Gdyby ta historia nie była prawdziwa, spełniałaby kanony amerykańskiego thrillera. Seryjny morderca z przejmującą przeszłością, pozostawiający za sobą dziesiątki zmasakrowanych ofiar, niezłomni milicjanci walczący z partyjnym betonem, skorumpowani funkcjonariusze, przełamujący konwencje profiler kryminalny, zawiłe śledztwo, polityka i KGB. Radziecka milicja dwukrotnie miała w garści mordercę zwanego wściekłą bestią, ale dopiero za trzecim razem udało się doprowadzić do rozwiązania zagadki ponad 50 brutalnych morderstw. Niewiele brakowało, by historia Andrieja Czikatiły skończyła się na pierwszym zabójstwie. Jednak dopóki trwał Związek Radziecki, wszystko szło nie tak, jak trzeba.
Swoją pierwszą ofiarę, dziewięcioletnią Lenkę Zakotnową, morderca obserwował przez kilka dni, nawet nawiązał z nią kontakt. Dał jej zagraniczną gumę do żucia. Wszyscy w klasie o tym wiedzieli. W 1978 r. na ukraińskiej wsi taki prezent to było naprawdę coś.
„Widziałam ją wieczorem na przystanku. Miała czerwoną kurtkę – zeznawała w śledztwie Swietłana Gurienkowa. – Była w towarzystwie wysokiego mężczyzny w okularach i kapeluszu. Próbował ją na coś namówić, a ona się zastanawiała. Później kiwnęła głową, jakby się zgodziła, i poszli razem". Gurienkowa powiedziała, że mężczyzna miał długi nos, pociągłą twarz, nosił czarny płaszcz i torbę pod pachą. Czerwony Kapturek spotkał swojego wilka, ale wszystko potoczyło się inaczej niż w bajce. Czikatiło obiecał Lence więcej zagranicznych słodyczy, jeśli pójdzie z nim do jego domku nad rzeką. Gdy tam dotarli, zawiązał jej oczy i zaczął rozbierać. Początkowo miał zamiar jedynie ją zgwałcić, ale nic mu z tego nie wyszło. Sfrustrowany zaczął ją dusić przedramieniem, a później dźgać nożem. Wtedy po raz pierwszy przekonał się, że jedynie zadając śmierć, jest w stanie osiągnąć satysfakcję seksualną. Gdy wrzucał ją do pobliskiej rzeki Gruszewki, był przekonany, że jego ofiara już nie żyje. Dziewczynka zmarła dopiero w wodzie.
Był szczegółowy rysopis, było i podejrzenie. Dyrektor szkoły, w której pracował Czikatiło, stwierdził, że mężczyzna z portretu pamięciowego przypomina mu jednego z jego nauczycieli. Milicja odwiedziła mordercę i znalazła nawet ślady krwi. Sąsiedzi zeznali, że tego dnia, gdy zginęła dziewczynka, w domku nad rzeką długo paliło się światło. Czikatiłę mieli jak na tacy. Jednak po raz pierwszy w sprawę morderczego pedagoga wmieszała się polityka. Aktywny i oddany członek partii komunistycznej z legitymacją KGB nie mógł skrzywdzić niewinnego dziecka. Takie rzeczy nie mogły się zdarzać w Związku Radzieckim. A przykładna żona Andrieja zeznała, że cały dzień spędziła z mężem. Podejrzanym został zatem mieszkający w pobliżu 25-letni Aleksander Krawczenko. Różnił się od profilu pamięciowego jak dzień od nocy, ale za to miał w kartotece gwałt na nieletniej. Sprawę morderstwa Lenki zamknął wyrok śmierci wykonany na nowym oskarżonym.
Czikatiło opowiadał później, że wtedy właśnie odkrył długo poszukiwany sposób na rozładowanie napięcia seksualnego. Przestraszył się jednak, że milicja znalazła się tak blisko odkrycia prawdy. Przez kolejne dwa lata nie odważył się powtórzyć podobnego czynu. Poza paroma incydentami z molestowaniem uczniów, zręcznie tuszowanymi przez partyjnych zwierzchników, Czikatiło był przykładnym obywatelem, mężem i ojcem. Jednak po dwóch latach w Rostowie pojawiła się bestia.