przez tych, do których dotarła, została przyjęta z niedowierzaniem, bowiem wydawało się, że nikt nie poważy się napadać na ludzi w kościele. Kościół był więc pełen wiernych z Porycka i okolicy, trochę osób stało na zewnątrz. Podobnie jak w Chrynowie przeważały kobiety z dziećmi. Zanim rozpoczęła się celebra, przyjechali furmankami upowcy w mundurach niemieckich i otoczyli kościół. Trzech upowców weszło do środka, by rozejrzeć się w sytuacji wewnątrz.
Naoczny świadek Julia Gruszczyńska zapisała: „Siedziałam w ławce, niedaleko ołtarza, czekając na rozpoczęcie mszy św. razem z Józefą Chomiczewską i Walczak Walerią. Do Józefy Chomiczewskiej przyszła jej kuzynka Czaban Adamina, lat około 13, i opowiedziała to, co działo się przed kościołem (...). W kościele zrobił się szum, zamieszanie, ludzie chcieli wychodzić z kościoła. (...) W tym momencie rozległ się strzał i do kościoła weszła chwiejnym krokiem postrzelona kobieta. Wówczas nie wyszliśmy z kościoła, ale udaliśmy się na chór, a stamtąd z organistą Aleksandrem Zegarskim schowaliśmy się w wieży kościelnej, która była w tym czasie w remoncie. I tak, leżąc na deskach wśród rupieci i rusztowania, widziałam: wyszedł ksiądz [Bolesław] Szawłowski z zakrystii i stanął przed ołtarzem. Przemówił do ludzi, prosząc o spokój, stwierdzając, że smutny los nas spotkał, i zaczął się modlić. W tym momencie z zakrystii wszedł do kościoła jeden Ukrainiec i strzelił do księdza i kościelnego”. Mimo to ksiądz nadal modlił się i udzielał wiernym rozgrzeszenia, aż drugi raz postrzelony, padł na posadzkę.
„Jednocześnie dwoma bocznymi drzwiami kościoła weszło dwóch Ukraińców z karabinami i każdy z nich, idąc obok rzędów ławek, zaczęli strzelać osobno do każdego człowieka. Zabijali pomału, z dokładnością, aby trafić w każdą osobę” (opisuje dalej Julia Gruszczyńska). Ludzie kryli się po kątach, za filarami, w podziemiach kościoła, a napastnicy krążyli po kościele i dobijali rannych; niektórzy udawali zabitych. „Krzyk ludzi, płacz dzieci i kobiet był przerażający (wspomina były ministrant Stanisław Filipowicz). Często i dziś, po 50 latach, widzę ten obraz, jak spośród leżących na posadzce kościoła powstała młoda kobieta i z płaczem powiedziała te słowa: „Zabiliście moją matkę i rodzinę, zabijcie i mnie”. Natychmiast padła od kul. (...) W pewnym momencie bandyci zaczęli wnosić do kościoła słomę (drzwiami od strony ołtarza). Umieszczono w niej materiały wybuchowe (chyba pociski armatnie). (...) Gdy zapalono słomę, powstał dym, ogień i zaczęły wybuchać pociski. Ci, którzy jeszcze żyli, zaczęli dusić się od dymu”. Wtedy upowcy odjechali, licząc, że pożar dokończy zbrodnię. Tymczasem ogień po pewnym czasie wygasł, a materiał wybuchowy zniszczył wnętrza i tylko częściowo uszkodził mury.
Ktoś dał znać, że można opuszczać kryjówki i żyjący, w tym lżej ranni, poczęli wychodzić na zewnątrz. Odnośnie do księdza Szawłowskiego istnieją różne wersje jego dalszego losu, choć ze zbieżnymi elementami, jak np. to, że duchowny prawosławny na prośbę księdza udzielił mu sakramentów. Najbardziej prawdopodobnie brzmi relacja Julii Gruszczyńskiej: „Gdy ja wraz z innymi wyszliśmy z lochu [podziemi, dokąd zeszła z wieży], odezwał się ksiądz, że jest ranny cztery razy. W tym momencie przyszedł do kościoła pop z Żydami [których ukrywał], którzy zanieśli księdza na plebanię. Żydzi wypowiedzieli głośną uwagę: „Najpierw my, a teraz wy” [była to aluzja do udziału Ukraińców obok Niemców w wymordowaniu wołyńskich Żydów]. Ksiądz na plebanii leżał 2 – 3 dni. Pilnowała i usługiwała mu pani Chomiczewska. Na noc chowała się do podziemi. Drugiego dnia po tym mordzie rano kobieta usłyszała strzały. Gdy przyszła do plebanii, ksiądz już nie żył, dobili go Ukraińcy. Zobaczywszy tę scenę, dopiero wówczas uciekła...”
Później wykopano dół koło dzwonnicy, gdzie zakopano co najmniej 100 osób, ale liczba zamordowanych tego dnia była dużo wyższa, bo niektóre ofiary bliscy zabrali z kościoła i pochowali na cmentarzu, a wiele osób zginęło ponadto poza kościołem, gdy upowcy po masakrze penetrowali miasteczko i nadal mordowali, nie tylko napotkanych po drodze, ale w domach, które przeszukiwali, gdzie dobijali rannych, którzy uszli z kościoła.