Wreszcie postanowiłam napisać o jednym z najważniejszych dla mnie samej aktorów. To między innymi kreowane przez Jerzego Bińczyckiego postaci ukształtowały we mnie wiarę w człowieka, który bez względu na okoliczności zachowuje swą godność, ma w sobie ogromne pokłady dobroci, a jednocześnie pokory wobec przeciwności losu, swój talent, wiedzę i umiejętności wykorzystuje do tego, by nieść pomoc innym, dostrzega piękno w Naturze, ale i w drugim człowieku, umie cieszyć się życiem, choć często zmaga się z ludzkimi słabościami – nic nie jest mu obce. Takim widzimy go choćby w „Znachorze" (1982 r., reż. Jerzy Hoffman). Jego profesor Rafał Wilczur, który przeistacza się w prostego Antoniego Kosibę, ma głębię daleko wykraczającą poza ramy wyznaczone przez postać z powieści napisanej przez Tadeusza Dołęgę-Mostowicza w 1937 r. Może dlatego za każdym razem, gdy w telewizji natrafię na powtórkę „Znachora", oglądam ten film dla Bińczyckiego. I niezmiennie wzruszam się, gdy tytułowy bohater uświadamia sobie, kim naprawdę jest, i zwraca się do granej przez Annę Dymną postaci: „Córeczko, córeczko moja". Zarówno na filmowym ekranie, jak i na teatralnej scenie Bińczycki był przejmująco prawdziwy i wiarygodny, do bólu ludzki. Oczywiście, umiejętności przyszły wraz z wiekiem i doświadczeniem, ale, co ciekawe, Bińczycki wewnętrzną dojrzałość łączył z dużym poczuciem humoru, o czym do dziś opowiadają jego koledzy i koleżanki z teatru. Wcale nie planował zostać aktorem, tym bardziej że z natury był nieśmiały. Za to świetnie rysował i nęciła go architektura... Na szczęście los chciał inaczej.
Pół „Bagnetu na broń"
Jerzy Bińczycki urodził się w krakowskich Witkowicach 6 września 1937 r. Miał więc zaledwie dwa lata, gdy wybuchła II wojna światowa, a jego dzieciństwo przypadło na czas okupacji niemieckiej. Najmłodsi, którym udało się przetrwać do 1945 r., byli w sposób szczególny zahartowani, a jednocześnie wrażliwi na los drugiego człowieka. Po wojnie Jerzy rozpoczął naukę w Szkole Podstawowej nr 68 w Krakowie przy ul. Porzeczkowej 3. Notabene 23 kwietnia 2001 r. szkole nadano imię Jerzego Bińczyckiego. Od tej pory co roku placówka obchodzi święto patrona i organizuje „Zlot Jerzyków", na który zaprasza m.in. słynnych Jerzych z całej Polski. – Uczniowie, gdy dowiedzieli się, że Jerzy Bińczycki ukończył tę szkołę, zaproponowali, by nasza placówka nosiła jego imię. Był jednym z nas, osiągnął tak wiele i stał się wzorem i inspiracją dla młodego pokolenia. Staramy się pokazać uczniom, że to był nie tylko wybitny aktor, ale też wyjątkowy, bardzo dobry człowiek – powiedziała w rozmowie ze mną pani Maria Lachowicz-Stankiewicz, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 2 w Krakowie, w skład którego wchodzi Szkoła Podstawowa nr 68.
Czytaj więcej
Owacja dla nowej ekranizacji zakończyła premierę. Od 27 września film Michała Gazdy w Netfliksie.
W liceum jego bliskim kolegą był Marek Walczewski, którego postanowił wesprzeć w czasie egzaminów wstępnych do krakowskiej szkoły teatralnej. Ale w efekcie... sam do nich przystąpił, mimo że zupełnie nie był przygotowany. Ponoć umiał na pamięć tylko pół wiersza „Bagnet na broń" Władysława Broniewskiego i modlił się, by tymi kilkunastoma wersami przekonać do siebie egzaminatorów. Udało się i to podwójnie – na studia dostał się także Walczewski, późniejszy Władysław Anders z „Do krwi ostatniej" czy choćby naczelnik Twardyjewicz z „Vabank II, czyli riposta". Jak mówiła w „Dobrym Tygodniu" Anna Polony, która była z nimi na jednym roku, „Binio na zewnątrz wydawał się spokojny, ale wewnątrz szalał. Miewał dziwne pomysły. Rozrabiali razem z moim byłym mężem Markiem Walczewskim. Takie dwa wariaty".
Na studiach Bińczycki przeżył pierwsze rozczarowanie miłosne – zakochał się w młodszej koleżance, filigranowej blondynce Aleksandrze Górskiej (dziś wciąż występuje, m.in. w roli babci Wielickiej w serialu „Ojciec Mateusz"). Ona jednak wybrała innego, po ukończeniu studiów wyszła bowiem za mąż za Andrzeja Szajewskiego, kolegę z Teatru Śląskiego (Szajewski uczył się wcześniej śpiewu w Konserwatorium Muzycznym i brawurowo wykonywał przedwojenne szlagiery – mógł podobać się kobietom). W 1961 r. Bińczycki ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego w Krakowie i zdobył angaż w katowickim Teatrze Śląskim. Ale miłości Aleksandry już nie odzyskał.