Francuzi wiedzieli o zbrodniach w Czadzie

W Paryżu wiedziano o zbrodniach dokonanych w latach 80. XX wieku przez dyktatora Czadu Hissene'a Habrégo – wynika z obszernego raportu Human Rights Watch.

Aktualizacja: 02.06.2016 20:56 Publikacja: 01.06.2016 18:41

Hissene Habré

Hissene Habré

Foto: YouTube

Dokument oparty na zeznaniach wielu świadków, a także na archiwach służb Habrégo jeszcze nie został opublikowany, ale dostęp do jego wstępnej wersji uzyskał dziennik „Le Monde".

Habré, którego międzynarodowy sąd w Senegalu właśnie skazał na dożywocie, doszedł do władzy w Czadzie w 1982 r. w wyniku zamachu stanu. Choć skończył prestiżowe uczelnie w Paryżu, nie był wówczas faworytem byłego kolonizatora. Przeciwnie, jeszcze w roli przywódcy ugrupowania rebeliantów FANT wziął jako zakładników kilku Francuzów, a potem zabił wysłannika francuskich władz, kapitana Galopina, który przyjechał negocjować uwolnienie swoich rodaków.

Ale stosunek Francuzów do Habrégo szybko się zmienił. Stało się tak, gdy przywódca sąsiedniej Libii Muammar Kaddafi zaczął popierać siły obalonego w 1982 r. Goukouniego Oueddei i zajął północną część Czadu. Niespodziewanie Habré stał się sojusznikiem – nie tylko zresztą Francji, ale także USA – w walce z popierającym terroryzm libijskim pułkownikiem: przyjął go w Waszyngtonie sam Ronald Reagan.

W czasie ośmiu lat rządów Habrégo (sam został obalony w 1990 r. przez swojego szefa sztabu, generała Idrissa Déby'ego, i schronił się w Senegalu) Francja zorganizowała dwie operacje wojskowe (Epervier i Manta), które uratowały jedność dawnej kolonii. Kaddafi musiał ostatecznie wycofać się z zajmowanej części Czadu.

W tym czasie prezydent François Mitterrand, a także jego premier z konserwatywnej opozycji Jacques Chirac zorganizowali bardzo ścisłą współpracę z Habré'em. Paryż szkolił nie tylko armię Czadu, ale także okrytą złą sławą policję polityczną DDS. Od 1986 r. za tę działalność był osobiście odpowiedzialny siostrzeniec prezydenta Frederic Mitterrand jako dyrektor biura ds. Afryki w Pałacu Elizejskim.

Dziś okazuje się, że w ten sposób francuskie władze były współwinne, a przynajmniej wiedziały o okrutnym reżimie, jaki zbudował Habré. Jego ofiarą padło przynajmniej 40 tys. opozycjonistów – więziono ich, torturowano i zabijano dosłownie naprzeciwko pałacu prezydenckiego w Ndżamenie.

Na północy od stolicy znaleziono zbiorowe mogiły, gdzie DDS potajemnie chowało swoje ofiary. Habré zlikwidował urząd premiera, stopniowo skupił władzę w swoich rękach. Wkrótce zaczęto go określać jako „afrykańskiego Pinocheta".

Przez lata w tej sprawie nad Sekwaną panowała jednak zmowa milczenia.

– O tym wszystkim dowiedziałem się dopiero z filmu dokumentalnego dwa–trzy lata temu. Takich rzeczy nam nie mówiono – twierdził jeszcze w tym tygodniu w „Le Monde" Claude Soubeste, ambasador Francji w Ndżamenie w latach 1982–1985.

Ale pułkownik Dominique Monti, francuski attaché wojskowy w Ndżamenie w latach 1983–1986, jest już bardziej rozmowny.

– Oczywiście, że szkoliliśmy nie tylko armię Czadu, ale także służby DDS. Również z technik przesłuchań. Czy mam przypomnieć, że Francja sama przeprowadzała takie brutalne przesłuchania w trakcie wojny w Algierii? – mówi 83-letni dziś były wojskowy.

Habré został osądzony po tym, gdy jego ofiary zdołały przekonać władze sądowe Belgii do zajęcia się tą sprawę. To pod naciskiem tych ostatnich Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości wystąpił do Senegalu o osądzenie byłego dyktatora.

Historia
Paweł Łepkowski: „Największy wybuch radości!”
Historia
Metro, czyli dzieje rozwoju komunikacji miejskiej Część II
Historia
Krzysztof Kowalski: Cień mamony nad przeszłością
Historia
Wojskowi duchowni prawosławni zabici przez Sowietów w Katyniu będą świętymi
Historia
Obżarstwo, czyli gastronomiczne alleluja!