Wrogiem udzielania pomocy Żydom był więc strach przed śmiercią własną i najbliższej rodziny. Ale nie tylko on stał na przeszkodzie ratowania Żydów. Jak wspomina Władysław Bartoszewski, utrudniała to także „ludzka obojętność i nieżyczliwość”. Byli Polacy odwróceni od tragedii żydowskich współobywateli, nawet cieszący się, że „Hitler załatwi za nas kwestię żydowską”.

Cywia Lubetkin, uczestniczka powstania w getcie warszawskim w 1943 r., zapamiętała takie zdarzenie z pociągu na trasie Małkinia – Warszawa, jesienią 1939 r. „Całą noc jechaliśmy w straszliwej ciasnocie.

Wszystkich pasażerów, łącznie z Polakami, ogarnął strach. Bano się Niemców. [...] Przerażeni Żydzi siedzieli ściśnięci po kątach, tłoczyli się na półkach z bagażami. Pragnęli nie istnieć. Przerażenie ich było podwójne: aby ich, uchowaj Boże, nie zauważył Niemiec i aby nie zwrócili na siebie uwagi współpasażerów Polaków, którzy swoje rozgoryczenie i złość wyładowywali na Żydach [...]. W wagonie panowała nieprzenikniona ciemność, w której trudno było rozróżnić, kto z pasażerów jest Żydem. Nagle ktoś jęknął. Polacy rozpoznali głos żydowski i zaczęli krzyczeć: Zabierać go stąd! Żyd jest wśród nas! Zajmuje nasze miejsce w pociągu! Znaleziono nieszczęśliwca, który jęknął, rzucono się na niego z dziką wściekłością, pobito do krwi i wypędzono z wagonu. O świcie przybyliśmy do Warszawy”.

Mimo warunków wojennych wielu Polaków myślało jeszcze kategoriami przedwojennymi. Widziało w Żydach konkurentów czy to na polu gospodarczym, czy politycznym; wielu nadal kultywowało antysemickie przekonania. To sprawiło, że na Rzeszowszczyźnie połowa ukrywających się na tym terenie Żydów nie przeżyła okupacji, ponieważ została zadenuncjowana przez Polaków. Ofiarami polskiego denuncjatora padły żydowskie rodziny Goldmanów i Szallów ukrywające się w gospodarstwie rodziny Ulmów we wsi Markowa koło Łańcuta. 24 marca 1944 r. ukrywający się Żydzi, jak i rodzina Ulmów (Józef i Wiktoria wraz z sześciorgiem dzieci w wieku od jednego do ośmiu lat) razem siedemnaście osób zostało zastrzelonych przez niemieckich żandarmów, którym towarzyszyło kilku polskich granatowych policjantów. Wśród nich właśnie był denuncjator – Włodzimierz Leś, na którym 10 września 1944 r. polskie podziemie wykonało wyrok śmierci.