W poprzedni tygodniu wznowione zostały prace prowadzone przez pion śledczy IPN w Gdańsku i naukowców Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie w Lesie Białuckim (woj. warmińsko-mazurskie). Kilka lat temu odnaleziono tam spalone szczątki ok. 8 tys. osób, w większości więźniów niemieckiego obozu KL Soldau w Działdowie. W dwóch masowych grobach znajduje się 17 ton prochów ludzkich.
- Chcemy zrobić coś przełomowego. Do tej pory uważano, że z mogił całopalnych pozostaje popiół i proch, tymczasem odseparowaliśmy fragmenty kości, żeby ustalić profile genetyczne ofiar. Do ustalenia tożsamości jest jeszcze daleka droga. Nikt już nie powie, że są to puste groby - zapowiedział po dokonaniu odkrycia prof. Andrzej Ossowski kierownik Zakładu Genetyki Sądowej i Kierownik Katedry Medycyny Sądowej PUM.
Z informacji opublikowanej teraz na portalu X przez prof. Andrzeja Ossowskiego wynika, że pomimo próby zacierania śladów przez Niemców odnaleziono rzeczy osobiste osadzonych w obozie m.in. guziki z orłem w koronie, krzyżyk, medaliki, ale też łuski.
Zacieranie śladów zbrodni
Niemcy dla ukrycia śladów swoich zbrodni przeprowadzili w 1944 r. akcję pod kryptonimem „Kommando 1005”, polegającą na usuwaniu dawnych grobów masowych, czyli odkopywaniu i spalaniu wydobytych zwłok. Prace przy ekshumacji grobów rozpoczęto 1 marca 1944 r. Do usuwania tych grobów Niemcy wykorzystywali więźniów z obozu działdowskiego, nad którymi nadzór sprawowali funkcjonariusze SS. Więźniowie odkopywali groby, wyciągali zwłoki i składali na stosie, każda warstwa zwłok przykrywana była warstwą polan. Stosy polewano smołą, olejem i benzyną, a następnie spalano. Po opróżnieniu grobów i spaleniu zwłok, popiół zakopano, a teren wyrównano i ponownie zalesiono. Roboty trwały łącznie ok. 4 – 8 tygodni.