Kampania była jednak prowadzona przez Austriaków nieudolnie i bez koniecznej energii. Habsburska Armia Włoska, licząca 98 tys. żołnierzy, górowała nad piemoncką, która wystawiła 62 tys. piechoty, 4 tys. kawalerii oraz 90 dział. Było jasne, że wojska Piemontu nie będą mogły długo się opierać napastnikom.
Mimo to oddziały austriackie poruszały się w żółwim tempie, pokonując dziennie zaledwie 10 – 12 km. Maszerowały zresztą w wielkim nieporządku, a pozbawieni wystarczającego wsparcia ze strony służb aprowizacyjnych żołnierze żyli z rekwizycji. Już podczas wojny do Włoch docierały kolejne jednostki, które nie zdołały jeszcze osiągnąć pełnej gotowości bojowej.
Gyulai nie mógł się zdecydować, gdzie uderzyć. Najpierw planował sforsowanie Padu, by potem zarządzić jego obejście od północy. Nie obległ też piemonckich twierdz. Ostatecznie w obawie przed odcięciem odwrotu przez francuski desant, który wylądował w Genui, zarzucił pomysł marszu na Turyn i oddał nieprzyjaciołom inicjatywę strategiczną. Powróciwszy na pogranicze, na ufortyfikowanych pozycjach oczekiwał nadejścia armii francusko-piemonckiej. Wysokie początkowo morale jego żołnierzy, dobrze pamiętających zwycięstwa nad Piemontczykami sprzed dekady, wyraźnie osłabło.
Tymczasem Francuzi pospiesznie przerzucali do Piemontu swe wojska. Korpusy III i IV miały tam dotrzeć drogą lądową. Z Lyonu zostały przetransportowane koleją do miejscowości Saint Jean de Maurienne.
Potem czekał je trzydniowy marsz alpejską drogą wiodącą przez wysoką na ponad 2000 tys. m n.p.m. przełęcz w masywie Mont Cenis, odśnieżoną na szerokości 8 metrów już pod koniec marca. W piemonckiej Susie ponownie załadowano żołnierzy na pociągi i przewieziono do Turynu. Do połowy maja w Genui wyładowały się przetransportowane z Marsylii drogą morską korpusy I, II, V i gwardyjski.