Znamy najlepiej „Marsz Mokotowa”, „Pałacyk Michla” i „Warszawskie dzieci”. Potrafimy być może zanucić jedną zwrotkę „Sanitariuszki Małgorzatki”. Ale inne melodie już wypadają znacznie słabiej. Tylko powstańcy do dziś świetnie pamiętają słowa piosenek, które towarzyszyły im w 1944 roku.
Jak można w ogóle śpiewać, gdy nad głowami świszczą kule, bomby rozrywają budynki, a czołgi rozwalają barykady?
– Kiedy walczyliśmy, oczywiście nikomu nie w głowie były śpiewy. Ale przecież pojawiały się też chwile spokoju, takiego niby normalnego życia, czas oczekiwania. Wtedy towarzyszyły nam piosenki. Zwłaszcza lubiłem te z energią, wesołe, rytmiczne, zachęcające i podtrzymujące na duchu – mówi Tymoteusz Duchowski „Motek” w powstaniu harcerz Szarych Szeregów.
Śpiewanie i słuchanie tych „zakazanych” piosenek było wtedy z jednej strony przejawem ruchu oporu wobec Niemców, a z drugiej – prostą potrzebą przekazania emocji i obcowania choćby z namiastką kultury. Czasami jednak bywało niebezpieczne.