Rosjanie – Polacy, czterech na jednego

Od końca 1915 do lata 1916 roku wszystkie trzy brygady Legionów walczyły razem na Wołyniu. Wzrosły nadzieje na wskrzeszenie naszego państwa. Niestety, rządy niemiecki i austro-węgierski nie chciały definitywnego załatwienia sprawy polskiej. A same Legiony Piłsudskiego – choć chętnie wykorzystywano ich walory bojowe – stawały się coraz większym politycznym balastem. A przecież stały na pierwszej linii frontu...

Publikacja: 14.10.2009 12:00

Atak rosyjskiej piechoty w 1916 roku

Atak rosyjskiej piechoty w 1916 roku

Foto: Archiwum „Mówią wieki”

Red

W czerwcu 1916 roku Rosjanie przeprowadzili kilka zakrojonych na dużą skalę operacji zaczepnych, określanych wspólnym mianem ofensywy Brusiłowa. Zacięte boje rozgorzały najpierw w rejonie Łucka i Buczacza, a nieco później, w połowie lipca, także na odcinku Sarny – Kowel, czyli na terenach, gdzie walczyły jednostki legionowe.

Wszystkie trzy brygady Legionów Polskich działały w tym okresie w ramach korpusu sił austro-węgierskich pod dowództwem generała Leopolda Hauera. Bezpośrednio na linii frontu znajdowały się pododdziały I i III Brygady, wspierane przez obydwa pułki kawalerii legionowej oraz pułk artylerii Legionów. Tym razem wycieńczona kampanią karpacką II Brygada stanowiła odwód korpusu i była rozlokowana na tyłach, w rejonie Hołuzji i Karasina. Łącznie na Wołyniu znalazło się niemal 16 tys. legionistów. Z Polakami sąsiadowały oddziały węgierskie: na prawym skrzydle polskich pozycji stała 53. dywizja Honwedów (zajmowała stanowiska na Polskiej Górze i tzw. Reducie Madziarów), na lewym zaś 11. Dywizja Kawalerii.

Po chwilowym przestoju 4 lipca gen. Aleksiej Brusiłow nakazał podległym mu armiom za wszelką cenę wznowić działania ofensywne, tak by przeciwnik nie zdołał przejąć inicjatywy oraz aby obrona po stronie państw centralnych nie zdążyła okrzepnąć. Rosjanie mieli wyraźną przewagę: dysponowali w tym rejonie sześcioma dywizjami piechoty i pięcioma dywizjami jazdy. Przeciwko sobie mieli mniej niż pięć dywizji piechoty i trzy dywizje kawalerii. Jeszcze bardziej niekorzystnie układał się stosunek sił na odcinku bronionym przez Polaków. Między Kostiuchnówką a Optową Rosjanie mieli w ludziach i sprzęcie blisko czterokrotną przewagę.

[ramka]POLSKI MIECZ Chciałem, aby Polska, która tak gruntownie po 1863 roku o mieczu zapomniała, widziała go błyszczącym w powietrzu w rękach swych żołnierzy

[i]Józef Piłsudski, List do Leopolda Jaworskiego, 6 października 1916 r.[/i][/ramka]

Ugrupowanie obronne Legionów przedstawiało się następująco. Pozycje na prawym skrzydle zajmowała I Brygada Legionów pod dowództwem Józefa Piłsudskiego. Od prawej pozycje polskie zamykał I batalion 5. Pułku Piechoty pod dowództwem kapitana Sława-Zwierzyńskiego. Lewy skraj obrony batalionu dochodził do mokradła nad strumieniem. Dalszy odcinek frontu obsadzały dwa bataliony 7. pp (VI batalion kapitana Mariana Kukiela i V batalion kapitana Józefa Olszyny-Wilczyńskiego), które razem tworzyły grupę bojową majora Albina Satyra-Fleszara. Obok mieli dwa bataliony piechoty z 1. Pułku Piechoty dowodzonego przez pułkownika Edwarda Rydza-Śmigłego (I batalion Stefana Dąb-Biernackiego i III batalion kapitana Wacława Scaevoli-Wieczorkiewicza). Dalej na lewo rozlokowane były pododdziały III Brygady Legionów pod dowództwem gen. Wiktora Grzesickiego. Były to III batalion 6. pp dowodzony przez kpt. Henryka Pomarańskiego oraz trzy bataliony 4. Pułku Piechoty – I dowodzony przez mjr. Andrzeja Galicę, II – kpt. Franciszka Sikorskiego i III kpt. Edwarda Szerauca. Pozostałe pododdziały obu brygad wraz z dwoma pułkami kawalerii stanowiły bezpośredni odwód. Szacuje się, że siły te wynosiły 5,5 tys. bagnetów oraz 850 szabel. Mogły one liczyć na wsparcie ogniowe 26 legionowych dział polowych oraz 14 dział sąsiednich jednostek. Legioniści dysponowali także 49 ciężkimi karabinami maszynowymi oraz 15 moździerzami. Naprzeciwko stanęły 77. i 100. Dywizja Piechoty oraz 16. Dywizja Kawalerii – łącznie 23 tys. piechoty, 3 tys. jazdy oraz 120 dział.

[srodtytul]Między bagnami, przed spaloną wsią[/srodtytul]

Istotne znaczenie dla przebiegu przyszłych zmagań miała topografia terenu. Polacy zajmowali odcinek frontu mierzący ok. 10 km. Usytuowany był na płaskiej, piaszczystej równinie, w naturalny sposób podzielonej na trzy części. Te wewnętrzne granice tworzyły dwa pasy bagien ciągnące się prostopadle do linii frontu, które można było pokonać tylko za pomocą kładek i prowizorycznych mostków. Tego rodzaju sytuacja nie mogła nie wpłynąć na prowadzenie działań bojowych. Mokradła znacznie utrudniłyby bowiem sprawne przerzucanie sił na bardziej zagrożony odcinek frontu. Na tyłach pozycji polskich znajdowały się dwa niewielkie laski, dające możliwość ukrycia jednostek, przede wszystkim artylerii legionowej.

Układ pozycji obronnych nie był wynikiem jakiegoś przemyślanego założenia wyższego dowództwa, lecz rezultatem tymczasowego zastygnięcia działań bojowych na jesieni 1915 r. To, co miało być tymczasowe, przetrwało kilka miesięcy. W tym czasie legioniści wykonali wiele prac ziemnych, budując trzy linie umocnień.

Żołnierz Legionów Polskich Tadeusz Pannenko tak opisał przebieg umocnień pod Kostiuchnówką: „W przedłużeniu Polskiej Góry, na wschodnim stoku pagórka, leżą okopy 5. Pułku. Przed okopami spalona, zniszczona zupełnie w jesiennych walkach wieś Kostiuchnówka. Za lewym skrzydłem pozycji, w dużym pięknym parku, czernią się ruiny kostiuchnowskiego dworu, za nimi przerwa w pozycji, przez którą przebiega bagnisty potok – prawy dopływ Garbachu. W tym miejscu okop zawraca się silnie zgiętym kolanem na zachód. Na wprost kolana, w kostiuchnowskim parku, okop wysuniętej placówki. Na przeciwnym końcu pozycji cmentarzyk wiejski oplątany zasiekami i drutem, przed nim leży pole minowe. To początek pozycji ryglowej. Dalej w przedłużeniu na południe ciągną się pozycje Polskiej Góry obsadzonej przez Honwedów. Od rygla przechodzi przekop łączący się z drugą naszą linią obronną, leżącą o dwieście kroków w tyle, na niej budują betonowe granatniki i szrapnelniki – schrony przed ogniem artyleryjskim”.

Najsłabiej umocniona była trzecia linia obrony, będąca właściwie jeszcze w trakcie budowy. Teraz cały ten teren został pokryty ogniem nieprzyjacielskiej artylerii.

Do pierwszych starć pod Kostiuchnówką doszło już na początku czerwca. Rosjan, którzy planowali odbić ważny strategicznie Kowel, zatrzymały i odepchnęły oddziały 5 pp. mjr. Wyrwy-Furgalskiego. Front na krótko się ustabilizował – armia rosyjska przeformowywała się i uzupełniała stany po kilku krwawo odpartych przez legionistów natarciach.

[srodtytul]Ziemianki waliły się jak domki z kart...[/srodtytul]

Nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń, które miały nastąpić. Noc z 3 na 4 lipca upłynęła spokojnie. Żołnierze wyznaczeni do służby patrolowej i ubezpieczenia powrócili z przedpola. Kładli się do snu. Wstawał pogodny, słoneczny, letni dzień...

[ramka][b]Honor Żołnierza[/b]

Dopóki stoję na waszym czele, będę bronił do upadłego, nie cofając się przed żadną ofiarą, tego, co jest naszą własnością i co oddać musimy w całości nienaruszonej naszymi następcom – naszego honoru żołnierza polskiego

[i]Józef Piłsudski, Ożarów pod Lubartowem, Rozkaz w drugą rocznicę wojny, 6 sierpnia 1916[/i][/ramka]

Nagle nad łąkami rozniósł się ryk rosyjskich dział, a po chwili zawtórowały mu wybuchy pocisków rozrywających się w pobliżu polskich stanowisk. Ówczesny dowódca VI batalionu kpt. Marian Kukiel zanotował w swoim pamiętniku: „Wybiegłem z ziemianki. Ogień ciężkiej artylerii, najmniej dwóch baterii, leżał za nami, na nieobsadzonej drugiej linii, rowach łącznikowych, krawędziach leśnych. Na prawo kurzyły się pozycje batalionu Sława [Zwierzyńskiego]. Balon na uwięzi [obserwatora artyleryjskiego] wysoko w skos na prawo, zaglądał nam niedyskretnie w karty”.

Wszyscy wiedzieli, że szykuje się natarcie. Początkowo charakter ostrzału wskazywał, że Rosjanie próbują się wstrzeliwać w określone punkty w terenie. Strzelała artyleria polowa oraz kilka baterii artylerii ciężkiej. Stwierdzono użycie armat i moździerzy kalibru 150, a nawet 200 mm. Jeńcy rosyjscy zeznali później, że na ten odcinek ściągnięto ciężkie moździerze zdobyte na Austriakach pod Łuckiem. Obsługiwali je Czesi wzięci do rosyjskiej niewoli. Ogień prowadzony był systematycznie, a dzięki obserwatorom w balonach – niezwykle celnie. I stopniowo narastał... W ciągu pierwszej godziny ostrzału tylko na pozycje I batalionu Legionów spadło ok. 1000 pocisków.

Marian Kukiel zapisał: „W gruzy szły szańce, belkami zdruzgotanymi przywalając tam ludzi, druty przed prawym skrzydłem częściowo zniknęły, jedno stanowisko ciężkiego karabinu maszynowego było rozbite, karabin uszkodzony, luneta pogrzebana, połączenia drutowe [telefoniczne] wszystkie zerwane, ziemianki waliły się jak domki z kart. Przechodząc wzdłuż pozycji, widziałem moich ludzi pokaleczonych, wytarzanych w ziemi i bagnie... Rannych i zabitych przybywało mniej co prawda, aniżeli można było obawiać się, sądząc z natężenia ognia. Duch był dobry. Troską jedyną był brak połączeń w tył. Z największym poświęceniem naprawiali je telefoniści. Artyleria straciła wszelką łączność z nami. O położeniu sąsiadów nie wiedziano nic poza tym, że są również bombardowani”. Legioniści chronili się przed huraganowym ogniem w schronach i ziemiankach.

Podobnie wyglądała sytuacja na prawym skrzydle polskiej obrony, na odcinku I batalionu 5. pp. Mimo że intensywność ostrzału była tu większa, straty w ludziach były niewielkie. Odnotowano zaledwie ok. dziesięciu żołnierzy rannych i kontuzjowanych. Wacław Socha-Lipiński, wówczas sierżant, wspominał: „Chwilami, gdy dymy pokładały się niżej, gdy rozwlekały się dołem – Polska Góra znikała zupełnie. W ciężkiej kurzawie błyskały jeno raz wraz języki ognia, a dym wlókł się ociężale, szary, siwy... Powietrze staje się ciężkie, smrodliwe, dym wżera się w piersi gryzący, ostry, drażniący, oczy przestają widzieć, uszy słyszeć...”.

Polska Góra (Polenberg) było to nazwane tak przez Niemców jesienią 1915 r. na cześć Polaków wzniesienie. Na początku lipca część tej pozycji była obsadzona przez legionistów (prawe skrzydło), natomiast pozostałego odcinka strzegli Węgrzy, rozlokowani nieco powyżej oddziałów polskich, co jak się później okazało, miało niemałe znaczenie dla przebiegu bitwy.

Wkrótce Rosjanie przenieśli ogień na tyły polskich pozycji, gdzie nie było głębokich schronów, a jedynie ziemianki pośród niewielkich zagajników. Pod ogniem coraz celniej strzelających armat nieliczne ziemianki waliły się jedna za drugą. Wzrosły straty, padli pierwsi zabici. Artyleryjskie pociski trafiły m.in. w punkt sanitarny.

[srodtytul]Brygadier pozdrawia Zuchowatych[/srodtytul]

Dopiero między godziną 12 a 13, a więc po sześciu godzinach nawały, ogień artyleryjski zaczął stopniowo cichnąć. Żołnierze na pozycjach obronnych przygotowywali się na atak. Dym i kurz przesłaniał widok na przedpolu, dlatego przed linie obronne wysłano patrole. Miały one za zadanie powiadomić, gdy ruszy spodziewane natarcie Rosjan.

[srodtytul]Tymczasem w rejonie reduty [/srodtytul]

Piłsudskiego już ok. 11.30 artyleria rosyjska wybiła wszystkich obrońców wysuniętej placówki. Jednakże bezpośredni atak piechoty na redutę przyniósł Rosjanom tylko krótkotrwały sukces. Po pół godzinie zaciętych walk ruszyło polskie kontruderzenie, które odzyskało to stanowisko. Po tym starciu nastąpił chwilowy spokój. Obie strony były wyczerpane...

1. Pułk Piechoty, którego stanowiska znajdowały się bardziej na lewo od reduty, także znalazł się pod ogniem artylerii. Na szczęście jego pozycje były ukryte w lasku, nieco głębiej, a linia wysuniętych placówek nie dopuszczała w pobliże rosyjskich zwiadowców i obserwatorów artyleryjskich. Dlatego też ostrzał był nieporównanie mniej dokładny i przez to mniej skuteczny. Tutaj także legioniści spodziewają się ataku.

Około godziny 10 dociera telefonogram z pozdrowieniami Józefa Piłsudskiego dla Zuchowatych – jak zwykł nazywać żołnierzy 5. pp Legionów, którzy teraz znaleźli się pod ciężkim ostrzałem. Po godzinie 13, korzystając z chwilowej przerwy w walkach, Józef Piłsudski przeniósł dowództwo I Brygady z Nowej Rarańczy do Lasku Saperskiego, niewielkiego zagajnika w rozwidleniu bagnistych strumieni, skąd można było lepiej obserwować walki na odcinku bronionym przez 5. i 7. pp.

Na lewym skrzydle, gdzie znajdowała się III Brygada, spokój trwał niewiele dłużej. Już w meldunku z godziny 7.15 dowódca III Brygady gen. Wiktor Grzesicki informował o narastającym ostrzale artyleryjskim. O godzinie 9.30 rozpoczęło się rosyjskie natarcie.

Na podstawie zeznań pochwyconych wcześniej jeńców obliczano, że po stronie rosyjskiej do przeprowadzenia ataku skoncentrowano grupę w sile co najmniej czterech dywizji piechoty. Niedługo później docierają informacje o tym, że dołączyły do nich jeszcze dwie. Komenda Legionów uznała sytuację za bardzo poważną. Wydano rozkaz: „Wszystkie oddziały mają być w pogotowiu i gotowe na wszelki wypadek do odmarszu”.

I tak już niełatwą sytuację legionistów dodatkowo skomplikowały wydarzenia na sąsiednim odcinku. Pod naporem Rosjan cofają się żołnierze węgierscy z 11. Dywizji Kawalerii. Tę zauważalną chwiejność oddziałów zauważył nieprzyjaciel, wzmagając ostrzał artyleryjski.

W szeregach Polaków największe straty poniósł jak do tej pory 7. pp. Aby podnieść morale żołnierzy, na jego pozycje udał się sam komendant Piłsudski wraz z szefem sztabu ppłk. Kazimierzem Sosnkowskim. Ogień artyleryjski kierowany na prawe skrzydło obrony polskiej jest już wręcz huraganowy.

[ramka][srodtytul]SZAŁ OGNI[/srodtytul]

Na odcinku 2. kompanii i na wprost komendy batalionu roznosi się teraz istny szał ogni. Nie widać tam okopów, nie widać drutów, nie widać ludzi, nie widać nic – jeden rozwlekły dym, gęsty, czarniawy, nieprzenikniony

[i]Wacław Lipiński o ostrzale artyleryjskim Polskiej Góry, „Szlakiem I Brygady. Dziennik żołnierski”, Warszawa 1928[/i][/ramka]

Tymczasem znajdujący się z prawej strony honwedzi nie wytrzymali naporu. Żołnierze węgierscy nie powstrzymali natarcia Rosjan, którzy wtargnęli do ich okopów. Doszło do zaciekłej i krwawej walki z użyciem bagnetów, saperek i pięści. Przewaga liczebna Rosjan była zbyt duża i Węgrzy zaczęli się wycofywać pojedynczo i grupami, odsłaniając flankę polskiej linii obrony. Od Kostiuchnówki droga do pozycji zajmowanych przez Polaków jest właściwie otwarta. O godzinie 18 wyrusza właściwe natarcie rosyjskich dywizji.

[srodtytul]Pośmiertny Virtuti dla kpt. Zwierzyńskiego[/srodtytul]

Teraz z kolei odezwała się legionowa artyleria, kładąc ogień zaporowy na przedpole. Do salw po chwili dołączyły serie polskich ciężkich karabinów maszynowych. Główne natarcie udało się chwilowo powstrzymać. Trwa jednak strzelanina i starcia na przedpolu. To rosyjskie patrole próbują przecinać zasieki z drutu kolczastego i robić przejścia dla nacierających. Okazało się, że pomimo huraganowego ognia artylerii nie zdołała ona rozbić linii obronnej. Kolejne fale atakujących zatrzymywały się na linii zasieków.

Wkrótce jednak działa ustawione do strzelania na wprost przeciwko nacierającym wystrzelały cały zapas amunicji. Zaczęło także brakować granatów ręcznych. Za to niezwykle efektywny okazał się moździerz kalibru 120 mm, który oczyścił przedpole i zmusił Rosjan do odwrotu spod zasieków.

Niestety w tym czasie dały znać o sobie skutki opuszczenia stanowisk przez honwedów. W zdobytych okopach pozycje zajęli Rosjanie i stamtąd zaczęli ostrzeliwać pozycje legionistów, których – z racji usytuowania powyżej polskiej linii – mieli jak na dłoni. W tej sytuacji na byłe już pozycje węgierskie ruszył oddział liczący 16 żołnierzy pod dowództwem podporucznika Jagmina, by odbić najbardziej zagrażający legionistom punkt utraconych umocnień. Szczęśliwie do maleńkiego kontrataku dołączyli wycofujący się Węgrzy. Rosjanie co prawda nie dali się wyprzeć, ale już po chwili ruszyło właściwe przeciwnatarcie, w którym wziął udział odwód 5. pp w sile batalionu oraz dołączeni uczestnicy poprzedniego wypadu. Okopy przechodzą z rąk do rąk. Rosjanie wypierają legionistów, zwijając linię ich obrony w kierunku strumienia. Batalion zostaje otoczony, a co gorsza, nieprzyjaciel opanował mostki nad trzęsawiskiem.

Wszystkie kompanie były już przemieszane. Legioniści tłoczyli się przed wejściem na mostki, ciągle odpierając ataki nieprzyjaciela. Zagrożenie zniszczeniem całego batalionu stało się już bardzo realne. Dowódca batalionu kpt. Sław-Zwierzyński dał sygnał do decydującego przeciwuderzenia. Na jego czele ruszyli wszyscy oficerowie, w pierwszej linii porywając swoim przykładem szeregowych. Marian Dąbrowski, żołnierz I Brygady Legionów, zanotował później: „Kontratak ocalił kompanie od zupełnej klęski i uratował karabiny maszynowe. Jednak i ten atak wobec nierównomiernych sił wroga utonął niebawem we wzmożonych falach moskiewskiej piechoty, wylewającej się od strony Polskiej Góry”.

Próba wyrwania się z okrążenia powiodła się, ale w jej trakcie poległa niemal połowa żołnierzy I batalionu 5. pp, kilku oficerów, w tym dowódca batalionu kpt. Sław-Zwierzyński. Pośmiertnie został awansowany do stopnia majora i odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.

[srodtytul]Lis działał jak grom szybko...[/srodtytul]

Wszystkie pododdziały 5. pp wycofano na drugą linię obrony. Wraz z nimi musiała się cofnąć także grupa mjr. Satyra-Fleszara oraz 1. pp, by utrzymać zwartość frontu. Obrońcy przesunęli się więc na drugą, tzw. poprzeczną, linię umocnień.

Kukiel wspominał później: „Około siódmej i pół wieczorem od wzgórza Kostiuchnówki dochodzić zaczęły krzyki hurra. Głosy młode, dźwięczne, przeraźliwe – naszych. Kontratakują. Gdzie? Endel [podpor. Endel-Ragis, dowódca plutonu, który znajdował się na prawym skrzydle VI batalionu] nic nie meldował o nowym szturmie na lewe skrzydło Sława. Obserwacja nie daje nic. Dramat rozgrywa się na odwrotnym wschodnim stoku Góry Kostiuchnowskiej [a rzeczywiście bliżej, koło mostków na mokradle]. Ale po chwili meldunek podporucznika Endla. Na reducie kostiuchnowskiej Rosjanie. Poprzez bagna potoku dzielącego nasze odcinki batalionowe przybywają żołnierze 5. Pułku Piechoty, donosząc, że batalion otoczony. Przybywa podoficer austriacki, błagając o odbicie jego armat, które tam na górze zostały. Podpułkownik Sosnkowski śpiesznie udaje się wśród wybuchów ciężkich pocisków w stronę dowództwa 7. Pułku Piechoty. Rzuca parę słów zachęty i otuchy. Walka zbliża się ku nam, przenosi się na tyły nasze, w obszar leżącego za prawym skrzydłem baonu Lasku Polskiego. To przebił się batalion Sława, zdziesiątkowany, dowódca już nie żył. Ale myśmy widzieli tylko bure masy piechoty rosyjskiej wychodzące przez potok od Góry Kostiuchnówki nam na plecy. Do kontrataku ruszył natychmiast porucznik Rzecki z dwoma plutonami. To nie wystarczyło. Odwołałem oddział Lisa [Leopold Lis – Kula] z lasku. Wycofał się również na mnie pluton Endla. Lis miał już całą kompanię i rzucił się z nią w kierunku ku Górze Kostiuchnówki. Z wysokiego przedpiersia ryglowego szańca wspierał natarcie ogień ckm kierowany przez sierżanta Sabatowskiego. Batalion walczył teraz z frontem odwróconym, słabe placówki strzegły pozycji od frontu. Lis, rozpłomieniony w ogniu, był w swoim żywiole, porywał wszystkich, działał jak grom szybko. Po pół godzinie – było może pół do ósmej – nasza flanka i tyły były wolne. Przeciwnik zdziesiątkowany cofał się na Kostiuchnówkę. W kontrataku tym poległ bohaterski podporucznik Wyrwalski”.

W tym czasie Rosjanie przedarli się przez zasieki drugiej linii obrony na odcinku obsadzonym przez I batalion. Żołnierze jeszcze raz poderwani zostali do kontruderzenia i odrzucili nieprzyjaciela dalej od swoich pozycji. Druga linia została utrzymana.

Noc przeszła spokojnie, jedynie patrole penetrowały przedpole. Tylko w jednym punkcie trwały dramatyczne zmagania. Opisał je Lipiński: „Dochodziły tylko głuche odgłosy z odcinka 1. kompanii opuszczonej pozycji, gdzie podporucznik Warski z garścią żołnierzy przez całą noc broni się, zabarykadowawszy się w jakimś granatniku. Nad ranem wszystko ucichło. Nikt stamtąd dotąd się nie zameldował... „.

[srodtytul]Tragiczna noc[/srodtytul]

Następnego dnia, tj. 5 lipca, jeszcze przed świtaniem, ok. 2.30 do natarcia wyruszył II batalion 5. pp pod dowództwem mjr. Wyrwy-Furgalskiego, próbując zaskoczyć nieprzyjaciela. Przebiegli przez kładki i dostali się na zbocze Polskiej Góry. Tam jednak już na nich czekano. Rosjanie mieli dużą przewagę w ludziach. Doszło do walki wręcz. Lipiński wspominał: „Wróciła garstka. Przyjął ich tam na górze tłum moskiewski, garstkę 2. kompanii tysiące otoczyło bagnetów. Został na miejscu ciężko ranny porucznik Tunguz-Zawiślak, zginął porucznik Konieczny Włodzimierz, zginął podporucznik Styczyński, podporucznik Charzewski, podporucznik Chmura, podporucznik Sowa-Zaliwski”.

Rankiem ponownie ogień otworzyła artyleria rosyjska. Straty tym razem były duże, ponieważ druga linia obrony nie była już głęboko okopana i odłamki znacznie skuteczniej raziły legionistów. Prawe skrzydło – z dotychczasowego przebiegu walk wynikało, że było najbardziej zagrożone – otrzymało wsparcie w postaci resztek odwodu I Brygady.

Pod wieczór ruszyło kolejne uderzenie rosyjskie. Wacław Lipiński zanotował: „Ze wszystkich stron runęło moskiewskie ura. Gwałtowny atak rozgorzał na całej linii, lecz trwał krótko. Na prawo Austriacy znów puścili – trzeba się było cofać”.

6 lipca o świcie obrona I Brygady Legionów została zepchnięta na trzecią linię. Nie było kontaktu z prawym sąsiadem, tj. 53. Dywizją Honwedów. W tej sytuacji pośpiesznie zebrano na tyłach resztki II batalionu 6. pp oraz całego skrwawionego w dotychczasowych bojach 5. pp i skierowano je na nieobsadzone pozycje. Dowództwo 5. pp rozpaczliwie domagało się zluzowania swoich wycieńczonych żołnierzy. Bez skutku.

Około południa nacisk Rosjan był tak duży, że nie wytrzymały go niemieckie i austro-węgierskie pododdziały przysłane dla wzmocnienia obrony. Około południa rozpoczął się odwrót. Najpierw I, potem pododdziałów II i w końcu III Brygady Legionów. Wycofywanie oddziałów odbywało się w styczności z nieprzyjacielem (groźne były zwłaszcza ciągłe szarże rosyjskiej 16. Dywizji Kawalerii), w walce, ale bez paniki, w sposób zorganizowany. Po godzinie 14, kiedy wojska rosyjskie zajęły już Wołczeck, nieprzyjaciel pojawił się także na polskich tyłach. O trzeciej po południu z Komendy Legionów przyszedł rozkaz wycofania się nad Stochód. Bitwa pod Kostiuchnówką się zakończyła.

[ramka][srodtytul]ROSYJSKA SZARŻA[/srodtytul]

Cwałowały jeden za drugim rosyjskie szwadrony w rozwiniętym szyku, lśniące szablami i lancami wśród gęsto pękających szrapneli artylerii naszej […] była to straszna klęska jazdy źle użytej, chociaż bohaterskiej

[i]Marian Kukiel o szarży 16 Dywizji Kawalerii 6 lipca 1916 roku pod Kostiuchnówką[/i][/ramka]

Wacław Lipiński wspominał po latach: „Tragicznie zapisaną jest w dziejach pułku [5. Pułk Piechoty] noc z 6 na 7 lipca. Po całonocnym marszu w czasie potyczki w lesie legł major Wyrwa-Furgalski, trzema kulami trafiony i ciężko raniony w okolice serca dowódca pułku podpułkownik Berbecki. Ciężkie chwile przyszły na piątaków. Komendant pułku ranny, polegli dwaj komendanci baonów, poległa większość dowódców kompanii, 60 procent strat w oficerach, tyleż w podoficerach, 50 procent w stanie bagnetów. Cofał się pułk ponuro...”.

W trakcie walk pod Kostiuchnówką Legiony poniosły ciężkie straty, szacowane na ok. 2000 zabitych, rannych i zaginionych.

[srodtytul]Ludendorff: Polak to dobry żołnierz...[/srodtytul]

Ale opisane wydarzenia miały też swój wymiar polityczny. Waleczna postawa Polaków zyskała uznanie dowództwa niemieckiego. Generał Ludendorff w liście do sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Artura Zimmermanna z 17 lipca 1916 roku napisał: „Nadal świństwo u Austriaków [...] Wzrok mój znów się zwraca na Polskę. Polak to dobry żołnierz. Gdy Austria zawodzi, my musimy postarać się o nowe siły [...] Trzeba zrobić Wielkie Księstwo Polskie z Warszawą i Lublinem, a następnie armię polską pod niemieckim dowództwem”.

Ludendorff zainteresowany był przede wszystkim pozyskaniem „mięsa armatniego”. Ale zdawał sobie sprawę, że chcąc pozyskać Polaków, państwa centralne musiały przedstawić im konkretne obietnice własnej państwowości. Zatem postawa legionistów w walkach pod Kostiuchnówką, okazało się, miała bezpośredni wpływ na rozwój sprawy polskiej w I wojnie światowej. Jeszcze w lipcu jednostki Legionów Polskich przeszły pod dowództwo niemieckie. Zostały przydzielone do 11. dywizji bawarskiej gen. Kneussela.

Zmiany w postawie sojuszników nie uszły uwagi Piłsudskiego. „Spostrzegłem – napisał komendant Piłsudski – że Niemcy jakoś zanadto się o nas starają, Austriacy zaś umyślnie wypuszczają z rąk”. Był oficjalnie tylko komendantem I Brygady Legionów. Zatem w nowej sytuacji mógł się znaleźć na marginesie wydarzeń, razem ze swoją wizją niepodległości. Szybko się zdecydował, zaryzykował, rzucił na szalę cały swój autorytet – złożył dymisję. Motywował ją brakiem perspektyw politycznych i zastojem sprawy polskiej.

20 września cesarz Franciszek Józef I zatwierdził przekształcenie Legionów Polskich w Polski Korpus Posiłkowy. Był to gest zrównujący Legiony z formacjami austro-węgierskimi. Wkrótce Piłsudski i jego najbliższy współpracownik Sosnkowski zostali zwolnieni z Legionów. Rozpoczęta reorganizacja polegała po części na rozproszeniu w masie żołnierskiej legionistów I Brygady Piłsudskiego jako niebezpiecznych źródeł opozycji i fermentu.

Tymczasem nie o takie rozwiązanie chodziło. Piłsudski wezwał swoich żołnierzy-królewiaków (pochodzących z zaboru rosyjskiego) do wystąpienia o zwolnienie z Legionów, z Galicji o przeniesienie w szeregi armii austro-węgierskiej. Swoją decyzję mieli wyjaśniać w następujący sposób: „Motyw – ponieważ w związku z dymisją Józefa Piłsudskiego i podziałem I Brygady Legiony przestały być formacją skierowaną w celu utworzenia armii i państwa polskiego, a zamieniają się w c. k. armię, służbę moją w legionach uznaję za nieużyteczną dla dobra Ojczyzny”.

Oddziały legionowe zostały wycofane z linii frontu. Państwa centralne poczuły się zmuszone do złożenia jakiejś deklaracji w sprawie Polski. Na tym gruncie doszło do ogłoszenia aktu cesarzy Niemiec i Austro-Węgier z 5 listopada 1916 r. w sprawie Królestwa Polskiego.

W czerwcu 1916 roku Rosjanie przeprowadzili kilka zakrojonych na dużą skalę operacji zaczepnych, określanych wspólnym mianem ofensywy Brusiłowa. Zacięte boje rozgorzały najpierw w rejonie Łucka i Buczacza, a nieco później, w połowie lipca, także na odcinku Sarny – Kowel, czyli na terenach, gdzie walczyły jednostki legionowe.

Wszystkie trzy brygady Legionów Polskich działały w tym okresie w ramach korpusu sił austro-węgierskich pod dowództwem generała Leopolda Hauera. Bezpośrednio na linii frontu znajdowały się pododdziały I i III Brygady, wspierane przez obydwa pułki kawalerii legionowej oraz pułk artylerii Legionów. Tym razem wycieńczona kampanią karpacką II Brygada stanowiła odwód korpusu i była rozlokowana na tyłach, w rejonie Hołuzji i Karasina. Łącznie na Wołyniu znalazło się niemal 16 tys. legionistów. Z Polakami sąsiadowały oddziały węgierskie: na prawym skrzydle polskich pozycji stała 53. dywizja Honwedów (zajmowała stanowiska na Polskiej Górze i tzw. Reducie Madziarów), na lewym zaś 11. Dywizja Kawalerii.

Pozostało 96% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem