Eksplozja żydowskich talentów w II Rzeczypospolitej

Publikacja: 18.08.2008 11:37

Eksplozja żydowskich talentów w II Rzeczypospolitej

Foto: Zbiory ŻIH

Andrzej Żbikowski, znawca problematyki żydowskiej w Polsce, zwraca uwagę na niezwykłą „obfitość talentów poetyckich wśród spolonizowanych elit żydowskich” u progu II Rzeczypospolitej. „Pisanie wierszy było dla nich – czytamy – sposobem na życie, wyrażali w nich zarówno swój osobisty stosunek do odwiecznych ludzkich niepokojów, jak i do całkiem doczesnych problemów społecznych i politycznych”.

Zaraz też, gdy tylko wybuchły talenty Bolesława Leśmiana, a zwłaszcza skamandrytów – Juliana Tuwima i Antoniego Słonimskiego – zarzucono im niepolskie pochodzenie. Pod ostrzałem znalazły się też „Wiadomości Literackie”, najbardziej znaczące pismo okresu międzywojennego, a zarazem budzące największe emocje. Dlaczego? Kawę na ławę wyłożył w tej materii Jan Emil Skiwski, który w 1939 roku w eseju „Wspaniała tandeta. Camera obscura – Król-Duch w „Wiadomości Literackich” pisał: „Myśmy mieli Rostworowskiego, Zegadłowicza, Kadena, Dąbrowską, Goetla, Nowaczyńskiego, Iłłakowiczównę, Miłaszewskiego, Pawlikowską, Lechonia, Iwaszkiewicza, że wymienię nazwiska, które mi się w tej chwili nasunęły – oni jeden talent niewątpliwy (Tuwim – przyp. K. M.) i jeden wątpliwy (Słonimski – przyp. K. M.) oraz jeden, tym razem też niewątpliwy, talent organizatorski. Mam na myśli p. Redaktora „Wiadomości Literackich” (Mieczysława Grydzewskiego – przyp. K. M.). Pismo jego dokonało rzeczy ważnej: ośmieliło talenty. I to było, a raczej byłoby naszym zyskiem, gdyby nie drugi efekt wystąpienia tego tygodnika, mianowicie związanie naszego świata literackiego i w ogóle artystycznego mocnymi więzami z żydowską organizacją. W ten sposób sprawa od samego początku toczyła się podwójnym torem.

Stąd p o z o r n a trudność stanowczego wyrokowania o pożytku lub szkodliwości „Wiadomości Literackich”. Były niby to pożyteczne, a równocześnie wyraźnie szkodliwe. Pożyteczne, bo dały ujście bujniejszym talentom polskim: szkodliwe, bo udało im się nasycić część naszych artystów obcym duchem. Duchem, o którym się mówi, że w ludziach „pokutuje”. Rzecz d o b r ą robili ź l e”.

 

 

Skamandryci nie potrzebowali „Wiadomości Literackich”, by się wylansować. Oni lansowali się sami. „Nigdy nie było tak pięknej plejady” – wyrokował Czesław Miłosz, zaraz jednak dodawał:

A jednak w mowie ich błyszczała skaza,

Skaza harmonii, ta, co u ich mistrzów.

I przemieniony chór nie był podobny

Do bezwładnego chóru zwykłych rzeczy.

W 1955 roku Witold Gombrowicz – już z perspektywy lat – mógł napisać: „Skamander wypłynął pod znakiem odświeżenia, modernizacji, europeizacji i oni zapragnęli dać poezję już niepodległą – swobodą i bezinteresownie poetycką, dumną, która by nie służyła niczemu, tylko sobie. Zdrowa idea! Na czasie było tylko zachłyśnięcie się czystym powietrzem. Czemuż góra mysz porodziła! Dlaczego to obróciło się w nic?...”.

A jednak wciąż powszechny jest pogląd, podtrzymywany przez szkolne nauczanie, że byli to najwybitniejsi poeci epoki. Niewątpliwie, z całym dobrodziejstwem „kupiła” ich publiczność, niedostrzegająca zresztą poważnej konkurencji. Awangardziści spod znaku Tadeusza Peipera (przez Gałczyńskiego nazywanego „peiperogudłajem”) nie byli dla nich żadną poważną konkurencją. Tym bardziej futuryści, w poczynaniach których – Bruno Jasieńskiego (Bruno Zyskinda), Aleksandra Wata (właśc. Chwata), Anatola Sterna – widziano zazwyczaj jedynie „żydowską hucpę”. Adam Ważyk (właśc. Wagman) czy Mieczysław Jastrun nie ekscytowali w tym stopniu czytelników, ale też i do zaoferowania nie mieli wiele. A wypominano im też przy każdej okazji grzech pierworodny – niewłaściwe pochodzenie.

 

 

Protoplasta rodu Lesmanów Bernard Lessman (ur. 1815) przez całe życie wyznawał judaizm. Jego dzieci natomiast przyjęły wyznanie katolickie bądź ewangelickie.

Bernard był wszechstronnie wykształcony, w Szkole Rabinów w Warszawie uczył matematyki, a utrzymywał się z książek – jako wydawca i księgarz. Po jego śmierci rodzinny interes przejął syn Antoni. Drugi syn – Aleksander pracował jako inżynier technik na kolei w Rosji. Trzecim był Józef – ojciec poety, który ożenił się z Emmą Sunderland. Z kolei za jej brata, powstańca styczniowego, notariusza Seweryna Sunderlanda wyszła siostra braci Lesmanów – Gustawa. Przejęła protestancką religię męża. Po latach z wnuczką Gustawy i Seweryna – Marią Sunderland ożenił się syn Aleksandra Lesmana – Jan, znany pod pseudonimem Jan Brzechwa.

„W rejestrach warszawskich – czytamy w książce Piotra Łopuszańskiego „Leśmian” – figuruje nazwisko Izaaka (Józefa) Lesmana, który w drugiej połowie XIX stulecia mieszkał w domu przy ulicy Nalewki 19. Czy dane te dotyczą ojca poety? – Bardzo możliwe. Ojciec Bolesława przyjął chrzest i imię Józef dopiero 12 stycznia 1887 r. W księgach parafialnych widnieją nazwiska dwóch świadków: Maurycego Nowickiego i Teofila Nowaczyńskiego. Z dokumentu (aktu chrztu) wynika, że w tym czasie ojciec przyszłego poety był księgarzem w Warszawie”.

Bolesław Leśmian urodził się 22 stycznia 1877 roku. Akt został sporządzony po dziesięciu latach, tego samego dnia, gdy ochrzcił się ojciec poety – Józef. Z tego samego źródła pochodzi informacja o dacie urodzin brata Bolesława – Kazimierza, 12 grudnia 1877 r., a zatem obaj bracia urodzili się w tym samym roku.

Trzecie dziecko Józefa i Emmy Lesmanów – córka Aleksandra urodziła się w 1887 r. Najprawdopodobniej trzy lata później zmarła chorująca na gruźlicę Emma.

„Z danych ogłoszonych przez Wołodymyra Wasylenkę wynika, że Bolesław rozpoczął naukę w gimnazjum kijowskim w 1886 r. – pisze Piotr Łopuszański. – Miał więc wtedy dziewięć lat. Ta wiadomość rzuca nowe światło na fakt ochrzczenia się Józefa Lesmana oraz zapisania synów w księgach parafialnych. Prawdopodobnie ojcu przyszłego poety zależało, aby syn figurował w księgach gimnazjalnych w Kijowie jako katolik, syn katolika – to znaczy, żeby nie prześladowano go jako Żyda. Prawdopodobnie także przejście na katolicyzm związane było z możliwością (lub wręcz z propozycją) pracy w kasie emerytalnej na kolei, gdzie Żydów ortodoksyjnych nie zatrudniano. Albo więc nieprawdziwa była informacja z ksiąg parafialnych o tym, że Józef Lesman mieszka w Warszawie, albo dokumenty znalezione przez Wasylenkę zawierały nieprawdę.

O głębi przekonań religijnych Józefa Lesmana możemy wątpić – wyraźnie za zmianą wyznania przemawiały tu względy formalne i konieczności życiowe. Co do samego Bolesława – wiemy z wielu jego wypowiedzi, że przyjął religię katolicką jako własną i miał do niej emocjonalny stosunek. Z biegiem lat stworzył oryginalny światopogląd religijny zbliżony bardziej do deizmu”.

k.m.

 

 

 

Facet, który rymował w następujący sposób: „Na baobabie przy babie usiądę i będę wyć:/ O, stary goryl nadejdzie, więc prędzej ode mnie idź!”, zasługiwał niewątpliwie na miano Pierwszego Grafomana Drugiej Rzeczypospolitej. Nazywał się Gustaw Baumritter, a bywalcy kabaretów, następnie zaś szeroka publiczność, poznali go jako Andrzeja Własta.

Miał niesłychaną łatwość pisania piosenek, z czym szła w parze operatywność finansowa. Doskonale zarabiał, „spolszczając” zagraniczne szlagiery, do których taśmowo produkował teksty niemające wiele wspólnego z oryginałami. Ale spod jego pióra wychodziły również strofy, które jakże często stawały się wielkimi przebojami. Wymieńmy tylko: „Czy pani mieszka sama?”, „Już nigdy!”, „Ja nie mam co na siebie włożyć”, „Kochaj mnie, a będę twoją...”, „Przytul, uściskaj, pocałuj”, „Jesienne róże”. Także sławną „Rebekę”, którą przed wojną z powodzeniem śpiewała Dora Kalinówna, a po wojnie Ewa Demarczyk.

W show-biznesie czuł się znakomicie. Organizował jeden za drugim popularne teatry i teatrzyki rewiowe i kierował nimi, wystawiał coraz to nowe, zapożyczone z Paryża i Nowego Jorku programy, lansował gwiazdy i gwiazdeczki – jego muzami były m.in. Stanisława Nowicka i Vera Bobrowska – miał swoje wydawnictwo nutowe.

Marian Hemar wspominał: „Przed wojną w Warszawie było tak, że Tuwim i ja pisywaliśmy podobno najlepsze piosenki. Ale szlagiery, które prosto ze sceny szły na ulice Warszawy, Łodzi, Radomia, które ryczały radiowe i gramofonowe głośniki – te umiał pisać tylko Andrzej Włast”.

Po zajęciu Warszawy przez Niemców znalazł się w getcie. Gwiazda wystawianych w dzielnicy żydowskiej programów, śpiewaczka Wiera Gran, zapamiętała go jako osobnika „zachudzonego i zabiedzonego”. Pomogła mu, recytował w kawiarni Sztuka na Lesznie swoje wiersze „ponurym głosem, okropną dykcją. Publiczność z litości wytrzymywała to do końca, bardzo słabo oklaskując”. Nie udało się wydobyć Własta z getta, gdzie zdążył pochować oboje rodziców. Takie próby podejmowały aktorki Ola Obarska i Loda Halama. Podobno zastrzelony został w chwili, gdy wychodził już z bramy getta, lecz nie wytrzymał nerwowo i na widok gestapowca zaczął uciekać. Niewiadomy jest nawet rok jego śmierci: 1942 lub 1943.

k.m.

 

 

 

W grudniu 1922 roku po zamordowaniu Gabriela Narutowicza Julian Tuwim ogłosił wiersz „Pogrzeb prezydenta Narutowicza”. Endecja, kreująca na bohatera Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcę pierwszego prezydenta niepodległej Polski, odpowiedziała poecie antysemickimi epitetami. Stanisław Pieńkowski, publicysta „Gazety Porannej 2 Grosze”, napisał: „Ha! To Żyd do Polaków tak przemawia, Żyd z bolszewickiego „Skamandra”, młody żydziak, który jeszcze pisać po polsku nie umie, Jojne Tuwim z Gęsiej ulicy... Zatem: na kolana, Polacy! [...] Przez usta Jojne Tuwima mówi groźny Jehowa! Mówi po polsku, więc powinnaś zrozumieć, podła polska kanalio! I ty, Wando złotowłosa!”.

Kiedy wydawane w jidysz pismo łódzkich Żydów przedrukowało tłumaczone z polskiego wspomnienie Tuwima z dzieciństwa, Józef Aleksander Gałuszka z „Gazecie Literackiej” napisał, że człowiek, który spędził dzieciństwo i młodość w getcie, nie może być polskim poetą. Ten sam Gałuszka po opublikowaniu przez Tuwima w 1922 r. wiersza „Do generałów” odpowiedział też wierszem: „Szable polskie w pochwach siedzą luźnie, / więc wraz któraś twardą stalą zgrzytnie / i żeleźcem przez ślepia ci bluźnie, / przytnie pejsów, ukrywanych sprytnie”. To nie było tylko czcze pogróżki. W tym samym czasie w Drohobyczu tylko interwencja policji zapobiegła pobiciu Tuwima i Słonimskiego, którzy niebacznie w tym właśnie mieście postanowili urządzić wieczór poetycki.

Najbardziej jednak wzburzył Tuwim przeciwników pacyfistycznym utworem z 1929 r. „Do prostego człowieka” z wezwaniem „Rżnij karabinem w bruk ulicy!”. Sprawa doczekała się postępowania prokuratorskiego, a przyjaciel Tuwima, sławny Bolesław Wieniawa-Długoszowski, na polecenie samego Rydza-Śmigłego musiał czasowo zerwać znajomość z poetą. Jak wspominał Tadeusz Wittlin, Wieniawa powiedział potem prywatnie Tuwimowi, że za wydrukowanie tego wiersza „w Sowietach dostałby co najmniej dziesięć lat Syberii”. Że tak by się stało, to więcej niż pewne, niemniej wypominano autorowi wiersz do września 1939 roku. A taki dobry poeta, który po wojnie odżegnał się od swego antysemityzmu, jak Jerzy Pietrkiewicz domagał się spalenia książek Tuwima, żądając dla niego, Słonimskiego i Wittlina szubienicy.

Zazwyczaj jednak wrogowie autora „Czyhania na Boga” ograniczali się do zohydzania jego, i tak diabolicznej, fizjonomii. Jan Rembieliński w „Myśli Narodowej” namawiał poetę, żeby włożył chałat i zapuścił pejsy. „Pan Tuwim nie wyobraża sobie nawet, jak powabnie wyglądałby w czarnym, dobrze skrojonym chałacie, z porządnego szewiotu, uszytym przez porządnego krawca. Zwłaszcza gdy całość uzupełniałaby elegancka mycka”.

Już w 1921 r. Władysław Rawski zawyrokował: „Tuwim nie pisze po polsku, lecz tylko w polskim języku”. Poeta srodze mu się wtedy zrewanżował wierszem „Rodowód”, ale w latach 30. przybyło mu znacznie poważniejszych adwersarzy. Stanisław Cywiński w artykule „Wampiryzm poezji semickiej” wiersz Tuwima o Ofelii wywiódł z „mściwego ducha Talmudu” i orzekł, że „Tuwim to talent przetwórczy”. Konstanty Ildefons Gałczyński, z którym po wojnie żył w przyjaźni, w „ABC” napisał, że poezja w Polsce będzie dopiero wtedy polska, kiedy ostatni żydowski straganiarz zostanie spalony na „jarmarku rymów”. W sławnym „Liście do Przyjaciół” w „Prosto z mostu” zarzucił Tuwimowi i Słonimskiemu – czyli „wellsistom, scientyfistom, przyjaciołom prostego człowieka i zsiadłego mleka” – że sławę swą wyszachrowali po gudłajsku i że potrwa ona krótko, jak każde szalbierstwo.

Ataki na Juliana Tuwima nie ustały nawet w trakcie wojny i pobytu poety na emigracji. W liście do siostry z 1941 roku Tuwim przytoczył wypis z wydanego wtedy „Przewodnika Katolickiego”: „Mesjaszami poezji polskiej miał być Tuwim i Słonimski, obaj z Nalewek”.

k.m.

 

Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem