W karabinie powtarzalnym po każdym strzale należało zazwyczaj wykonać cztery chwyty, trzymając za rączkę zamkową; następowało wówczas wyrzucenie pustej łuski, napięcie iglicy i wprowadzenie kolejnego naboju do komory. W broni samopowtarzalnej cały ten cykl następował samoczynnie. Dzięki odprowadzaniu gazów prochowych przez boczny otwór w lufie przedostawały się one do rury umieszczonej pod lub nad lufą i tam pchały tłok. Współgrał on z suwadłem, a to z kolei działało na zamek, powodując jego odryglowanie i ruch wsteczny; po wyrzuceniu pustej łuski zamek powracał na swoje miejsce pod wpływem sprężyny powrotnej, wprowadzając kolejny nabój.
Za każdym razem żołnierz musiał jedynie naciskać spust, broń bowiem posiadała przerywacz – podobnie jak w pistoletach – co różniło ją od karabinów automatycznych, gdzie ogień trwał dopóty, dopóki trzymano wciśnięty spust. Zwiększono szybkostrzelność, poza tym strzelający nie musiał odrywać wzroku od celu. W ZSRR żołnierze mieli karabiny Simonowa (AWS 36), zastąpione szybko bronią Tokariewa (SWT 40), produkowaną do 1942 roku w wielkich ilościach. Niemcy wprowadzili w czasie wojny walthery: G41, a po nim znacznie bardziej udany G43.
Amerykańscy żołnierze dysponowali garandem M1 wprowadzonym do uzbrojenia w 1936 roku. Broń była dobrze dopracowana i uchodziła za celną; do magazynka wchodziło osiem nabojów wraz z ładownikiem, który był wyrzucany po wystrzeleniu ostatniego naboju. Wszystkie wymienione wzory strzelały standardowymi nabojami karabinowymi: radzieckie 7,62 x 54 mm, niemieckie 7,92 x 57 mm, a garand 7,62 x 63 mm. Każdy z nich miał też swoją wersję snajperską z optyczną lunetą.Niemieckie uderzenie w Ardenach całkowicie zaskoczyło sztab sprzymierzonych. W dniu niemieckiego ataku dowodzący 12. Grupą Armii gen. Omar Bradley przebywał na konferencji w Wersalu. Marszałek Montgomery w oczekiwaniu na odlot do Anglii oddawał się grze w golfa. Generał Hodges uważał, że całe „zamieszanie” to lokalny kontratak wroga, któremu nie da się oszukać. Intuicja nie zawiodła tylko gen. Pattona. Jeszcze 12 grudnia nakazał on swojemu sztabowi przestudiowanie możliwości manewru 3. Armii na wypadek niepokojących wydarzeń w Ardenach.
Sztab Eisenhowera nie miał opracowanej koncepcji działania w razie niemieckiego ataku na taką skalę. Najważniejsze dla późniejszych losów bitwy okazały się decyzje Eisenhowera o skierowaniu 7. Dywizji Pancernej do St. Vith oraz 101. Dywizji Powietrznodesantowej i części 10. Dywizji Pancernej do Bastogne.
Pierwsza z nich niemal w ekspresowym tempie przebyła 100 km zaśnieżonej drogi i wieczorem 17 grudnia pierwsze szwa- drony pancerniaków wsparły piechurów broniących St. Vith. Z kolei słynne Krzyczące Orły – jak od dywizyjnego emblematu nazywano spadochroniarzy ze 101. – tym razem podróżując w ciężarówkach, a nie na pokładach samolotów, dotarły do Bastogne nocą z 18 na 19 grudnia. Niemal w ostatniej chwili, gdyż nad ranem na miasto spadł pierwszy silniejszy atak wroga.