Polski szeregowiec Ryan

Losy braci Kłosowskich: Leona, Zenona i Bronisława, to niemal gotowy scenariusz filmowy.

Publikacja: 19.01.2014 07:00

Leon Kłosowski ma dziś 94 lata. Ciągle próbuje odtworzyć wojenne losy swojej rodziny

Leon Kłosowski ma dziś 94 lata. Ciągle próbuje odtworzyć wojenne losy swojej rodziny

Foto: Rzeczpospolita, Izabela Kacprzak IK Izabela Kacprzak

– To wyjątkowa opowieść, miejscami niezwykła, pokazująca dzieje Polski i Polaków podczas wojny w miniaturze – mówi dr Mirosław Sikora z Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach. Jak tylko ją usłyszał, skojarzyła mu się z amerykańskim filmem Stevena Spielberga „Szeregowiec Ryan". Opowiada on losy braci Ryan. – Zainspirowane autentyczną historią czterech braci Niland, spośród których dwóch poległo podczas operacji lądowania w Normandii, zaś kolejny zaginął kilkanaście dni wcześniej w trakcie wykonywania misji lotniczej na Pacyfiku. Tragedia ta skłoniła dowództwo do wycofania czwartego brata z frontu – przypomina Sikora.

Z łagru do armii

94-letni Leon Kłosowski wyciąga pożółkłe, rozerwane przez niemieckie kule dokumenty: legitymację wydaną przez 16. Brygadę Pancerną ze smokiem na odwrocie i wojskowe uprawnienia z 26 listopada 1944 r. wydane przez brytyjski departament wojny, pozwalające na kierowanie czołgiem. – Tego dnia, kiedy miałem zginąć, wsadziłem je do lewej kieszeni munduru, na serce. Życie mi uratowały. Na nich zatrzymały się odłamki. Całe życie towarzyszyło mi niebywałe szczęście – uśmiecha się.

Wojna zastała 19-letniego Leona w rodzinnym Białymstoku, który został zbombardowany w pierwszych dniach wojny. Leon pamięta, jak w ich przydomowym ogrodzie Niemcy zakopali zastrzelonego żołnierza i jak silne miał wówczas pragnienie ratowania ojczyzny.

Najstarszy z braci Kłosowskich, 26-letni Bronisław, był wtedy w stolicy. Student SGGW odpowiedział na apel prezydenta miasta Stefana Starzyńskiego, by mieszkańcy dobrowolne zgłaszali się do kopania rowów przeciwlotniczych, stawiania barykad. Zenon, najmłodszy z braci, miał w 1939 r. – 12 lat. Za pięć lat wciągnie się do organizacji powstania warszawskiego. Matka Kazimiera ma jeszcze córkę Janinę, ojciec Józef jest kolejarzem, jeździ na trasie Wilno-Białystok.

Leon (po wakacjach miał zacząć studnia w Warszawie) usilnie szuka kontaktu z polskimi żołnierzami, by walczyć z Niemcami. „Uciekaj na Wschód" – radzą mu. Lonek, jak go nazywają, bierze rower i rusza do Wilna, do przyjaciela. Tam dowiaduje się, że Związek Radziecki napada na Polskę. Chcą z kolegą wstąpić do partyzantki. Leon z ojcem wraca do Białegostoku, który już jest zajęty przez Sowietów. Kolega ze szkoły szuka ochotników, którzy w pobliskich Łapach mieliby odkopać ukrytą broń. Nie zastanawia się ani chwili. Kiedy nocą dojeżdżają do miejsca, otacza ich grupa radzieckich żołnierzy NKWD. Leon z kolegami trafia do aresztu. Przez 10 dni jest przesłuchiwany i katowany. W końcu skazany na 5 lat łagrów trafia do obozu pracy na Kołymie. Tam zima trwa 10 miesięcy, mrozy sięgają minus 70 st. C. W porcie Magadan widzi statki angielskie, amerykańskie. Myśli z żalem: „tam wolność, a tu terror i śmierć" – pisze po latach w pamiętniku.

Lonek nie wie, że w łagrach jest także jego ojciec, brat Bronek, który chciał przekupić urzędnika NKWD, by go ratować, i wujek z rodziną. Nie ma pojęcia, że 17-letni brat Zenon wstępuje do Armii Krajowej, do batalionu Miotła. Ma pseudonim Biały. 15 września został ranny.

Leon na Syberii z grupą więźniów buduje drogę – ziemia jest tak zamarznięta, że trzeba ją rozsadzać dynamitem. Próbuje uciekać przez Cieśninę Beringa, ale kiedy po kilku dniach drogi udaje im się dotrzeć do wioski, sowieccy chłopi denuncjują uciekinierów. Leon trafia do karceru. Tam dowiaduje się o amnestii dla więźniów na mocy układu Sikorski–Stalin – na wolność czeka jeszcze wiele miesięcy. Z łagrów nie wraca tylko ojciec Leona. W ostatnim liście, jaki napisał do rodziny, błagał, by przysłać mu coś do jedzenia, bo „umiera z głodu". Do dziś nie wiadomo, jak i gdzie zmarł.

Lonek – siedząc w łagrze – marzy o tym, by zaciągnąć się do polskiego wojska pod wodzą gen. Władysława Andersa, które formowało się w ZSRR. Zanim założył polski mundur, wiele miesięcy przeżył w kołchozie, gdzie panował tyfus. W końcu po grupę młodych Polaków przyjechał saniami polski oficer. Koleją dojechali do miejscowości Bezełuk, gdzie formowała się armia. Leon ubrał się w mundur i żołnierskie buty, po dwóch miesiącach statkiem popłynęli do Iranu z grupą 71 tys. ewakuowanych z ZSRR Polaków. Tu zaczyna się jego wielka żołnierska przygoda życia. W marcu 1942 r., w Iraku trafia do Polskiej Niepodległej Brygady Karpackiej – jest w Palestynie, Betlejem, spotyka polskich Żydów, także z rodzinnego Białegostoku. Od jednego z nich dowiaduje się, że brat Bronisław miał umrzeć  w szpitalu.

Żołnierze Andersa w końcu opuszczają Bliski Wschód z kanału Sueskiego pod eskortą okrętów wojennych. Płyną do Szkocji.

Drugie życie

W Szkocji Leon dostaje książeczkę wojskową, zostaje przydzielony do pancerniaków i wysłany na kurs motocyklowy i czołgowy. Przypadkiem w Edynburgu spotyka kolegę. To od niego dowiaduje się, że brat Bronek jednak żyje, jest lotnikiem, stacjonuje w Anglii, w Blackpool. Żeby się z nim zobaczyć, musi uciec z koszar bez przepustki, bo dowódca nie zgadza się, by pojechał do brata. Bez pieniędzy i biletu dojeżdża do Blackpool. Kiedy spotyka żyjącego Bronka, radości nie ma końca. To ostatni raz, kiedy go widzi. – Zapamiętałem, że już nie miał takich pięknych włosów – śmieje się dziś pan Leon.

Leon szkoli się na Shermanie – pięcioosobowym amerykańskim czołgu. Czeka, by wyruszyć na front. W końcu z żołnierzami odpływają do Normandii, gdzie muszą wbić się klinem w wojska niemieckie. Leon walczy pod dowództwem podpułkownika Stanisława Koszutskiego. – To było piekło – mówi po latach o walkach w Normandii. Kilkakrotnie unika śmierci, choć giną jego koledzy.

Leon Kłosowski pokazuje wiszące na ścianie zdjęcie. Wioska gdzieś w Belgii, przystanek przed kolejnym natarciem po zdobyciu wzgórza Mont Ornal. Lonek stoi w czarnym berecie niedaleko kanału. – To zdjęcie zrobiono dzień przed tragicznym zdarzeniem, kiedy cudem dostałem drugie życie. Przeczułem to. Powiedziałem nawet do kolegi Stasia, „że coś złego mi się stanie" – wspomina.

Niemieckie pociski trafiły Lonka, kiedy uciekał z płonącego Shermana, w którym zginęli prawie wszyscy jego koledzy. To było 9 września 1944 r. Pociski trafiły go w brzuch, głowę, kręgosłup, pośladek, a jadąca do niego karetka wybuchła. Dwóch żołnierzy cudem wsadza go na nosze i transportuje do polowego szpitala znajdującego się na linii frontu. Kiedy ocknął się następnego dnia, zobaczył stojącego nad nim śmiejącego się chirurga z kawałkiem żelaza w ręce. – Kawałek przebił portfel, zdjęcia, z których zostały strzępy. Zatrzymał się na kartkach tego grubego notesu. – Do dziś zadaję sobie pytanie, czy to było przeznaczenie, czy cud – zamyśla się Leon Kłosowski.

Trafił do szpitala w Anglii. Nigdy już nie wrócił na front. Tu, przypadkiem, na ulicy poznaje Angielkę – Kathleen Barnes. Dwa lata później biorą ślub, a w 1948 r. namawia ją na przyjazd do Polski. Nigdy więcej nie wróci do Anglii. – Moje miejsce jest w ojczyźnie, dla niej mogłem umrzeć – mówi dziś Leon Kłosowski. Chce być także ze swoją matką.

Odnaleziony po latach

Leon Kłosowski po wojnie próbuje poskładać rodzinę. Dom Bronka w Warszawie, gdzie mieszkała matka, został zbombardowany. Siostra Jadwiga Kłosowska oraz biorący udział w powstaniu warszawskim najmłodszy brat Zenon mieszkają w Gliwicach. Tu osiedla się także Leon z żoną i córeczką. Próbuje, bezskutecznie, odnaleźć Bronka.

O tym, że zmarł, dowiedział się przypadkiem, w 1977 r. – 32 lata po zakończeniu wojny. – Koleżanka z biura przyniosła jakąś katolicką gazetę, a w niej artykuł zatytułowany „Zginęli, dążąc z pomocą w Warszawie". Nieznany autor informował, że na alianckim cmentarzu w Budapeszcie, przy tzw. starej drodze wiedeńskiej, są pochowani polscy lotnicy Dywizjonu 301, którzy lecieli w sierpniu i wrześniu 1944 r. na pomoc walczącej Warszawie. Pod tekstem była lista lotników. W mogile zbiorowej IV D widniało nazwisko: kapral B. Kłosowski. Czy bracia wiedzieli, że razem, choć inaczej, walczą o Warszawę? Nie wiadomo.

Dlaczego Bronek został zastrzelony nad Węgrami?

– Alianci ze zrzutami na pomoc powstaniu warszawskiemu musieli latać z bazy lotniczej w Brindisi we Włoszech, na samym dole „włoskiego buta" ok. 2000 km od Warszawy, bez międzylądowania, gdyż władze radzieckie nie wyraziły zgody na lądowanie na zajmowanym przez nich terenie, mimo że stacjonowali wtedy po drugiej stronie Wisły na warszawskiej Pradze – opowiada Bożena Róg, córka pana Leona. – Brak tej zgody powodował, że loty te były skrajnie niebezpieczne, gdyż samoloty były obciążone bardzo dużą ilością paliwa, a loty musiały odbywać się najkrótszą drogą nad terenami okupowanymi przez Niemcy. Większość z tych samolotów została zestrzelona nad Węgrami, gdy wracały już znad Warszawy. Na obszarze Węgier Niemcy mieli bardzo silną obronę przeciwlotniczą terenów przemysłowych.

W lotach tych brali udział wyłącznie ochotnicy kilkunastu narodowości. – Z lotów tych wróciła tylko niecała 1/3 lotników, a reszta zginęła zestrzelona. Po wojnie ich ciała zostały zebrane z terenu całych Węgier i złożone na brytyjskim cmentarzu wojennym w Budapeszcie – dodaje Bożena Róg.

W 1995 r. Leon Kłosowski z brytyjskiego Ministerstwa Obrony otrzymał list w sprawie brata Bronisława. Z niego dowiedział się, że zaciągnął się zaraz po wyjściu z łagrów do Polskich Sił Powietrznych pod brytyjską banderą. Latał bombowcami do Niemiec i Włoch. Został zastrzelony 27 sierpnia 1944 r., lecąc z pomocą dla warszawskich powstańców. – Zobaczyć grób brata po tylu latach było dla nas wszystkich ogromnych przeżyciem – przyznaje dziś. Poza Polakami leżą tu także m.in. Kanadyjczycy, Australijczycy.

Wiele lat po wojnie Leon Kłosowski otrzymał list od pewnego pana, warszawiaka, któremu brat we wrześniu 1939 r. uratował życie.

Leon Kłosowski po wypadku w Belgii został inwalidą wojennym. Nie skończył, jak planował, studiów, zaczął pracę jako administrator budynków (potem aż do emerytury pracował w biurze projektów Biprohut w Gliwicach). Żona udzielała korepetycji z angielskiego.

– Nie zmieniłbym niczego w moim życiu – uśmiecha się dziś pan Leon. Jest w świetnej, jak na wiek, kondycji, ma fantastyczną pamięć, spisuje kolejne wspomnienia, tym razem ze szkoły. Został awansowany na porucznika. Otrzymał m.in. Krzyż Komandorski Odrodzenia Polski, medale polskie i brytyjskie.

Brat Zenon z Gliwic wyjechał do Wrocławia. Tam skończył medycynę  i został stomatologiem, w końcu wrócił do Warszawy. – Którą kochał nad życie – mówi pan Leon. Zmarł 10 lat temu. Jego wspomnienia od 2010 r. można przeczytać w czytelni biblioteki Muzeum Powstania Warszawskiego.

– To wyjątkowa opowieść, miejscami niezwykła, pokazująca dzieje Polski i Polaków podczas wojny w miniaturze – mówi dr Mirosław Sikora z Biura Edukacji Publicznej IPN w Katowicach. Jak tylko ją usłyszał, skojarzyła mu się z amerykańskim filmem Stevena Spielberga „Szeregowiec Ryan". Opowiada on losy braci Ryan. – Zainspirowane autentyczną historią czterech braci Niland, spośród których dwóch poległo podczas operacji lądowania w Normandii, zaś kolejny zaginął kilkanaście dni wcześniej w trakcie wykonywania misji lotniczej na Pacyfiku. Tragedia ta skłoniła dowództwo do wycofania czwartego brata z frontu – przypomina Sikora.

Pozostało 94% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem