Aktualna sytuacja polityczna sprawia, że patrzymy z niepokojem na działania Rosji. Wojna przez nią wywołana przynosi ogromne cierpienia Ukraińcom, którym współczujemy i staramy się pomagać. Widzimy przy tym także ogromne cierpienia setek tysięcy rosyjskich żołnierzy i ich rodzin, więc zastanawiamy się czasem, dlaczego nie protestują? Odpowiedź jest prosta: przywykli. W Rosji często dążono do różnych celów bez zwracania uwagi na cierpienia zwykłych ludzi. W tym felietonie chcę to zilustrować opowiadaniem o ogromnych przedsięwzięciach w zakresie budownictwa wodnego.
Okręty „płynące” setki kilometrów po lądzie
W 1700 r. wybuchła wielka wojna północna. Była to już trzecia wojna obdarzona tym mianem. Pierwsza z tej serii wojen miała miejsce w latach 1563–1570, druga toczyła się między 1655 a 1660 rokiem, a ta trzecia trwała od 1700 do 1721 roku. W uproszczeniu mówiąc, wojna dotyczyła rywalizacji między Rosją a Szwecją (chociaż brały w niej udział także inne państwa), a zwycięska w tej wojnie Rosja stała się supermocarstwem. Rzeczpospolita – bardzo aktywna w dwóch poprzednich wojnach – w tej trzeciej oficjalnie nie brała udziału, ale właśnie ta wojna miała dla naszego kraju dalekosiężne skutki. Nie zamierzam tu jednak rozwijać tematu samej wojny i jej skutku dla rozkładu sił w Europie, bo nie takie jest przeznaczenie tego artykułu. Natomiast w czasie tej wojny doszło do bezprecedensowego wydarzenia, które miało wpływ na rozwój techniki. I o tym chcę opowiedzieć.
Czytaj więcej
Ten symbol zbrodni stalinowskich, rosyjski premier chce uczynić zyskownym biznesem. Na modernizację Pónocnej Drogi Wodnej Kreml wyda ponad 13 mld dol.
Otóż w wojnie ze Szwedami Rosji najbardziej brakowało okrętów na Bałtyku. Mieli oni swoją flotę w Archangielsku nad Morzem Białym, ale żeby okręty stamtąd mogły dopłynąć do obszaru objętego wojną, musiały Morzem Norweskim, a potem Morzem Północnym opłynąć cały Półwysep Skandynawski oraz pokonać prawie całą długość Bałtyku. Było niemal pewne, że po drodze większość floty zostałaby zniszczona przez Szwedów i ich sojuszników. Car Piotr I postanowił zmienić to w radykalny sposób, nie licząc się z ludzkim wysiłkiem. Nakazał przeciągnąć lądem (!) dwa ogromne okręty wojenne (były to fregaty o nazwach „Kurier” i „Duch Święty”) z Morza Białego do jeziora Onega. Jezioro to miało połączenie z jeziorem Ładoga, a to ostatnie – z Bałtykiem.
Rzut oka na mapę pozwala uświadomić sobie, jak wielkie to było przedsięwzięcie. Trzeba było zbudować drogę o długości 180 km, w większości po lasach, bezdrożach i bagnach Karelii, przekraczać rzeki i usuwać głazy. Pracowało przy tym tysiące chłopów. Trwało to półtora miesiąca i kosztowało wiele ofiar, dlatego droga ta miała dwie nazwy: oficjalnie nazywała się Drogą Cara, ale nieoficjalnie ludzie nazywali ją „drogą na kościach” (tych niewolniczo pracujących chłopów, którzy zginęli przy jej budowie). Car Piotr I osiągnął jednak swój cel.