Antarktyczna odyseja Polaków

Na Antarktydzie Polska posiada dwie stacje badawcze. Jedną ochrzczono nazwiskiem Henryka Arctowskiego, drugą – Antoniego Bolesława Dobrowolskiego, polskich badaczy i podróżników, którzy 125 lat temu wyruszyli na pierwszą wyprawę naukową w historii tego mroźnego kontynentu.

Publikacja: 10.08.2023 21:00

Na rysunku: pochówek zmarłego 5 czerwca 1898 r. Émile’a Danco, belgijskiego geofizyka Mary Evans Pic

Na rysunku: pochówek zmarłego 5 czerwca 1898 r. Émile’a Danco, belgijskiego geofizyka Mary Evans Picture Library / East News

Foto: Mary Evans Picture Library

Statek był unieruchomiony, a jednak płynął... Pole lodowe, które uwięziło „Belgicę”, było stosunkowo niewielkie i dryfowało niespiesznie w różnych kierunkach spychane silnym wiatrem i napierającymi z boków masami spiętrzonej kry. Statek tonął w gęstych ciemnościach, rozświetlanych jedynie bladą poświatą księżyca i rachitycznymi zorzami polarnymi. Wokoło tańczyły srebrzyste mgły i panowała złowroga cisza, mącona jedynie od czasu do czasu hukiem pękającego lodu i zawodzeniem wiatru. Od kilku tygodni nikt nie podziwiał wschodów i zachodów słońca, nie cieszył się z nadejścia brzasku i nie nadganiał z pracą, aby zdążyć przed zmierzchem. Noc polarna na dobre opanowała świat, ale co gorsza, wdzierała się coraz silniej w dusze załogi. Ze względu na ekstremalne warunki pogodowe i ciemność zarówno oficerowie, marynarze, jak i naukowcy musieli ograniczyć zajęcia do minimum. Nawet niestrudzony kierownik naukowy wyprawy Polak Henryk Arctowski z rzadka pełnił dyżur badawczy w wybudowanych obok statku budkach obserwacyjnych.

A jeszcze niedawno, pomimo przymusowego postoju, niemal każdy uczestnik Belgijskiej Wyprawy Antarktycznej uwijał się jak mrówka. Oficerowie, mechanicy, cieśle i zwykli marynarze dzień w dzień zabezpieczali wmrożony w lodową pokrywę statek przed zniszczeniem, konserwowali urządzenia parowe, maszty, żagle i olinowanie. Wielkim wysiłkiem „Belgicę” otoczono wysokim wałem śniegu, przylegającym ściśle do burt i chroniącym go przed utratą ciepła. Naukowcy z kolei obserwowali zjawiska atmosferyczne, zmiany pogody, zachmurzenia, badali śnieg, szron i lodową pustynię. Robili pomiary geometryczne, poprzez przebite przeręble sondowali morze, badali próbki wody pobrane z rozmaitych głębokości i muł z dna oceanu, a także arktyczną florę i faunę. W pierwszych tygodniach, gdy mrozy nie były jeszcze zbyt dokuczliwe, organizowano wycieczki na nartach w promieniu kilku kilometrów od statku; łączono je przy tym niekiedy z polowaniami na foki i pingwiny, by pozyskać świeże mięso, co pozwalało ograniczyć szkorbut.

Niestety, objawy tej przeklinanej przez żeglarzy na całym świecie choroby pojawiały się coraz częściej. Podobnie jak odmrożenia, zapalenia, przemęczenie i brak sił. Lekarz wyprawy Amerykanin Frederick Albert Cook miał ręce pełne roboty. Ale najgorsze miało dopiero nadejść wraz z nocą polarną. 20 maja zaniemógł Émile Danco, belgijski geofizyk, który – jak się okazało – miał wadę serca. Mimo wysiłków lekarza dwa tygodnie później zmarł. Kiedy owinięte w żaglowe płótno zwłoki z kulą żelazną u nogi zsunęły się z sanek do wybitego sto metrów od statku przerębla, nad załogą, niczym sęp nad dogorywającą ofiarą, zaczęło krążyć widmo depresji. Niektórzy, mniej odporni, zdradzali objawy obłędu. Ulubieniec naukowców, marynarz Adam Tollefsen, przestał z kimkolwiek rozmawiać i znikał gdzieś na długie godziny. Nierzadko znajdowano go leżącego na lodzie w pobliżu statku. Mimo wielkiej determinacji uczestników wyprawy przyszłość stawała się niepewna: sądzone im życie czy śmierć wśród lodowej pustyni? Nikt nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć, wszak byli pierwszymi ludźmi, którzy próbowali przetrwać zimę w Antarktyce.

Nadzieja odżyła wraz z promieniami słońca, które po ponad miesiącu niepodzielnego panowania nocy polarnej zaczęły w końcu przełamywać mrok. Asystent Arctowskiego, Antoni Dobrowolski, zapisał w dzienniku pod datą 22 lipca 1898 r.: „Światło godziny południowej co dzień potężniało, aż pewnego południa błysnęło w nim po raz pierwszy jego utajone źródło; wyjrzał spod horyzontu rąbek słońca na chwilę, by wnet się schować. Wreszcie nadszedł dzień, w którym stanęło całe, w całym swym przepychu na krańcu białej tarczy lodów”.

Lodowa pustynia

Pod koniec XIX w. niemal cały ziemski glob był już dobrze zbadany i na mapach pozostało niewiele białych plam. Najwięcej wciąż widniało w rejonie bieguna południowego, na odległej Antarktyce (gr. antarktikós – naprzeciwko Arktyki). Obejmuje ona kontynent zwany Antarktydą oraz otaczające go wody i pola lodowe. To najzimniejszy, najsuchszy i najbardziej wietrzny obszar na Ziemi, z ubogą florą i fauną, pozbawiony rdzennych mieszkańców. Skrajne warunki nie zachęcały odkrywców i badaczy do zapuszczania się w te strony. Pierwsze statki pojawiły się w rejonie Antarktyki w XVIII w., w latach 20. i 30. XIX w. udało się ją opłynąć i wytyczyć zarys linii brzegowej kontynentu, ale dopiero w 1895 r. członkowie norweskiej wyprawy wielorybniczej Henryka Bulla jako pierwsi ludzie postawili stopy na stałym antarktycznym lądzie.

Zainspirowało to belgijskiego barona Adriena Victora Josepha de Gerlache de Gomery do zorganizowania pionierskiej ekspedycji naukowo-badawczej, która rozpoczęła tzw. Heroiczną Erę Eksploracji Antarktydy. W 1896 r. kupił używany żaglowiec wielorybniczy o nazwie „Patria”, przemianował go na „Belgicę” i rozpoczął werbowanie załogi. „Był to niewielki statek, zawartości 270 beczek, z dodatkową machiną [parową – przyp. aut.] (…). Na pokładzie było niewiele miejsca, za to nasze laboratorium było obszerne i nic w nim nie brakowało (…)” – pisał Henryk Arctowski w relacji przygotowanej dla „Tygodnika Ilustrowanego”. Arctowski jako pierwszy zgłosił się do de Gerlache’a, a że pomimo młodego wieku miał już niemałe dokonania badawcze, został kierownikiem naukowym wyprawy. Urodził się w 1871 r. w Warszawie w rodzinie pracownika „dróg żelaznych” Karola Artzta. Jego przodkowie przybyli na ziemie polskie z Wirtembergii w XVII w. i całkowicie się zasymilowali. Henryk rozpoczął naukę w zaborze niemieckim w Inowrocławiu, ale z powodu szykan ze strony niemieckich nauczycieli rodzice wysłali go do belgijskiego Liège. Ukończył tam szkołę średnią i rozpoczął studia. Po roku przeniósł się do Paryża, gdzie w Muzeum Przyrodniczym i na Sorbonie zgłębiał tajniki chemii i geologii. W 1893 r. powrócił do Liège, rozpoczął pracę w miejscowym uniwersytecie i w ciągu trzech lat opublikował 20 prac naukowych dotyczących geologii. To właśnie wtedy, by podkreślić swe polskie pochodzenie, zmienił nazwisko na Arctowski. Nie był typem naukowca ograniczającego się do ślęczenia w bibliotekach i w salach wykładowych, uwielbiał pracę w terenie i niemal całe wakacje spędzał na geologicznych wyprawach w górskie rejony Ardenów.

Podczas belgijskiej ekspedycji Polak miał być odpowiedzialny za badania meteorologiczne, geologiczne, glacjologiczne i oceanograficzne. Aby sprostać założonym celom, przez niemal dwa lata przed wyprawą jeździł po europejskich uczelniach i placówkach badawczych (m.in. w Anglii i Szwajcarii), dokształcając się u znanych specjalistów w tych dziedzinach. Naukę łączył ze zbieraniem funduszy na wyprawę i kompletowaniem zespołu naukowego. Ostatecznie znaleźli się w nim Belgowie: Georges Lecointe, odpowiedzialny za astronomię i prace kartograficzne, a jednocześnie kapitan statku, oraz Émile Danco, specjalista od magnetyzmu ziemskiego, Rumun Emil Racovi, zoolog i botanik, Frederick Albert Cook, lekarz i fotograf, odpowiedzialny także za badania biometeorologiczne i antropologiczne; już w trakcie wyprawy dołączył do nich drugi Polak Antoni Bolesław Dobrowolski, specjalizujący się w meteorologii.

Dobrowolski pochodził z biednej chłopskiej rodziny ze wsi koło Radomska w zaborze rosyjskim. Był jednak ambitny, głodny wiedzy i zdolny, nie zakończył więc swojej edukacji na szkole elementarnej, ale kontynuował ją w gimnazjum filologicznym w Warszawie. W międzyczasie zaangażował się w działalność konspiracyjnego II Proletariatu i tuż po maturze został aresztowany, a potem zesłany do gruzińskiego Tyflisu (Tbilisi), skąd w 1895 r. uciekł do Zurychu w Szwajcarii. Tam rozpoczął studia filozoficzne i zoologiczne, ale już po roku przeniósł się do Liège, gdzie studiował botanikę i zoologię, a także poznał Arctowskiego, który zarekomendował zdolnego 25-letniego studenta Gerlache’owi. Niestety, Dobrowolski zjawił się na pokładzie „Belgiki” dopiero w przeddzień opuszczenia przez nią portu w Antwerpii. Usłyszał od dowódcy wyprawy, że ze względu na ograniczoną przestrzeń na statku lista uczestników jest już zamknięta. 16 sierpnia 1897 r. podniesiono kotwicę, ale po krótkiej żegludze „Belgica” wskutek awarii musiała zawinąć do portu w Ostendzie. Tam dwóch członków załogi zrezygnowało. I wtedy przed de Gerlache’em znów stanął niestrudzony Dobrowolski, który bez wahania zgodził się dołączyć do ekspedycji jako zwykły marynarz. Dopiero podczas przymusowego zimowania na Antarktydzie został oficjalnie mianowany asystentem naukowym Arctowskiego. Warto jeszcze dodać, że drugim oficerem na statku był młody Norweg Roald Amundsen, przyszły zdobywca bieguna południowego.

W stronę terra incognita

„Belgica”, bez większych perturbacji, zatrzymując się w portach w Funchal, Rio de Janeiro, Montevideo i Punta Arenas, dopłynęła 21 grudnia do Ushuaia na Ziemi Ognistej. Ekspedycja przebywała tam aż 45 dni, uzupełniając paliwo, zaopatrzenie i wodę oraz prowadząc badania. W Nowy Rok 1898 r. w okolicach Harberton statek wpadł na podwodne skały, osiadł na nich, a dodatkowo następnego dnia uderzyła w niego potężna burza. Po dramatycznej akcji ratunkowej udało się go jednak wyprowadzić na pełne morze bez większych uszkodzeń. 21 stycznia ukazały się na horyzoncie brzegi Szetlandów Południowych. Następnego dnia rozpętał się sztorm, podczas którego został zmyty z pokładu jeden z marynarzy, Carl Wiencke. Na wody Antarktyki członkowie ekspedycji wpływali więc w minorowych nastrojach. 23 stycznia minięto przylądek Cocburn, a wkrótce potem, jak wspominał Arctowski, „wzięte z nami mapy na nic nam się już nie przydały, znaleźliśmy się bowiem wśród nowych nieznanych dotychczas krain”.

Między 23 stycznia a 12 lutego 1898 r. pięcioosobowy zespół w składzie: Gerlache, Arctowski, Amundsen, Cook i Danco dokonał 20 lądowań na wyspach i wysepkach nowo odkrytej cieśniny, która potem została nazwana imieniem Gerlache’a. Tymczasem wielkimi krokami nadchodziła antarktyczna zima i warunki pogodowe błyskawicznie się pogarszały. Statek z coraz większym trudem przedzierał się przez lody paku antarktycznego. Pewnego dnia omal nie roztrzaskali się o górę lodową, która nagle wyłoniła się z gęstej mgły. Gerlache zdecydował się popłynąć bardziej na południe i zaryzykował wejście w pole lodowe, chcąc dotrzeć jak najbliżej lądu Antarktydy. Kiedy w końcu zarządzono odwrót, było już za późno. W pierwszych dniach marca, u progu antarktycznej zimy, „Belgica” została uwięziona w lodowych kleszczach na Morzu Bellingshausena. Rozpoczęło się pierwsze w historii zimowanie na Antarktyce.

Polacy na skraju świata

Promienie słońca zwiastujące koniec nocy polarnej, które podróżnicy ujrzeli 22 lipca 1898 r., dawały nadzieję na uwolnienie z pułapki, wstąpiły więc w nich nowe siły. Ale zamarznięty pak łatwo się nie poddawał. Zwalniał uścisk, by za chwilę ponownie go zewrzeć. Walka z lodem trwała jeszcze wiele miesięcy. W końcu zdesperowana załoga ogromnym wysiłkiem wykuła w lodzie kanał, który pozwolił statkowi tyłem wypłynąć na mniej zmrożone wody. Jednak dopiero 14 marca 1899 r., tuż przed nadejściem kolejnej zimy, po 13 miesiącach uwięzienia w lodach „Belgica” ponownie znalazła się na otwartym morzu. Powrót do domu odbył się już bez większych przeszkód i w listopadzie 1899 r. statek zakotwiczył w Antwerpii, entuzjastycznie witany przez jej mieszkańców.

Zdaniem prof. Jacka Machowskiego wyprawa „Belgiki” stała się „jednym z milowych kamieni w historii ekspedycji antarktycznych i punktem zwrotnym w badaniach naukowych tej części świata. (…) Wyprawa przywiozła z Antarktyki bogaty plon naukowy, pierwszy całoroczny cykl obserwacji meteorologicznych, oceanograficznych, magnetycznych, glacjologicznych i przyrodniczych, często unikatowy materiał próbek geologicznych oraz zbiory flory i fauny antarktycznej” [J. Machowski, „Polscy zdobywcy Białego Lądu”]. Odkryto również szereg wysp i naszkicowano mapy zachodniego wybrzeża Półwyspu Antarktycznego. Naukowym pokłosiem ekspedycji było także dziesięciotomowe wydawnictwo „Expédition Antarctique Belge” opublikowane w latach 1903–1912. Większość rozdziałów w tomach trzecim, czwartym i piątym, poświęconych meteorologii, oceanografii i geologii, opracował Arctowski z pomocą Dobrowolskiego. Arctowski mógł się pochwalić wieloma pionierskimi badaniami, na podstawie których wysunął wiele odkrywczych hipotez naukowych, np. potwierdzoną przez współczesną naukę hipotezę Antarktandów, czyli pierwotnego połączenia Ameryki Południowej z Półwyspem Antarktycznym. Dobrowolski przeprowadził zaś pionierskie obserwacje w dziedzinie krystalografii lodu i śniegu, co później zaowocowało stworzeniem przez niego nowej dziedziny wiedzy – kriologii.

Belgijska wyprawa antarktyczna była tak naprawdę początkiem długich, trwających ponad pół wieku, karier naukowych zarówno Henryka Arctowskiego, jak i Antoniego Dobrowolskiego (pierwszy zmarł w 1958 r., drugi cztery lata wcześniej). Nie jest więc możliwe opisanie w tym krótkim artykule wszystkich ich osiągnięć. Warto jednak wspomnieć, że Arctowski był jednym z najwybitniejszych propagatorów dalszych badań na obszarach polarnych, a wiele jego pomysłów inspirowało kolejnych odkrywców i badaczy, np. późniejszych zdobywców bieguna południowego, Amundsena i Scotta. Położył także olbrzymie zasługi na rzecz Polski podczas konferencji w Wersalu, opracowując dla Amerykanów kompendium wiedzy o naszym kraju. W wolnej Polsce specjalnie dla niego utworzono katedrę geofizyki i meteorologii na Uniwersytecie Lwowskim, na której stworzył nieformalną „lwowską szkołę” polarystyki. Arctowski był też pierwszym Polakiem, którego zaproszono w 1920 r. do prestiżowego amerykańskiego The Explorers Club.

Antoni Dobrowolski kontynuował badania związane z budową lodu i śniegu, najpierw podczas stypendium naukowego, potem pracując w Międzynarodowym Biurze ds. Polarnych w Brukseli, a od 1907 r. w Warszawie, gdzie wrócił na mocy carskiej amnestii. W II RP został m.in. dyrektorem Państwowego Instytutu Meteorologicznego, zainicjował powstanie obserwatoriów: sejsmologicznego, morskiego oraz aerologicznego, organizował i wspierał polskie wyprawy polarne, m.in. na Spitsbergen w 1934 r. Zainteresowania Dobrowolskiego nie ograniczały się do meteorologii i polarnictwa – zapamiętano go także jako znakomitego pedagoga i filozofa.

Zarówno Arctowski, jak i Dobrowolski byli wielkimi zwolennikami założenia polskich stacji badawczych na obszarach podbiegunowych. W 1957 r. powstała pierwsza taka placówka – Polska Stacja Polarna im. Siedleckiego na wyspie Spitsbergen (Svalbard) w Arktyce. W 1959 r. ZSRR przekazał Polsce założoną dwa lata wcześniej stację Oasis we wschodniej Antarktydzie. Przemianowano ją na Stację im. Antoniego Bolesława Dobrowolskiego. Ze względu na trudny dostęp funkcjonowała sporadycznie i tylko latem, a od 40 lat pozostawała nieczynna. Jednak w ubiegłym roku wyruszyła polska wyprawa polarna Instytutu Geofizyki PAN pod kierownictwem prof. Marka Lewandowskiego, która ma doprowadzić do reaktywowania placówki. W 1977 r. założono główną polską bazę na Antarktydzie, całoroczną Stację im. Henryka Arctowskiego. Powstała na Szetlandach Południowych, na Wyspie Króla Jerzego w Zatoce Admiralicji, czyli w miejscu, które od początku wskazywał jako najbardziej dogodne dla takiej placówki sam Arctowski. W 2025 r. powinna się zakończyć budowa nowego budynku stacji – wygodniejszego, bardziej ekologicznego i zapewniającego lepsze zaplecze naukowe.

Statek „Belgica” był uwięziony w lodzie Morza Bellinghausena przy Półwyspie Antarktycznym między lut

Statek „Belgica” był uwięziony w lodzie Morza Bellinghausena przy Półwyspie Antarktycznym między lutym 1898 r. a marcem 1899 r. Chris Hellier / Alamy Stock Photo / BEW

Chris Hellier / Alamy Stock Phot

Statek był unieruchomiony, a jednak płynął... Pole lodowe, które uwięziło „Belgicę”, było stosunkowo niewielkie i dryfowało niespiesznie w różnych kierunkach spychane silnym wiatrem i napierającymi z boków masami spiętrzonej kry. Statek tonął w gęstych ciemnościach, rozświetlanych jedynie bladą poświatą księżyca i rachitycznymi zorzami polarnymi. Wokoło tańczyły srebrzyste mgły i panowała złowroga cisza, mącona jedynie od czasu do czasu hukiem pękającego lodu i zawodzeniem wiatru. Od kilku tygodni nikt nie podziwiał wschodów i zachodów słońca, nie cieszył się z nadejścia brzasku i nie nadganiał z pracą, aby zdążyć przed zmierzchem. Noc polarna na dobre opanowała świat, ale co gorsza, wdzierała się coraz silniej w dusze załogi. Ze względu na ekstremalne warunki pogodowe i ciemność zarówno oficerowie, marynarze, jak i naukowcy musieli ograniczyć zajęcia do minimum. Nawet niestrudzony kierownik naukowy wyprawy Polak Henryk Arctowski z rzadka pełnił dyżur badawczy w wybudowanych obok statku budkach obserwacyjnych.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Klub Polaczków. Schalke 04 ma 120 lat
Historia
Kiedy Bułgaria wyjaśni, co się stało na pokładzie samolotu w 1978 r.
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił