Statek był unieruchomiony, a jednak płynął... Pole lodowe, które uwięziło „Belgicę”, było stosunkowo niewielkie i dryfowało niespiesznie w różnych kierunkach spychane silnym wiatrem i napierającymi z boków masami spiętrzonej kry. Statek tonął w gęstych ciemnościach, rozświetlanych jedynie bladą poświatą księżyca i rachitycznymi zorzami polarnymi. Wokoło tańczyły srebrzyste mgły i panowała złowroga cisza, mącona jedynie od czasu do czasu hukiem pękającego lodu i zawodzeniem wiatru. Od kilku tygodni nikt nie podziwiał wschodów i zachodów słońca, nie cieszył się z nadejścia brzasku i nie nadganiał z pracą, aby zdążyć przed zmierzchem. Noc polarna na dobre opanowała świat, ale co gorsza, wdzierała się coraz silniej w dusze załogi. Ze względu na ekstremalne warunki pogodowe i ciemność zarówno oficerowie, marynarze, jak i naukowcy musieli ograniczyć zajęcia do minimum. Nawet niestrudzony kierownik naukowy wyprawy Polak Henryk Arctowski z rzadka pełnił dyżur badawczy w wybudowanych obok statku budkach obserwacyjnych.